Polskie Ocean’s Eleven, czyli film Nie ma takiego numeru, produkcja niezależna i na poły amatorska, choć aż kipi od kalek i cytatów, wygrywa inteligencją i świadomością misji przede wszystkim rozrywkowej.Niejaki Koniakowski – w tej roli reżyser i scenarzysta, Bartosz Brzeskot – jest właścicielem hotelu i kasyna, które okazuje się być pralnią brudnych pieniędzy. Grupa gotowych na wszystko złodziejaszków: Melchior, kasiarz i głowa zespołu, powabna Szpula, specjalistka od roboty kieszonkowej, Hrabia, szuler z defektem kręgosłupa, Peter, elegant i spec od przepływu informacji, oraz Gruby, mięśniak i judoka, planują skok na wielką kasę trzymaną w sejfie Koniakowskiego, sprawę uprzednio skrupulatnie przygotowując. Dość rzec, iż konsultacji udzielają im dwie ikony branży: Kwintowski (Juliusz Machulski) i Wielki Szu (Jan Nowicki), Koniakowski jest bowiem nie lada specem od kart.
Rzecz operuje wyświechtanymi już motywami i gagami, sama akcja będzie połączonym działaniem sprytu, hazardowych uników, podchodów i całej baterii nowoczesnego sprzętu. Trzeba się jednak dobrze z tematem obyć: Szpula weźmie lekcje elegancji by przy tangu capnąć mały kluczyk, Peter zatrudni się jako windziarz, Hrabia odwraca uwagę gości przy ruletce… Jak w zegarku, każdy zna tu swą rólkę, każdy jest precyzyjnym trybikiem w przekręcie.
I cóż z tego? I nic nowego, lecz wyjątkowo nie razi to, a wzbudza dobroduszny uśmiech: znamy każdy kolejny krok z wielu klasycznych już realizacji (przede wszystkim wspomnianego
Ocean’s Eleven, naszego
Vabanku i
Wielkiego Szu), lecz temperatura zahacza i o
Żądło Hilla, i o
Sneakersów, i o
Vinciego. Rzecz ambicją nie grzeszy, lecz każdym, zresztą pięknie wystylizowanym kadrem, roztacza przed nami mgiełkę melancholii, krzyczy: „bawmy się jeszcze raz, przecież to świetne i sprawdzone!”. Jest tu delikatna granica między kiczem a pastiszem, szczęśliwie ekipa jej nie przekracza. Gdyby zrobić współczesną poetyką powtórkę z Chaplina, slapsticku czy kiczowatej fantastyki lat 50. byłoby ślisko utrzymać dystans. Tim Burton w
Edzie Woodzie wiedział w czym rzecz, i udało się.
Muzyka członka bandu Tomasza Stańki (Sławomira Kurkiewicza) także podkreśla pastiszowe cele. Pudzianowski i Michalczewski machają do nas z drugiego planu. Dialog na pierwszy rzut oka jakby czasem zgrzytał, choć czuję w tym prztyczka w nos dialogowej jałowizny polskiej kinematografii.
Rzeknę zatem, niby nic, a cieszy. Bo nawet jeśli po projekcji film szybko wietrzeje, cenne jest poczucie, że chłopaki maja ów zmysłowy dryg, który pozwala nie nadymać się, a cichutko i ze świadomością celu układać rzetelne, filmowe klocki. Przy przyszłych, może już ambitniejszych produkcjach rokują nadzieję na wiele.
Nie ma takiego numeru
(Polska, 2005)
czas 97 min.
Reżyseria: Bartosz Brzeskot
Scenariusz: Bartosz Brzeskot
obsada:
Marcin Wiercichowski - Melchior
Agnieszka Ćwik - Szpula
Bogusław Semotiuk - Hrabia
Piotr Plewa - Peter
Tomasz Wywioł - Gruby
Jan Nowicki - Szuler
Jan Machulski - Kwintowski