Relacja z trzeciego dnia MFK 2015

Relacja z trzeciego dnia MFK Wrocław 2015

Trzeci dzień był pełen skrajnych emocji. Na uczestników Festiwalu czekało mnóstwo śmiechu, ale i sporo zadumy, gdy gość z Meksyku, pisarz i wydawca Martín Solares, wziął na tapet temat bezpieczeństwa w swoim kraju. Wieczór natomiast należał do śledczych. Było zabawnie i interaktywnie, do udziału w dochodzeniu i pomocy w odkrywaniu kto zabił literatkę Maszę, zaproszono także publiczność.

Kolejny dzień zaczął się jednak nie od meksykańskich impresji, a od wykładów w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytety Wrocławskiego. Sześciu prelegentów odkrywało tajemnice kryminałów, opowiadając m.in. o przyrodzie jako niemym świadku zbrodni czy wątkach antycznych wykonywanych przy budowaniu intryg.

Kolejny punkt programu przyniósł odpowiedź na pytanie: jak narysować powieść? Ja nie miałam pojęcia, co więcej, byłam pewna, że tytuł wykładu Martína Solaresa miał jedynie przyciągnąć słuchaczy zaintrygowanych enigmatycznym jego brzmieniem. Nic bardziej mylnego! Martín Solares naprawdę rysuje powieści, czego dowodem była stojąca obok niego tablica, na której w toku wykładu powstawały kolejne grafiki, od schematów wymagających wytłumaczenia po… stworzenia morskie. Nasz meksykański gość do nich właśnie porównuje typy powieści.


I tak, mamy na przykład powieści-wieloryby (te wielowątkowe w stylu Cormaca McCarthy’ego) czy powieści-ośmiornice (tu przykładem może być Bruno Schulz tworzący krótkie historie krążące wokół jakiegoś tematu). Dzierżąc w dłoni marker, autor zapełniał tablicę rozmaitymi stworami, z uśmiechem przedstawiając kolejne koncepcje i zdumiewając słuchaczy znajomością literatury polskiej. Często zagraniczni autorzy robią przepraszającą minę w momencie, gdy ze strony publiczności pada pytanie o znajomość polskich książek. Tymczasem Martín Solares zaskoczył wiedzą na temat twórczości Jana Potockiego, Marka Krajewskiego czy Brunona Schulza. Jemu także zawdzięczamy to, że meksykańscy czytelnicy poznają powieść Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”.

Każdy z nas ma w sobie przynajmniej jedną powieść – powieść życia. Pisząc ją, warto pamiętać, by przynosiło nam to radość, było zgodne z naszymi przekonaniami i odczuciami, w przeciwnym razie, powieść nie będzie dobra. Z taką wiedzą, dzierżąc w dłoni „Czarne minuty”, debiutancką powieść kryminalną autora, która niedawno ukazała się także  w Polsce, podreptałam po autograf. Nie wiem komu ten mój egzemplarz przyniósł więcej szczęścia, mnie czy autorowi. Okazało się, że był to pierwszy polski egzemplarz, jaki Martín Solares trzymał w swoich rękach! Spontaniczny wybuch radości pisarza i wyjątkowy autograf jaki otrzymałam sprawiły, że tego spotkania długo nie zapomnę. (Przy okazji dowiedziałam się, że „Czarne minuty” to powieść rekin, którego zjada większy rekin, którego zjada jeszcze większy rekin – ktoś pokusi się o interpretację tej teorii?).


Podczas popołudniowego panelu, debiutancka powieść meksykańskiego autora posłużyła jako pretekst do opowieści o niewesołej, by nie powiedzieć, tragicznej, sytuacji w jego rodzinnym kraju. W rozmowie z reporterem Arturem Domosławskim specjalizującym się w tematyce Ameryki Łacińskiej, Martín Solares przybliżył problemy z jakimi zmaga się współczesny Meksyk. Trudno było pozbyć się uczucia przygnębienia, gdy rozmówcy odmalowywali przed słuchaczami obraz kraju gnębionego korupcją, represjami, kraju pełnego przekrętów, przemocy, narkotykowych gangów („wszyscy jesteśmy narko”), w którym grupa studentów może tak po prostu zniknąć tylko dlatego, że odważyła się wyjść na ulicę z zamiarem przerwania wiecu wyborczego, a biedny polityk uważany jest za kiepskiego polityka.

A teraz zagadka. Co łączy Polaków i Meksykanów?

Pierogi, mocny alkohol, silne uczucia i to, że jedni i drudzy nigdy nie mają takich rządów, na jakie zasługują.

Ostatnie wydarzenie tego dnia zgromadziło ogromne tłumy w Kinie Nowe Horyzonty. Nic dziwnego, bo możliwość uczestniczenia w inscenizacji oględzin zwłok nie zdarza się codziennie. Trupa… eee… tzn. grupa dochodzeniowa z humorem (ale i nie zapominając o słuchaczach-laikach, więc i przekazując sporą dawkę wiedzy) odegrała scenę od momentu anonimowego zgłoszenia znalezienia martwej Maszy (wówczas jeszcze występującej jako NN) do chwili, w której to poznaliśmy mordercę i jego motywację. W międzyczasie prokurator Szacki odmówił przybycie na miejsce zbrodni (wkładem w śledztwo jego zastępcy było robienie mądrej miny i zadeptywanie śladów), zaspany medyk sądowy wyjaśniał na czym polega stężenie pośmiertne, a podejrzany Stefan-wierszokleta trafił do aresztu za wygład i koszulkę „mordo ty moja”.


Na scenie pojawili się także profilerzy Sasza Załuska (w tej roli Katarzyna Bonda) i Rudolf Heinz (wypisz-wymaluj, Mariusz Czubaj), poleciały więc iskry, oj, poleciały, a Szasza pewnie jeszcze długo będzie drwić z Rudolfa, gdyż sugerowany przez niego profil mordercy (biały mężczyzna między trzydziestką, a czterdziestką), nijak się miał do postaci Marty M., która owego morderstwa dokonała.

Gdy Marcie M. założono kajdanki, a Stefan opowiedział wiersz o swym martwym chomiku (uczcijmy zwierzątko minutą ciszy), rozpoczęła się licytacja na rzecz Fundacji Prokuratury i Pracowników Prokuratury im. Ireny Babińskiej. Można było zakupić m.in. książki z autografami, słoik z pochłaniaczem Katarzyny Bondy, tarczę, do której strzelał Mariusz Czubaj czy… pistolet gazowy Marty Mizuro. Polska królowa kryminału świetnie się sprawdziła w roli motywatora, na zakończenie udało jej się sprzedać nawet… żółtą, policyjną taśmę potrzebną do inscenizacji. O 23 wyszliśmy zmęczeni, ale uśmiechnięci od ucha do ucha.

Anna Rychlicka-Karbowska
Zdjęcia Max Pflegel

WIĘCEJ ZDJĘĆ