Wywiad z Kamilem Staniszkiem

Autor: Ewa Dąbrowska Data publikacji: 25 lutego 2015

Gdy akcja nabiera tempa, przestaję ją kontrolować

Rozmowa z Kamilem Staniszkiem, dziennikarzem i autorem „Kociej Mordy”, pierwszego kryminału, którego akcja dzieje się w podwarszawskim Piasecznie.

Jest pan autorem powieści kryminalnej rozgrywającej się w Piasecznie. Jednocześnie od kilkunastu lat wydaje pan gazetę lokalną, która ukazuje się między innymi w tym mieście. Jest pan dziennikarzem, bohaterowie książki to również dziennikarze. Czy lokalna rzeczywistość w jakiś sposób inspirowała „Kocią Mordę”?

Na szczęście nie inspirowała fabuły ani osób przedstawionych w powieści. Miejsce, w którym żyję, jest zdecydowanie przyjaźniejsze i mniej brutalne niż to, które zostało opisane w książce. Ludzie są pogodniejsi, sympatyczniejsi i uczciwsi. Nikt nie gania dziennikarzy z bronią, nie szantażuje ani nie grozi ich rodzinom. Praca lokalnego dziennikarza jest bardzo ciekawa, ale nie aż tak ciekawa jak ta, którą przedstawiłem w „Kociej Mordzie”. I bardzo dobrze. W przeciwnym razie miałbym problem z wykupieniem polisy na życie i zamiast pisać książki, zastanawiałbym się, co zrobić, żeby nie dać się zabić.
 
 
Nie bał się pan, że w lokalnym środowisku ludzie będą szukali w książce analogii i podobieństw? W „Kociej Mordzie” mamy do czynienia z samorządowcami gangsterami, brudnymi interesami prowadzonymi na styku biznesu i samorządu. Może Staniszek chciał powiedzieć w książce o czymś, o czym nie mógł lub bał się napisać w gazecie?

Gdy pisałem, zupełnie o tym nie myślałem. Podświadomie tworząc bohaterów uciekałem od rzeczywistości, ale jednocześnie w kilku miejscach celowo nawiązałem do wydarzeń, które faktycznie zaistniały. Były to jednak wydarzenia poboczne i zupełnie nieistotne dla fabuły, takie jak choćby spór powiatu z gminą o rewitalizację parku miejskiego.
Zanim „Kocia Morda” się ukazała, znajomi sugerowali mi, że niektórzy będą próbować odszukiwać się w tej książce, a jak się znajdą, to się obrażą. Nic takiego się nie stało. „Kocią Mordę” czytało wiele osób związanych z piaseczyńskim samorządem i ich reakcje były bardzo pozytywne. Ciepłe słowa o książce wypowiedział także burmistrz Piaseczna, co było dla mnie bardzo cenne, ponieważ wiem, że prywatnie jest on wielkim fanem kryminałów. Książka w Piasecznie została bardzo ciepło przyjęta.
 
 
A poza Piasecznem?

Od lat sporo piszę o muzyce metalowej, więc część osób, które czytują moje recenzje i relacje z koncertów, sięgnęło także po „Kocią Mordę”. Trafiłem też z książką do grona miłośników polskich kryminałów dzięki patronatowi medialnemu Portalu Kryminalnego. Jednak „Kocia Morda”  jak dotąd nie trafiła do księgarni poza Piasecznem. Dostępna jest tylko w sprzedaży wysyłkowej.
 
 
Dlaczego?
 
Nie spodziewałem się, że zainteresowanie może być aż tak duże. Zanim wydałem „Kocią Mordę”, naczytałem się w internecie o tym, że w Polsce prawie nikt nie kupuje książek, uznani autorzy sprzedają marne nakłady, a debiutanci praktycznie nie mają żadnych szans, by zaistnieć. Lament podnoszony na forach internetowych był tak duży, że zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle jest sens iść z książką do drukarni i czy nie rozsądniej będzie wypuścić ją ze swojej biurowej drukarki. Okazało się jednak, że połowa nakładu, który miał mi wystarczyć na dwa-trzy lata, rozeszła się w dwa tygodnie i po prostu nie miałem już czego dystrybuować.

