Kilka lat temu telewizja TVN została pociągnięta do odpowiedzialności za – pokazanie na wizji, w trakcie jednej z fabularnych serii, śmierci królika. Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami zareagowało natychmiast i bezlitośnie.„Trudno się powstrzymać od satyry”, aż się prosi by sparafrazować słowa rzymskiego poety Juwenalisa, niemal co dzień natrafiając na rzeczy dziwne, śmieszne i kwaśne. A do tego naprawdę niepotrzebne są ambicje śledczego dziennikarstwa, ot, wystarczy magiczne słowo „Google”, syndrom dnia wczorajszego i odrobina wolnego czasu do zabicia - czego wynikiem jest właśnie kilka poniższych spostrzeżeń i skreśleń.
Pozwalam więc palcom na bezmyślne stukanie w klawisze, akurat na to sił jeszcze starcza. I – zaznaczam, całkowicie przypadkowo! – pierwszy kwiatek przy kożuchu: szukając e-booka „Małego księcia” (rzecz o międzyplanetarnej włóczędze plus chandlerowski esej o alkoholizmie) natrafiam na... stronę pt. „MAŁY KSIĄŻĘ. Dobra strona dziecięcej pedofilii i seksualności”. Hmm... Relatywizm przekleństwem naszych czasów, so to speak...
I, rzecz jasna, ciekawość spotęgowana przez kaca wciąga mnie głębiej: „Pozytywna strona pedofilii”, „Rady i porady”, „Humor”, „Komiks”, kilka naukowych opracowań dr-a Kinseya, dramatyczna, pełna humanistycznej głębi odezwa do dziennikarzy: „Pozwólcie nam się bronić”... Odsyłam zresztą osobiście (czy grozi mi za to kara, że zachęcam do odwiedzin, hę?...), bo rzecz wspominam tu tylko jako prolog, a by podkręcić sprawę bardziej przytoczę kilka wyjątków udowadniających istnienie ludzkiej strony pedofilii – oto jej wyznaczniki:
”dziecko i dorosły nawiązują z sobą przyjaźń i więź emocjonalną. Dorosły nie okazuje mu wrogości i daje poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Dobry pedofil chroni dziecko, pomaga w rozwiązywaniu problemów i gotów jest stanąć w jego obronie narażając własne zdrowie i życie”Tak, w świetle tego „dobry pedofil” tożsamy jest ze wzorowym rodzicem, przedszkolną opiekunką czy nauczycielem...
Idziemy dalej: a tutaj już nie jest tak cukierkowo, bo dochodzimy do „inicjacji seksualnej”, która to...
„...pojawia się z czasem, gdy dziecko i dorosły sobie ufają. Pierwszy stosunek seksualny wychodzi spontanicznie w trakcie przytulania i pieszczenia dziecka. Czasami na skutek pomysłu dziecka lub rozmowy. Ale to dziecko wykonuje pierwszy ruch i mówi przyjacielowi, gdzie ma go pieścić i dotykać. Dobrzy pedofile bardzo dbają o zdrowie i dobre samopoczucie dzieci”. A gdy już dojdzie do wydarzenia pt. „seks”, trzeba je, będąc „dobrym pedofilem”, czytać jako przykaz, iż...
„...w trakcie stosunku seksualnego dziecko jest szefem i wymyśla, co będzie robiło".Na przykład?... Że ma ochotę na babki z piasku?... Na układanie puzzli?... na lody?... (dwuznaczność świadoma).
Co zrobić z tym fantem?, zapytałem wówczas sam siebie. Drwić? Drżeć? Śmiać się? Myśli zgryźliwe jak mało kiedy atakowały mą głowę, anegdotki i cyniczne frazy przewalały się jedna przez drugą.
Czym się różni pedofil od pedagoga? Otóż – pedofil naprawdę kocha dzieci. Żałuję, że nie ja pierwszy wpadłem na to zdanie (może ktoś zna autora?), bo warte swej zawartości, oj, warte...
Szusowałem zatem dalej – i znajduję dosyć niedawną, poznańską historię pewnego undergroundowego plakatu, na którym to Matka Boska trzyma na rękach podobizny braci Kaczyńskich. Kontrowersje poza wszystkim wzbudziła jeszcze niejasność, czy twarz Maryi zastąpiono wizerunkiem Hitlera, czy... Adama Michnika? Anonimowy członek poznańskiej grupy anarchistów, którzy stali za akcją, przyznał się, że nieporozumienie interpretacyjne wynikło z błędu drukarskiego: cień pod nosem zamienił naczelnego Wyborczej w naczelnego Trzeciej Rzeszy. Aha – fakt nagłośniła właśnie Gazeta Wyborcza, w której nikt swego szefa się z początku nie dopatrzył.
