Kilka ostatnich słów o kryminalnych adaptacjach

Kilka ostatnich słów o kryminalnych adaptacjach

Jednym z plusów pisania o kryminałach jest to, że temat felietonu często usprawiedliwia robienie rzeczy teoretycznie należących do sfery relaksu. Mogę zażyć sporo rozrywki pod płaszczykiem robienia researchu. Weźmy takie seriale. Ja nie oglądam ich tylko dla przyjemności. Oglądam je zawodowo.

Poza tym nie zawsze jest to przyjemność. Chociażby takie „Elementary”. Jak lubię Sherlocka Holmesa, tak z trudem zmęczyłam kilka odcinków w celach badawczych, chociaż już po drugim epizodzie było wiadomo, że jest to dzieło nijakie i przeciętne. Wiele sobie obiecywałam po „Verze” na podstawie Ann Cleeves, którą recenzowałam w tamtym tygodniu. Niestety, również ta produkcja na razie nie powaliła mnie na kolana. Być może za te rozczarowania powinnam winić „Detektywa” („True detective”), który kryminalnym serialom podniósł poprzeczkę wyjątkowo wysoko (chociaż i w tym przypadku twórcy nie uniknęli kilku banalnych fabularnych rozwiązań). Również „Sherlock”, czyli nowe, świeże, szalone spojrzenie na słynnego detektywa, sprawił, że inne serie kryminalne wydają się płaskie i bez polotu.

Sięgnęłam też ostatnio po Mankella w interpretacji Kennetha Branagha. Szwedzką wersję widziałam kilka lat temu i była ona całkiem w porządku, chociaż może, jak to określił jeden mój znajomy, „odrobinę zbyt peerelowska, jeśli chodzi o estetykę”. Na pewno jednak złego słowa nie można powiedzieć o Kristerze Henrikssonie, odtwórcy roli głównej. Lepszego Kurta Wallandera trudno sobie wyobrazić: przygnębiony, ponury, ale pełen namysłu i wrażliwości i  na swój sposób charyzmatyczny.

Bardzo byłam ciekawa, jak wypadnie wersja angielska, zwłaszcza że Branagha lubię i cenię, zarówno jako reżysera, jak i aktora. Niestety, to, co zrobił z Wallanderem, jest po prostu straszne. Jego Kurt jest płaczliwy, rozlazły i zaniedbany o wiele bardziej, niż sugerował to autor. Ma też dziwaczny zwyczaj zasypiania w najbardziej niewygodnych miejscach (w niektórych odcinkach po kilka razy!). Przypadłość tę ciężko tłumaczyć jedynie cukrzycą. Poza tym Wallander Branagha nawet na wygodnej otomanie potrafi znaleźć sobie niewygodną, powykrzywianą i pokraczną pozycję do spania. W sam raz, by obudzić się wymiętym, połamanym, zapoconym i jeszcze bardziej nieszczęśliwym niż przed zaśnięciem. W dodatku chłopisko rozpacza i płacze w każdym epizodzie, niczym osierocone szczenię! Jest to do tego stopnia irytujące, że człowiek ma ochotę podejść i spoliczkować go raz i na odlew, krzycząc: „człowieku, ogarnij się i przestań tak mazać!”. Reasumując: serial z podtatusiałem Hamletem-smutasem ogromnie mnie rozczarował.

Nie zamierzam się jednak poddawać. No mojej liście seriali kryminalnych do obejrzenia jest jeszcze kilka intrygujących pozycji, spośród których być może uda mi się wyłowić jakąś perełkę. A jeśli ktoś z Państwa widział ostatnio jakieś dzieło, które może polecić bez wstydu i wątpliwości, to chętnie dołączę je do mojej listy.

Gaja Grzegorzewska