 
Skąd pomysł, by wydać książkę samemu? Nie było zainteresowania wydawców?
 
Skłamałbym, mówiąc, że wydawcy rzucają się na debiutantów. Aby trafić do czytelnika, należy najpierw zainwestować w promocję, bez pewności czy ta inwestycja się zwróci. Nic dziwnego, że chętniej wydaje się książki sprawdzonych autorów, albo tych, którzy są już znani i rozpoznawalni w mediach na tyle, by swoim nazwiskiem podciągnąć sprzedaż.
Kilka wydawnictw wyraziło zainteresowanie „Kocią Mordą”. Niektóre oczekiwały „partycypacji w kosztach wydania”, która okazała się cztery razy droższa niż wydanie książki samodzielnie.
Otrzymałem też jedną poważną i interesującą ofertę od dużego wydawnictwa. Warunkiem wydania było jednak wyrzucenie z książki Piaseczna. Zdaniem wydawcy Piaseczno jest zbyt mało rozpoznawalne, by stać się atrakcyjnym miastem dla akcji powieści kryminalnej i zainteresować większe grono osób. Nie zgodziłem się na to. Bardzo zależało mi na tym Piasecznie. Chciałem, by moje rodzinne miasto miało swój kryminał.

 
Przy słowie „KONIEC” na zakończenie „Kociej Mordy” widnieje znak zapytania. Czy to oznacza, że będzie kontynuacja?
 
Już jest – kilka dni temu skończyłem książkę „Zemsta ma smak czerwieni”. To dalsze losy  Andrzeja Kalickiego i jego redakcyjnych kolegów. Wietnamska mafia, intryga mająca na celu zmianę burmistrza Konstancina-Jeziorny, bijatyki, strzelaniny, romanse... Moi książkowi bohaterowie rozkręcili się na całego, a ja wraz z nimi. Mam nadzieję, że wyszła mi książka ciekawsza, bardziej wielowątkowa i bardziej zaskakująca niż debiut.   

 
Jak długo zajmuje napisanie kryminału?
 
Moje kryminały powstają w dwa-trzy tygodnie. Gdyby nie praca i codzienne obowiązki to pewnie udałoby mi się skrócić ten czas do tygodnia. Pisanie wciąga mnie tak samo jak czytanie i niezależnie od tego, czy spędzam z książką czas jako pisarz, czy jako czytelnik, to rozwój fabuły jest dla mnie równie tajemniczy i zaskakujący. Mam ogólny zarys tego, o czym chcę napisać, ale gdy akcja nabiera tempa, przestaję ją kontrolować i daję ponieść się wydarzeniom.

 
Czy przewiduje pan cykl piaseczyńskich kryminałów?
 
Nie, już pracuję nad czymś nowym. Aktualnie w głowie mam zarys pięciu kolejnych książek o zupełnie innej tematyce. Oczywiście wszystko wyjdzie podczas pisania, ale w najbliższym czasie tematy związane z Piasecznem zamierzam porzucić.

 
Jacy są pańscy ulubieni autorzy kryminałów?
 
Wstyd przyznać, ale nie znam się zupełnie na kryminałach. Ze dwadzieścia lat temu przeczytałem „Morderstwo w Orient Expressie”, a ostatnio sięgnąłem po Zygmunta Miłoszewskiego i Marka Krajewskiego. Do tego jakiś Lee Child przeczytany na plaży i Harlan Coben pochłonięty kiedyś w pociągu. To zdecydowanie zbyt mało, by wypowiadać się na temat ulubieńców. Czułem się nieco zakłopotany, gdy na spotkaniu autorskim czytelnicy pytali mnie o rzekomy wpływ na mój sposób pisania wywarty przez autorów, których nazwiska po raz pierwszy słyszałem z ich ust. Planuję to kiedyś nadrobić.  

Udostępnij