Relacja z piątego dnia MFK Wrocław 2014

Relacja z piątego dnia MFK Wrocław 2014

Cierpliwość popłaca. Recydywista w dziedzinie nominacji do Nagrody Wielkiego Kalibru (6 razy!) Marcin Wroński rozbił bank. Dosłownie. Zgarnął wszystko, co było do wzięcia na sobotniej Gali przyznania Nagrody Wielkiego Kalibru.

A wszystko to za sprawą „Pogromu w przyszły wtorek” – piątej z kolei powieści z komisarzem Zygą Maciejewskim. Książki bardzo ważnej dla Wrońskiego, który odbierając Nagrodę przyznał, że żadna powieść nie kosztowała go tyle emocjonalnego trudu. Jury natomiast doceniło przede wszystkim klimat Miasta jako strefy szarości i chaosu tuż po zakończeniu wojny. Ale klimat to nie wszystko. Chwalono również konstrukcję bohatera oraz dobrze zarysowany wątek antysemicki. Przewodnicząca kapituły Jury Janina Paradowska w laudacji podkreśliła, że po raz pierwszy Jury było jednomyślne i przyznało nagrodę z pełnym przekonaniem. Przekonani byli również czytelnicy, którzy (drugi raz z rządu) zadecydowali o przyznaniu Wrońskiemu Nagrody Wielkiego Kalibru Czytelników. Natomiast prawie jednomyślni byli pozostali nominowani, którzy w miniplebiscycie (tajnym) zorganizowanym naprędce w czasie panelu Jurorzy kontra Nominowani uhonorowali Wrońskiego swoją symboliczną nagrodą (którą był uścisk ręki Szefa Festiwalu Irka Grina na Gali).


À propos Szefa Festiwalu: on też otrzymał swoją nagrodę. Zanim Gala na dobre się rozpoczęła, reprezentantki Biura Promocji Miasta Wrocław zaskoczyły Irka Grina, wręczając mu specjalny laur „Irek 2014” (formą do złudzenia przypominającą statuetkę Oscara) za rolę w filmie promującym projekt "Kręć Wrocław" (premiera 10 czerwca w kinie Nowe Horyzonty oraz online na stronie). A potem poszło już z górki. Konsul Honorowa Szwecji Pani Małgorzata Ryniak w imieniu wielkiego nieobecnego Henninga Mankella odebrała Honorową Nagrodę Wielkiego Kalibru za całokształt twórczości. Przekazała również kilka słów od autora, który ubolewał, że ze względu na stan zdrowia nie mógł spotkać się ze swoimi polskimi czytelnikami, ale jest zaszczycony przyjęcia do grona tak zacnych pisarzy jak Maj Sjowall, Jo Nesbo, Borys Akunin czy Kathy Reichs.


Ale Gala miała jeszcze jednego nieobecnego: Bartłomieja Biesiekirskiego, który zniknął tuż przed panelem Jurorzy kontra Nominowani i więcej się nie pojawił. A szkoda, bo Janina Paradowska po raz kolejny ufundowała nagrodę za debiut (roczna prenumerata tygodnika „Polityka”), która przypadła właśnie Biesiekirskiemu (jedynemu debiutantowi w gronie nominowanych).

Tyle Gali, ale winna jestem jeszcze P.T. czytelnikom niniejszej relacji kilka zdań na temat pozostałych wydarzeń Soboty Wielkiego Kalibru, czyli wykładów. Na pierwszy ogień Zygmunt Miłoszewski o tym, co siedzi między słowami, czyli o przekładach. Wykłady Miłoszewskiego to niewyczerpane źródło uciechy dla słuchaczy - nie inaczej było tym razem. Tym bardziej, że autor oparł wykład (jak zawsze zresztą) na własnych doświadczeniach.

