Słoiczek i Vermeer - zagadka (przed)kryminalna!



SŁOICZEK i VERMEER

/kreska - Tdd/

Pan T. znalazł w czeluściach swej roboczej torby słoik. Mały słoik, wręcz słoiczek. Otworzył wieczko, zdziwił się, powąchał… pusty. Skąd ja cię mam, słoiczku, powiesz mi może? Słoiczek milczał jak należy, i bez protestu dał się schować z powrotem. Kto wie do czego jeszcze może się przydać? Na drobne, na pinezki, na mocz? Kto wie, pomyślał Pan T., po czym odłożył torbę na podłogę, i ruszył, jak zwykle, swym stałym tramwajem numer X. Pan T. był jego motorniczym.

I minęła panu T. pierwsza godzina szychty, druga, kolejna… Za oknem migały Lajkoniki, Błonia, Wawelskie Smoki, Wawelskie Mury i Podwawelskie Dziewczyny. O tak, te bardzo mijały, w tę i we w tę, w upale, w kusych spódniczkach, wysokich kozaczkach i warkoczykach. Świat był piękny. Humor pana T.  zwyżkował na każdy ucisk w kroczu. Świat był piękny.

Na pętli zatrzymał się na dziesięć minut. Wyjął termos z kawą, kubeczek z napisem „Kochanemu T.”, kanapkę w przetłuszczonym papierze. Posilił się, nawet unikając mlaskania, i gdy chował termos do torby, przypomniał sobie o słoiczku. Wziął go do ręki, polustrował tu i tam, wzruszył ramionami, i schował na powrót. Cholera wie, skąd ten słoiczek?

I znów ruszył swym zaprzęgiem. Korki, upały, dzierlatki, samochody, psy, dzieci. Kloc Muzeum Narodowego ozdobiony wieeeelgachnym płótnem, na którym „Wyspiańskiego Teatr Ogromny”. Błonia, Kopiec, jasne niebo. Pętla, rutyna, i apiat’. Szychta minęła nijako jak co dzień, czas do domu. Albo nie, bo przecież w domu, jak to w domu, to i po co?... Jeszcze ciepło, więc pan T. postanowił się poszwendać po mieście, być może nawet wstąpić tu i tam na to i owo.

Szedł. Zachciało się siusiu, wszedł zatem do akuratnej bramy, gdzie akuratnie mieścił się pewien popularny instytut pewnego popularnego uniwersytetu. Studenteria, zadzierając swe studenckie, niewyhuśtane noski, rzuciła na pana T. kilka spojrzeń podejrzanych. Plamy potu na błękitnej, mundurowej koszuli motorniczego wywaliły im wszystkim jęzory. A jak.

Siusiając pan T. przypomniał sobie o słoiczku. Otrzepał resztki kropelek, umył ręce, przyczesał rzednące włosy grzebieniem, który trzymał stale w tylniej kieszeni. Wyszedł, cicho pogwizdując. Po drodze postukał każdego ze studenciaków młoteczkiem po główkach, humor poprawił mu się jeszcze bardziej. Zbliżył się do kosza przyczepionego do tramwajowej rozpiski. Wygrzebał słoiczek, i już miał go cisnąć do śmieci… Jednak nie. Przecież może się przydać, czy ja wiem?... Schował więc słoiczek (ten odetchnął z ulgą) i ruszył przed się. Pod Collegium Novum, przez śmierdzące gołębiami Planty, Wiślną, w stronę Rynku. Postanowił zajrzeć do renomowanego lokalu o głośnej nazwie Jama M., gdzie miał nadzieję spotkać kilku znajomych.

I spotkał. Wewnątrz panował miły chłód. W kącie, na elegancko obitych krzesłach siedziało Całe Wesołe Towarzystwo Pana T., machając właśnie do kompana. Pan T. przywitał się, przycupnął, zamówił piwo. Każdy z kompanii stanowił, jak na krakowskich weteranów przystało, mieszankę charakterną i życiowo doświadczoną: był wśród nich były (mili)policjant, obecnie na zasłużonej emeryturze. Był wciąż aktywny adwokat; był znany i ceniony tu i tam jazzman, także zapalony filatelista. Był aktywny satyryk, a przy tym na pół aktywny publicysta. Był wreszcie uniwersytecki wykładowca oraz, rzecz jasna, nasz pan T., aktywny motorniczy tramwaju nr X. z predylekcją estetyczną do nastolatek.

Rozmawiali zatem. Popijali chłodne napoje, trochę palili, trochę plotkowali. Czerpali z życia, ot, co. W pewnej chwili pan T. musiał sięgnąć po coś do torby, i przypadkiem wyjął także słoiczek. Zaabsorbowany rozmową odłożył go na blat, i zapomniał o nim.

Kilka chwil dalej ów wspomniany filatelista, po dłuższym przypatrywaniu się w wystraszony żywą gestykulacją słoiczek, wyjął z zanadrza kopertę, zwyczajną i białą, a razem z nią – pincetę filatelistyczną Leuchtturm Pi 32. Z koperty wyjął nią delikatnie pewien sporych rozmiarów znaczek („rocznik 19.. , popiersie Vermeera, rarytas” – skomentował), po czym – włożył go delikatnie do słoiczka. Zapalił papierosa, zaciągnął się smakowicie, po czym – wdmuchnął kłąb dymu do słoiczka, i czem prędzej zamknął dymową zawiesinę pokrywką.

Nikt się specjalnie nie zdziwił, ba, chyba nawet zwyczajnie puścił mimo uszu i oczu działania filatelisty, rozmowa wszak wciągnęła towarzystwo na powrót.

Piękna Pani Z Dużym … Uśmiechem raz po raz zabierała puste naczynia by na ich miejsce donieść „refill”, a filatelista raz za razem zasłaniał ręką słoiczek przed przypadkowym zabraniem. Dopiero powtarzalność owego odruchowego gestu zaintrygowała rozmówców, i po chwili nasz pan T. zapytał:

-    Ty, Czesiu, a co ty tam w tym moim słoiczku wyrabiasz?


/podziękowania dla Gawędziarzy z Cafe Szafe!/



PYTANIE:

KIM NA CO DZIEŃ JEST FILATELISTA,
I CO „WYRABIAŁ” WÓWCZAS W SŁOICZKU?



Najtrafniejszą odpowiedź nagrodzimy niespodziankami książkowymi!

Odpowiedzi - z dopiskiem w temacie SLOICZEK - prosimy o przesyłanie (przez okres 2 tygodni) na poniższy adres:

 

redakcja@portalkryminalny.pl


POWODZENIA!