Diabeł w błękitnej sukience, Walter Mosley

Wszystko, za co kochamy czarny kryminał!

Tę powieść Waltera Mosleya przeczytałam teraz ponownie, po kilku latach. Poprzednim razem była to jeszcze publikacja wydawnictwa Da Capo, które zasłynęło swoimi szalonymi sloganami reklamowymi, takimi jak nieco groźne: „Strzeż się, książki Da Capo to złodzieje czasu!” oraz dotyczące romansowych propozycji, szalone: „Nie chowaj tej książki przed żoną! I tak kupi sobie nową!”. Wtedy powieść nosiła tytuł „Śmierć w błękitnej sukience”. Wydawnictwo EMG postarało się o nowe, bardziej współczesne tłumaczenie Pawła Lipszyca i przywróciło kryminałowi pierwotny jego tytuł: „Diabeł w błękitnej sukience”.

Z przyjemnością sięgnęłam po raz drugi po tę w tym momencie klasyczną już pozycję, nawiązującą do nurtu noir, ze szczególnym naciskiem na dzieła Chandlera. I tu mała dygresja. Czytając kryminał Mosleya, uświadomiłam sobie, jak bardzo stęskniłam się za takimi niedługimi kryminałami. Męczą mnie już cegły typu pięćset stron. Objętość tych dzieł każe się zastanawiać, czy to jeszcze kryminalna rozrywka, czy może wielkie epickie dzieło mające ambicję opisać ogromny wycinek świata. Akcja się wlecze, a czytelnik, zamiast ją śledzić, zastanawia się, gdzie był redaktor, gdy te kobyły do druku szły.

Mosleyowi w zupełności wystarcza 180 stron, by udowodnić swój talent. Pisze lekko, jakby od niechcenia, bardzo potoczyście, chwilami językiem prostym i codziennym, co czyni jego bohatera, a zarazem narratora postacią bardzo autentyczną. Momentami łatwo zapomnieć, że amerykański pisarz stworzył tę książkę nie w 1948 roku, a w 1990! Wtedy właśnie powołał do życia swojego bohatera Ezekiela „Easy’ego” Rawlinsa. Wszystkie postaci nakreślone są żywo, plastycznie i z typową dla czarnego kryminału ironią, ale to Easy jest najmocniejszym atutem tego utworu. Nie lubię określeń w rodzaju „Marlowe w spódnicy” czy „Czarnoskóry Marlowe” (a to hasło niezmiennie pojawia się przy dyskusjach o twórczości Mosleya), ale rozumiem, że dla łatwiejszej identyfikacji krytycy i odbiorcy potrzebują niekiedy takiego zaszufladkowania. Oczywiście ono nie jest krzywdzące, bo porównanie do Marlowe’a to ogromny komplement. Ale Easy Rawlins to postać interesująca z wielu innych względów: weteran wojenny, który nieraz zajrzał śmierci w oczy i zabił tylu ludzi, że nie potrafi ich zliczyć, co jednak wcale go nie odczłowieczyło i nie znieczuliło. Jest twardy i męski ale oczywiście również wrażliwy i sentymentalny. Jego największą miłością nie jest kobieta (chociaż Easy jak każdy detektyw porównywany do Marlowe’a bardzo lubi towarzystwo pięknych dam), lecz ukochany dom, o który dba i który boi się utracić. Easy ma, podobnie jak inni prywatni szpicle, różne refleksje natury egzystencjalnej, sporo z nich dotyczy skomplikowanych relacji pomiędzy białymi i czarnymi w powojennym świecie. Jest ponadto człowiekiem uczciwym, który chce wieść spokojne życie, ale kłopoty kochają go równie mocno jak atrakcyjne panie. Jest oczytany, wykształcony, posiada sporą wiedzę o świecie, a bon moty wymyśla ot tak, na poczekaniu. Tego faceta nie da się nie lubić!

Los Angeles lat czterdziestych jest tu równie mroczne, lepkie, brudne i upalne jak w powieściach Chandlera. Antagoniści natomiast zdecydowanie bardziej odrażający, zwyrodniali i wstrętni, język mocniejszy, a kobiety bardziej rozwiązłe i bezpruderyjne. I tu właśnie najbardziej da się odczuć, że to jednak kryminał napisany w latach dziewięćdziesiątych, a nie czterdziestych.

Jeśli podobnie jak ja tęsknicie za tego typu historiami – szczerymi, niesilącymi się na wygibasy formalne, językowe i fabularne, z których często nic dobrego nie wychodzi, to zachęcam do lektury. Oczywiście ta historia jest zagmatwana, ale do tego przyzwyczaił nas Chandler. Tego po czarnym kryminale się spodziewamy – meandry akcji muszą być równie zawiłe, jak podejrzane uliczki, spelunki, bary, doki i przedmieścia, po których błądzi detektyw. A intryga ma być tak skomplikowana i pełna niedomówień, jak skomplikowany i niejednoznaczny jest charakter głównego bohatera. Wartości czarnego kryminału nie mierzy się wszak stopniem zachowania logiki w rozwiązaniach fabularnych, a raczej tym, czy człowiek jest w stanie streścić akcję. Jeśli nie jest w stanie, to oznacza, że to naprawdę dobra rzecz!

Obiecałam sobie również w najbliższych dniach obejrzeć adaptację „Diabła...” zatytułowaną „W bagnie Los Angeles” z Denzelem Washingtonem, który do postaci Rawlinsa pasuje zdecydowanie lepiej niż do roli przykutego do łóżka Lincolna Rhyme’a.


Gaja Grzegorzewska


Diabeł w błękitnej sukience
Walter Mosley
Przekład: Paweł Lipszyc
Wydawnictwo EMG
Kraków 2013