I jeszcze kilka spraw wartych wspomnienia rzuciło mi się na ekran, teraz jednak przechodzę do meritum: otóż cała ta internetowa kaskaderka przypomniała mi o moich własnych, dziwnych i dzikich próbach kontestowania wszystkiego i wszystkich... I do zastanowienia się, po jaką cholerę tak naprawdę miały one miejsce? Cóż, na wnioski poczekajmy jeszcze trochę.
Tak było na ten przykład z pewnym pomysłem, który rzuciłem sobie a muzom, lecz w złości: potem okazało się, że z założenia chciałem być cyniczny, a wyszła z tego koncepcja całkiem humanistyczna... Otóż posiadamy w Krakowie, i bardzo się z tego szczycimy, szkielet nie dokończonego wieżowca, obiekt zwany popularnie "Szkieletorem". Mijając go któregoś dnia doznałem iluminacji: a gdyby tak znaleźć zezłomowany samolot, pokiereszować go i przymocować odpowiednio w ścianę "Szkieletora", na najwyższej kondygnacji? I rzec, że oto mamy pomnik ku czci ofiar WTC?
Co Państwo na to?
I in na sprawa. Otóż kilka miesięcy temu (może nawet to już rok?...) udało nam się zorganizować na weekend sprzęt video – cielęce ambicje filmoznawców, nijak nie spełniających się li tylko w roli teoretyków, dręczyły nas jak diabli, to i okazję można było wreszcie wycisnąć do końca.
Sęk w tym, że ambicje były, sprzęt był, a tematu póki co - żadnego. Owszem, włócząc się pół dnia po mieście zarejestrowaliśmy stertę niepotrzebnych obrazków, z których tramwaj zatrzymujący się pod Bagatelą jako parafraza braci Lumiere był szczytem twórczej błazenady... A kiedy jeszcze padł projekt przeprowadzenia wywiadu z rynkowym trębaczem-żebrakiem – „padł” dosłownie, bo owego żebraka akurat tego wieczora na placówce nie było – nadeszło olśnienie.
- Łap kamerę i filmuj, tylko się przy tym nie odzywaj, ani się nie waż jej wyłączyć. – mówię stanowczo do Krzysia (pozdrawiam, Krzysiu, jak Ci tam na montażu?!) i prę ku najbliższej taksówce przy Rynku. – Dobry wieczór panu, czy będzie miał pan za złe, jeśli przeprowadzimy z panem mały wywiad? To dla studenckiej etiudy... ?
- Nie, proszę bardzo...
- Dziękuję bardzo. Proszę nam powiedzieć - ... a co mi tam, myślę sobie, raz kozie... – jak pan zareagował na wiadomość o śmierci Wisławy Szymborskiej? – tam na Górze już szykowali na mnie pioruny.
- Ojej... A to ona umarła? Przecież nic nie mówili w radio?...
- Niech pan włączy więc, to jest wiadomość z ostatnich kilku minut, właśnie dlatego wyszliśmy na ulicę by na gorąco zarejestrować reakcję ludzi...
- Oj, jeśli to prawda, to wielka strata dla kultury naszej, wie pan... To poetka bardzo znana, bardzo szanowana krakuska. Ona mieszkała koło mnie zresztą, niedaleko..
- O, to pan gdzieś koło Armii Krajowej mieszka, bo ona tam ponoć ma mieszkanko?
- No, to będzie tam przy starej WSP.
- Czyli – czuje pan stratę jako Krakowianin?
- No na pewno...
- Dobrze, dziękuję panu bardzo.
- A ja zaraz radio włączę, posłucham.
A my w nogi tymczasem, bo newsy zawsze o pół i o pełnej, jakby to było przy nas, to klops. Ale, odpowiedzialność reporterska wspomagana dobrą zabawą przeważyła, uderzamy więc dalej: tym razem para przy McDonaldzie.
JA: Dobry wieczór, czy można kilka słów komentarza do studenckiego projektu?
PAN: No ja wiem... A o co chodzi?
PANI: To jest włączone?
JA: Chcemy tylko zapytać, jak zareagowali państwo na śmierć Wisławy Szymborskiej?
PAN: /popierając słowa znaczącym gestem/ Dobra, wypier...ać gówniarze, ale już!
Cóż było robić, tym, razem nie wyszło. Ale potem już szło lżej, mniej więcej dwa strzały udane, jedno pudło. I tak – pani z pieskiem bardzo współczuła i podreptała natychmiast do domu sprawdzić wiadomości; podpita dzierlatka kiwająca się pod Jaszczurami poczęstowała nas drinkiem i wymamrotała, że „dobrze jej tak, pieprzonej komunistce”; panowie ze straży miejskiej poproszeni o komentarz odparli sucho i urzędowo: „w takich sprawach proszę kierować się do rzecznika prasowego Komendy miejskiej”. Chłopak spod Strefy wcinający pizzę odwrócił się bez słowa i uciekł (Krzyś złapał tu ujęcie uroczych pośladków obok...)... I było jeszcze kilka postaci, jednakowoż i pomysł nas znudził, i odpowiedzi nie grzeszyły już dalej atrakcyjnością.
