Wszyscy kochamy czarne charaktery, Gaja Grzegorzewska

Wszyscy kochamy czarne charaktery

Uwaga, tekst zawiera spojlery!


Pewnie nieraz zastanawialiście się, dlaczego właściwie tak bardzo kochamy czarne charaktery. Dlaczego Lord Vader, Severus Snape czy Hannibal Lecter budzą często większe emocje i bardziej pozytywne uczucia niż ich przeciwnicy, stojący po stronie dobra i prawa. Powodów może być bardzo wiele. Chociażby taki, że czarne charaktery posiadają przeważnie bardziej interesujące poczucie humoru. Któż z czytelników nie lubił, gdy Severus Snape znęcał się nad Harrym Potterem lub gdy bezlitośnie szydził z irytującej i przemądrzałej Hermiony?

Kochamy czarne charaktery również dlatego, że mogą być tak bardzo od siebie różne. Bo świat nie jest czarno-biały, lub raczej, jak to powiedział Syriusz Black do Harry’ego Pottera: „...świat wcale nie dzieli się na dobrych ludzi i śmierciożerców, bo wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra co zła. Tylko od nas zależy, jaką drogą pójdziemy”. W sagach czy wielotomowych epickich opowieściach, takich jak „Harry Potter”, „Gwiezdne Wojny”, „Władca pierścieni”, „Gra o tron”, „Batman” czy „Piraci z Karaibów”, występuje całe mnóstwo czarnych charakterów bardzo różniących się od siebie jeśli chodzi o natężenie zła. Pozostając przy przykładzie „Harry’ego Pottera”: każdy przyzna że Lord Voldemort, Bellatrix Lestrange, Dolores Umbridge, Draco Malfoy i Severus Snape to banda wrednych postaci. A jednak każdy z nich jest zły w zupełnie inny sposób i z innego powodu. Zły może być ogarniętym manią wielkości wariatem, skrzywionym w wyniku wieków chowu wsobnego psychopatą, sadystą, tchórzem albo po prostu bardzo nieszczęśliwym, zgorzkniałym człowiekiem.

Większość wielbicieli postaci stojących po złej stronie kocha ich skrycie przede wszystkim za możliwość potencjalnej zmiany. Złoczyńcy noszący w swoim mrocznym sercu jakąś ponurą smutną tajemnicę, która zadecydowała o ich przejściu na ciemną stronę, szybko zyskują naszą sympatię jako bohaterowie tragiczni. Chcemy wierzyć, że skoro raz ulegli zmianie, to mogą jej ulec ponownie i w końcu zrozumieć swoje błędy, a w ostatecznej rozgrywce zachować się szlachetnie. Tak jest w przypadku Lorda Vadera, Jamie’ego Lannistera czy Severusa Snape’a. To nie zła strona owego osobnika tak bardzo nas pociąga, ale właśnie ten potencjalny „dobry pierwiastek”, który gdzieś w tych postaciach drzemie.

Lubimy też te złe charaktery, które są niejednoznaczne i niedookreślone. Nie mamy pewności, czy tacy bohaterzy są bardzo źli, trochę źli, ale zdolni do szlachetnych uczynków, czy też dobrzy, ale to dopiero okaże się z czasem. Tacy są na przykład Ogar, Cersei i Bronn z „Gry o tron”.

Są jednak czarne charaktery tak odrażające, jak na przykład Joffrey Baratheon czy Ramsey Bolton, których po prostu nie można polubić. Polubić owszem, nie można. Za to kochamy ich nienawidzić, bo pozwalają nam skanalizować całą drzemiącą w nas nienawiść i wysłać ją w jednym kierunku. Są tak wstrętni, że można o nich gadać godzinami i w domowym zaciszu upajać się ich złymi uczynkami.

Arcywrogów w rodzaju Hannibala Lectera, Jokera, profesora Moriarty, Lorda Voldemorta czy Magneto lubimy natomiast dlatego, że oni z kolei lubią powracać. Po którymś tomie lub części filmu są dla nas jak starzy przyjaciele, na równi z tymi drobnymi.

Dobrze poprowadzona, a w filmie dodatkowo dobrze zagrana zła postać może przyćmić pozytywnego bohatera, który przy tym złym wyda się totalnie nijaki, a czasami wręcz mniej ludzki. Czego najlepszym przykładem jest Joker, w którego wcielił się nieodżałowany Heath Ledger w „Mrocznym rycerzu”.

Gaja Grzegorzewska