Miłoszewski mawia, że po polsku książka jest tylko jego, ale w języku obcym wspólna: jego i tłumacza. Każdy translator częściowo projektuje siebie na przekładany tekst. Autor wyjaśnił to na przykładzie trójki swych stałych tłumaczy. I tak tłumaczka na język angielski, Antonia, jest osobą niezwykle dowcipną, chodzącą ambasadorką angielskiego humoru. Dlatego kryminały Miłoszewskiego wydane w Wielkiej Brytanii są zdecydowanie bardziej zabawne niż w oryginale. Z kolei Kamil, tłumacz na francuski, jest osobą do bólu sieriozną. Dlatego „Uwikłanie” uchodzi we Francji za książkę po wschodnioeuropejsku mroczną, prawie tak ponurą jak kryminały skandynawskie, tyle że zamiast śniegu jest błoto. Wreszcie Bożena, tłumaczka na ukraiński, która jest osobą szalenie emocjonalną, a tekst, nad którym pracuje, traktuje bardzo osobiście. Między innymi dlatego negocjowała z autorem imiona i nazwiska bohaterów.


Jakiś czas temu w kryminalnym (i nie tylko) światku dużym echem odbiły się dwa artykuły ("New York Times" i "The Independent") o potencjale polskiego kryminału zagranicą. Co z tego wynika dla przyszłych i obecnych kryminałopisarzy? Według Miłoszewskiego zwiększa się odpowiedzialność za to co piszą. Uświadomił to sobie przy okazji zagranicznej promocji „Ziarna prawdy”, gdy i w USA, i w Izraelu (i w innych państwach też) był indagowany o ksenofobię i antysemityzm rodaków, co bardzo było w smak tamtejszym dziennikarzom, a nie do końca Miłoszewskiemu, który nie miał zamiaru powielać stereotypów.

Mam też dla P.T. czytelników złą i dobrą wiadomość. Zła to taka, że Miłoszewski kończy z pisaniem kryminałów. Trzecia część o Szackim (olsztyńska, która nawiasem mówiąc ponoć ma mieć premierę jesienią) będzie ostatnim kryminałem. Dobra jest taka, że wspólnie z Mariuszem Czubajem postanowili zdekonstruować formułę spotkań autorskich i na przyszłoroczną edycję MFK szykują pojedynek grafomanów (obaj zainteresowani będą obrzucać się najgorszymi kawałkami z ostatniego kryminału przeciwnika).

Wreszcie wykład profesora Mikołejki, który co roku specjalnie z myślą o Festiwalu wyciąga na wierzch jakiś okrutny czy ohydny epizod z dziejów ludzkości. Pod tym względem jeszcze nigdy nie zawiódł. W tym roku na tapecie była epoka, przy której czasy Borgiów, to epoka sentymentalnych panienek. Rzecz tyczyła się papiestwa w dobie pornokracji (między VI a X wiekiem n.e.). W Rzymie upadłym, pogrążonym w mroku i chaosie, szarpanym zbrodniczymi konwulsjami. Były to czasy, które charakteryzowały się dużą rotacją na Piotrowym tronie. Trzydziestu trzech papieży w ciągu niespełna stu lat robi wrażenie. O tym, że rotacja ta raczej nie była wynikiem naturalnego zgonu chyba nie muszę wspominać? Prawdziwymi szczęściarzami byli ci, którzy zeszli na udary serca (powodowane nadmiernym stresem).

Choć niektórzy próbowali wymówić się od zaszczytu, przez dziesięciolecia trwała krwawa i bezpardonowa walka o papieski prym i zaszczyty. Profesor z kronikarską dokładnością prześledził ten krwawy serial okrucieństwa, beznamiętnie wyliczając przypadki wzajemnego unicestwiania się, piętrowych intryg, cudzołóstwa, trucia, duszenia, głodzenia (to akurat delikatny sposób gładzenia), herezji, rozgrzebywania grobów i temu podobnych atrakcji.

Cóż to za piękne były czasy – zakończył Profesor.

Zofia Jurczak


Zdjęcia Max Pflegel. Więcej na Facebooku.