To nie jest kryminał, choć historia trzyma w napięciu niczym najlepszy dreszczowiec Johna Grishama. To książka mroczna i gęsta niczym grudniowa noc. Rzecz tyczy się jednej z najgłośniejszych spraw kryminalnych w powojennej Polsce. Potrójnego zabójstwa w wigilijną noc 1976 roku. Swoistego samosądu dokonanego przez sąsiadów, zmowy milczenia post factum, długiego i żmudnego procesu wreszcie. Procesu, który zakończył się dwoma wyrokami śmierci.
Sprawa połaniecka, bo to o niej mowa, wstrząsnęła ówczesną opinią publiczną i wciąż budzi grozę (i oddziałuje na wyobraźnię, czego najlepszym przykładem może być powieść „Ziarno prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego, w której echa sprawy są jednym z wątków). Doczekała się przynajmniej kilku książkowych omówień, ale bodaj najlepszą relację z dramatu zdał Wiesław Łuka, który na bieżąco utrwalał kolejne etapy śledztwa. Na chłodno, z reporterskiego dystansu, chropowatym językiem. Z cyklu samodzielnych reportaży powstała książka „Nie oświadczam się”, która pod koniec 2014 roku doczekała się drugiego, co istotne: uzupełnionego, wydania. I świetnie, że tak się stało, bo książka Łuki to dzieło ponadczasowe, kanon polskiej literatury faktu, nie bez powodu porównywany do „Z zimną krwią” Trumana Capote.
To, co wydarzyło się w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku, jest tak makabryczne, że aż trudne do wyobrażenia. A jednak fakty mają się tak, że trójka młodych ludzi (świeżo upieczone małżeństwo Łukaszków wraz z młodszym bratem dziewczyny, trzynastoletnim Mieciem) zostali wywabieni z pasterki w połanieckim kościele. Dramat rozegrał się na drodze do ich rodzinnej wsi – Zrębina. Najpierw zostali potrąceni przez autobus, później sprawę dokończono kluczem do kół, a następnie upozorowano wypadek drogowy. Prowodyrem zbrodni był Lech Wojda (tytułowany „królem Zrębina”, nie tylko ze względu na to, że był właścicielem jedynego ciągnika we wsi), podwykonawcami – jego szwagier i dwaj zięciowie, a biernymi świadkami – kilkudziesięciu mieszkańców wsi, którzy obserwowali całe zdarzenie z pokładu autobusu marki SAN. Również niemymi, bo tuż po dokonanym morderstwie Wojda (wytrawny manipulator) sterroryzował pasażerów SANA, zmuszając ich do złożenia przysięgi milczenia. Ślubowali na różaniec, a milczenie mieli przypieczętować własną krwią. Motyw? Zadawnione spory między rodzinami. Punktem zapalnym okazało się… oskarżenie o kradzież mięsa, wędliny i wódki z wesela zamordowanych Łukaszków.
Dramat na drodze z Połańca do Zrębina okazały się niestety zaledwie preludium do wydarzeń nie mniej ponurych. Powiedzieć, że rodzina Wojdów przez wiele miesięcy trzymała w szachu pozostałych mieszkańców wsi, to mało. Świadkowie nagminnie zmieniali zeznania (w czym dopomagały zwitki banknotów w parze z medalikami z Częstochowy oraz rozmaitymi formami zastraszania), wielu z nich odpowiedziało za fałszowanie zeznań. Sprawę otoczył szczelny mur zmowy milczenia, a rodzina ofiar bynajmniej nie mogła czuć się bezpiecznie. A i wyrok, który w końcu zapadł, nie przyniósł spokoju i ulgi.
Książka Łuki to nie tylko drobiazgowa analiza zbrodni. To również portret polskiej prowincji epoki schyłkowego Gierka, a nade wszystko studium degeneracji małych, zamkniętych grup. Bo Zrębin bezdyskusyjnie był taką wsobną społecznością. Introwertyczną, rzec by można, trochę zawieszoną ponad prawem. Dumną i przez to nieco butną. Taką, w której wszyscy się dobrze znają, wykluczenie to najgorsza kara, jeden samozwańczy uzurpator może bezkarnie, ba, z powodzeniem sterować całą resztą, a przybysze z zewnątrz zawsze pozostaną obcymi. Tutaj brudy pierze się we własnym gronie. Stąd proces przed tarnobrzeskim sądem wojewódzkim w Sandomierzu był pod wieloma względami procesem przeciwko całej zrębińskiej społeczności.
Łuka w „Nie oświadczam się” unika prostych ocen i ferowania wyroków. Pozwala swym bohaterom mówić. To czynię tę książkę nie tylko zatrważająco autentyczną, ale i dotykającą do żywego. Wobec sprawy połanieckiej nie sposób być obojętnym, nie można o niej zapomnieć.
A skąd tytuł? Czworo oskarżonych konsekwentnie odmawiało składania zeznań, powtarzając niczym mantrę właśnie „nie oświadczam się”.