Anyway, zmontowaliśmy potem materiał popijając żołądkową-gorzką (albo Balsam Pomorski?...) – i przeleżał on te kilka miesięcy, dopóki przez przypadek nie odnalazłem go w stercie śmieci. I teraz, walcząc z bólem zęba i kacem, oglądam go z uczuciami mieszanymi: bo z jednej strony ciekawe to, a już nadto sentymentalne jak diabli, ale i przy tym... Zwietrzałe? Wyprane z emocji? Puste i głupkowate? ...
Jest szansa, że gdyby się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie, i mieć możliwość zaprezentowania gdzieś-komuś tej szczeniackiej produkcji, być może ktoś-gdzieś napisałby o nas to-tamto, albo wspomógł nas choćby słowem, że niby „śmiałe i bezkompromisowe podejście do tego-tamtego...” ... Na mrzonkach się jednak skończyło...
Cóż, wszystko wszystkim – uwielbiam sarkać na rzeczywistość. I jednocześnie bardzo się tego boję.
Owszem, cynizm jest już lepszy od pesymizmu, bo za pesymizmem stoi marazm, a za cynizmem – bądź co bądź aktywność. Aktywność, którą jednak łatwo można sprowadzić jedynie do ciut bardziej wysublimowanej fiksacji oralnej, bo przecież to najprostszy balsam na kompleksy: ja, marny żuczek, mogę, choćby pod nosem, przyłożyć w nochal establishmentowi tego świata! A jak! A jeśli jeszcze ma to w sobie choć kapkę stylistycznej elegancji, i jest się przypadkiem żydowskim filmowcem w NY – to już nic tylko żyć, i nie umierać.
Ale – od cynizmu już tylko krok do nihilizmu. To jakby stać na zgliszczach świata i pluć naokoło słowami: „A nie mówiłem!”. (Według jednego z apokryfów właśnie przez to żona Lota została zamieniona w słup soli...).
Cynizm jest bezpieczny, przynajmniej w miarę. Ale tym samym jest pusty jak fajerwerk. Ale jest też przyjemny jak robienie sobie dobrze. Tylko, że kiedy robi się sobie dobrze, nie czyni się drugiemu źle – czego doświadczamy przy cynizmie. Ba, przy cynizmie trzeba też przestrzegać granicy smaku, bo ta zawsze bardzo delikatna. Co przypomina mi jedną z najzgrabniejszych anegdotek, jakie udało mi się wymyślić, a która jest jednocześnie jednym z powodów, dla którym sam dałbym sobie w mordę: oto ona, gwoli konsultacji.
TEATRZYK SMOCZE JAJO
Ma zaszczyt przedstawić:
Opowieść z Narnii.
W telewizji pokazali, co może znaleźć się po drugiej stronie szafy. Oto, co:
Miejsce: Łódź (o ile pamiętam – zresztą, jeśli nie pamiętam, to niech będzie cokolwiek, byle miasto...). Wnętrze – salon / gościnny pokój – standard: stół nakryty obrusem, waza z zupą, chlipanie, rosół etc. W TLE – SOLIDNA SZAFA, taka na ubrania.
Dramatis personae:
MĄŻ –
standard: kapcie, gazeta, papieros, piwo, osiem godzin etatu na taśmie ...ŻONA -
specyficzna: zahukana, skromniutka, cichutka, przykurczona... Akcja:
ŻONA: (nieśmiało, powolutku, ostrożniutko...) Tadeusz... Tadeusz, ja... ja ... ja chciałabym mieć... jeszcze jedno dziecko....
MĄŻ: (łypiąc na Żonę spod oka, a znad gazety...) Zwariowałaś! Więcej beczek już się w szafie nie zmieści!
Kurtyna zapada krwawo ......
...
O tempora, o mores... A głupiemu radość ...
Zatem, jaka recepta, moi drodzy? Ja nie wiem, i póki co wiedzieć nie chcę. Może tylko, żeby czasem samemu się z siebie... no wiecie... Chociaż nie, to także brzmi banalnie...
A point mam kilka, ot, bo jakieś przecież muszą być:
1) Jeden zabity na wizji królik wiosny nie czyni.
2) Dopatrzenie się Chandlera w „Małym księciu” świadczy dobitnie o daleko posuniętej manierze literackiej Felietonisty...
3) ... podobnież jak i kiepska aluzja o „lodach”...
4) Pedofil też człowiek. Ale w drugą stronę już nie zawsze.
5) Wisława Szymborska , rzecz jasna, ma się dobrze.
6) „Opowieści z Narnii”, jako przykładny Katolik, polecam zamiast Harry Pottera.
Pod czym obiema rękami podpisuje się
Autor