Długie pożegnanie, Gaja Grzegorzewska

Długie pożegnanie

Długie, ponieważ żegnam się z wami na czas wakacji. A piszę te słowa, siedząc w pociągu. Niestety, nie uwozi mnie on na utęsknione wakacje, lecz do roboty w Warszawie. I chociaż podróż ma smak zatęchłego wafla PKP Intercity, to i tak te kilka godzin w wagonie sprawia, że człowiek czuje się trochę jak w drodze na wczasy. Co jest w sumie smutne, jeśli się nad tym głębiej zastanowić. Niestety, to lato będzie dla mnie wyjątkowo pracowite, więc przygody będą się pewnie sprowadzać do takich jedynie wyjazdów w interesach.

W pociągu lubię czytać (teraz mam ze sobą Agathę Christie – tak, tak znowu ją! Ja to naprawdę czytam!), nie lubię natomiast pracować. Nie potrafię tworzyć w środkach komunikacji, kafejkach, zadymionych spelunach czy parkach. Z prostego powodu. Wszystko mnie tam rozprasza. Hałas, gadający ludzie, tabuny znajomych, srające na głowę gołębie. Kiedyś myślałam, że fajnie musi się pisać w takich właśnie knajpkach. Siedzieć z laptopem w zadymionym lokalu, kopcić peta za petem, walić z zapałem w klawiaturę, zdmuchiwać z niej popiół i żłopać whisky od dziesiątej rano. Najlepiej jednak pracuje mi się w domu. A jako że, jak wspomniałam, będzie to lato pełne znoju i mozołu, nie napiszę nic o wczasach i podróżach, tylko o pracy właśnie. A dokładnie: o typowym dniu z życia pisarza, bo nigdy o tym w zasadzie nie pisałam, a na różnych spotkaniach często padają pytania związane z tym tematem.    

Nie należę, niestety, do tych zdyscyplinowanych autorów, którzy pracują codziennie od do i nie robią sobie od tego dyspensy. Nawet jeśli nie mają natchnienia, to te godziny sumiennie poświęcają na szlifowanie już napisanych fragmentów. Ja pisarką zostałam między innymi dlatego, aby czasami nie robić nic całymi dniami, wstawać późno i zawsze być gotową, by pójść na obiad lub browara.

Dlatego właściwie nie mam czegoś takiego jak „typowy dzień”. Bo dni dzielą się na robotnicze, leniwe, imprezowe oraz takie, których nie było.

W typowy robotniczy dzień wstaję rano, piję kawę i dziarsko idę na trening. Następnie wracam, biorę prysznic, łykam kolejną kawę i siadam do kompa. Tam zwykle marnuję trochę czasu na fejsbuku, lecz w dzień robotniczy marnuję go zdecydowanie mniej niż w inne. Potem piszę, piszę, piszę, jem, piszę, piszę, jem, piszę, piszę, jem. I tak na zmianę, do późnych godzin nocnych. Jak widać, nie jest to nic specjalnie interesującego.

Dzień leniwy może zacząć się podobnie do robotniczego, czyli od treningu. Potem jest już gorzej. Bywa, że z tamtej rutyny zostaje samo „jem”. Reszta zajęć to już tylko dopracowana do perfekcji prokrastynacja, która dobrze wykonywana potrafi niekiedy zmęczyć bardziej niż cały dzień pilnej pisaniny.

Czym jest dzień imprezowy, tłumaczyć chyba nie trzeba. Natomiast dzień, którego nie było, następuje zwykle po dniu imprezowym. To taki czas kiedy śniadanie jest kolacją, a na pytanie: „co robiłaś cały dzień?”, możesz szczerze odpowiedzieć: nic.

Niestety, takich dni jak te ostatnie nie zapowiada się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy zbyt wiele. Tymczasem Warszawa na horyzoncie. Żegnam was i życzę udanych wakacji, mimo wszystko!

Gaja Grzegorzewska