Kryminał dla wymagających, Gaja Grzegorzewska

Kryminał dla wymagających

Nie raz rozwodziłam się nad tym, jak bardzo obszerny i pojemny jest gatunek kryminalny. Dzieli się na mnóstwo podgatunków, typów, rodzajów. Nie ma w nim jednego ściśle obowiązującego stylu. Współcześni twórcy nie stosują się do zasad w rodzaju tych zebranych w 1920 roku przez Ronalda Knocksa, jednego z członków istniejącego do dziś Klubu Detektywów.

Ta pełna swoboda tworzenia sprawia, że jest w czym wybierać. Wielbiciele kryminałów zwykle mają swoje ulubione typy powieści. Niektórzy lubują się w retro, inni pochłaniają Skandynawów na kilogramy. Są miłośnicy klasyki, kręcący nosem na nowomodne eksperymenty. Niektórzy lubią czytać o zbrodniach na wesoło, inni wolą te mroczne i ponure opowieści. Jedni skłaniają się w kierunku rzeczy bardziej sensacyjnych i przygodowych, drudzy wolą powieści detektywistyczne, jeszcze inni thrillery albo kryminały ocierające się o horror. I tak dalej, i tak dalej.

Trzeba się zawsze poważnie zastanowić, jeśli pragniemy kogoś obdarować kryminałem (a wiadomo, że większość fascynatów tego gatunku chciałoby swoim entuzjazmem zarazić innych). Problem pojawia się jednak, gdy osoba, której chcemy sprezentować powieść kryminalną, jest czytelnikiem szczególnie wybrednym, grymaszącym, trudnym, nietypowym, dziwacznym. W zeszłym tygodniu do takich osób zaliczyłam „szefa erudytę”, „ciotkę klotkę” oraz „przyjaciela sadystę”.

Zacznijmy od szefa erudyty. Na początek należy zadać sobie pytanie, czy jest on erudytą rzeczywistym, czy tylko na takiego pozuje. Jeśli byliśmy u szefa w domu i zobaczyliśmy w biblioteczce zbiór pięknie wydanych powieści klasycznych nienoszących znamion czytania, a na innej półce ładnie wydane zestawy słynnych powieści typu „must read”, które można kupić z gazetą, również gładziutkie i nieskalane przewracaniem stron, to znaczy, że najprawdopodobniej mamy do czynienia ze „sprytnym” oszustem. I jedyną książką, którą ten cwaniaczek na pewno przeczytał, jest poradnik „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało”. Jeśli jednak chcemy zyskać całkowitą pewność, to warto zajrzeć do kibelka. Pozwoli nam ją zdobyć na przykład wstydliwie wciśnięta między czasopisma, wymemłana, sczytana i potargana pulpowa szmira albo upchana za barykadą z papieru toaletowego saga o lubieżnym Greyu.

Takiemu erudycie pozerowi możemy dać jakąś powieść Dana Browna, zachwalając, ile tam historycznych ciekawostek i naukowych faktów. Możemy też wręczyć trylogię Larssona, bo Larssona powinien znać każdy, o czym nasz boss na pewno wie z telewizji śniadaniowej. Właściwie możemy mu dać cokolwiek, wystarczy, wręczając, dorzucić kilka frazesów w rodzaju: „to więcej niż tylko kryminał” lub „autor włożył ogrom pracy, by wiernie oddać atmosferę tamtej epoki”.

Jeśli natomiast wasz zwierzchnik to kawał łobuza i chcecie być złośliwi, sprezentujcie mu „Imię róży”. Niech się męczy! Albo „Dzikich detektywów” – niech się zastanawia, gdzie ci detektywi, przez te dziesięć stron (maksymalnie), przez które przebrnie.

Jeśli jednak szef jest erudytą prawdziwym, to sprawa jest poważniejsza i tutaj nie ma co sobie robić jaj. I naprawdę warto wtedy zaproponować coś, co jest „czymś więcej niż tylko kryminałem”. Istnieje oczywiście ryzyko, że czytał i Umberto Eco, i Tyrmanda, i Świetlickiego. Pewnie zna również „Wadę ukrytą” oraz  „49 idzie pod młotek” Thomasa Pynchona czy „Zazdrość i medycynę” Choromańskiego (i upiera się, że to nie kryminał, tylko zwykłe romansidło).

Trzeba kombinować dalej. Można zaryzykować „Fechtmistrza” Arturo Péreza-Reverte. Albo coś z dzieł Patricii Highsmith. Wielu skandynawskich autorów powinno zaspokoić wybredny gust szefa. Na przykład „Harjunpää i kapłan zła” Matti Yrjänä Joensuu, „W bagnie” Arnaldura Indriðasona, „Rozkaz” Leeny Lander czy „Zmierzch” Johana Theorina (tu szybko należy dorzucić, że to nie jest TEN „Zmierzch”).

Jeśli szef rzeczywiście nigdy nie tykał takich „bzdur” jak powieści kryminalne, to może powinien zacząć po prostu od Raymonda Chandlera. Bo nie znać Chandlera to naprawdę wstyd. Czy się jest miłośnikiem kryminałów, czy nie.

Więc szefa mamy już z głowy. W przyszłym tygodniu pomyślę, co zrobić z „ciotką klotką”. No i przede wszystkim, co zrobić z „przyjacielem sadystą”, który na pewno wszystkich najbardziej interesuje.

Gaja Grzegorzewska