Zabójcza dyscyplina, Mats Olsson

Autor: Ewa Dąbrowska
Data publikacji: 04 lutego 2016

Zabójcza dyscyplina

Autor: Mats Olsson
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Harry mary

Są sytuacje, kiedy wyraźnie usłyszeć można bezwzględnie okrutny chichot losu. Zdarza się to z reguły wtedy, kiedy jestem tak przekonana o własnej doskonałości, że aż muszę się tym przeświadczeniem podzielić z innymi. Padło tym razem na mojego młodszego stażem redakcyjnego kolegę, którego pouczyłam wyniośle, że recenzent nie jest od grymaszenia, a od czytania tego, co przyślą, a ewentualne powody do niezadowolenia zawrzeć ma w ładnie skomponowanej recenzji. Bo profesjonalizm, bo zasady, bo krytyka literacka to nie sadzenie ulubionych kwiatków etc. Wspomniany w pierwszym zdaniu los zdecydowanie wył ze śmiechu na całe gardło, kiedy z trudem brnęłam przez powieść Matsa Olssona „Zabójcza dyscyplina”. A było tak dlatego, że książkę tę z rozkoszą zwróciłabym nadawcy z dosadną adnotacją: „to jakiś żart, nieprawdaż?”. Lektura to bowiem tak nużąca i z tak przepełnioną bezsensami fabułą, że podsumować ją można zaledwie jednym zdaniem: tego nie sposób czytać!

Skoro jednak wytknęłam niewinnemu, a sympatycznemu zresztą, koledze książkową wybredność, to muszę – bezwzględnie – wyłuszczyć teraz, co mnie tak mocno do utworu Olssona zniechęciło. Po pierwsze – moja prywatna i całkowicie subiektywna fobia, która polega na tym, że nie znoszę kryminałów, w których rola detektywa przypada amatorowi. A bardziej jeszcze nie cierpię postaci dziennikarza w funkcji śledczego (teraz pewnie podpadłam). Jakoś tak mam, że nie i już. Może to z powodu braku zgrabnych szarż, może chodzi o nieobecność munduru, może o procedury (to chyba to!), nie wiem, po prostu nie mam chemii z podobnym rozwiązaniem. Jednak profesjonalizm nakazał mi udawać, że profesja bohatera wcale mi nie wadzi i że jakoś to będzie. Sęk w tym, że nie było. Były dziennikarz, Harry Svensson, to protagonista nijaki, bez wyrazu, bez właściwości, słowem – beznadziejny. Trudno w zasadzie orzec, kim jest, po co jest, czego chce… Nawet jego fascynacja BDSM jest taka jakaś… nieostra. Nawet jak na rzekomo ostre upodobania protagonisty, które wprawdzie autor jakoś uporczywie, choć nieskutecznie eksponuje. Kluczowym słowem na to, co dotyczy bohatera jest – „jakoś”.

Podobnie rzecz się ma z fabułą. Niby jest morderstwo, niby stoi za nim (dyżurny) psychopata, niby są te seryjne zabójstwa kobiet z misternym planem wymierzenia kary i inscenizowaniem miejsca zbrodni. Niby w to wszystko wplątuje się Harry, ale nic tu nie układa się tak, jak powinno. Olsson kompletnie nie potrafi zainteresować czytelnika swoimi bohaterami. Oto śledczy bez polotu, a za to z przypadku, snuje się to tu, to tam (bywa nawet w Nowym Jorku, co jest tak żałośnie uzasadnione w powieści, że gdyby autor wysłał go na Księżyc, miałoby to identyczną wiarygodność), z kolei morderca z lubością snuje swoje niecne i jakże ograne plany, ujawniając poprzez quasi-mroczną narrację swą zupełnie nie quasi, a wprost mroczną naturę. Motywacje zabójcy są kliszowe, melodramatyczne i nieubłaganie miałkie, włącznie z patologiczną rodziną w biografii i epizodem z ukatrupieniem mamusi. Znacie to? Bo ja i owszem, i zdecydowanie nie jest to moja ulubiona wersja.

Olsson ma ponadto paskudną manierę nadbudowywania treści fabularnie zbędnych, wprowadza bowiem wątki (i postaci) niemające niczego wspólnego z osią intrygi kryminalnej, za do rozdmuchujące objętość powieści do rozmiarów Lewiatana skrzyżowanego z rybą najeżką. Nie pojmuję, czemu łopatologicznie a dygresyjnie wyjaśnia mi się fascynację Harry’ego BDSM (liryzując zresztą fragmenty retrospektywne), czemuż równie nierozsądnie wykłada się skłonności sadystyczne mordercy (tu liryzm zastępują wulgarne sceny z zapijaczoną i lekko się prowadzącą rodzicielką). Są to sceny o tak płytkiej wymowie i tak wionące Freudem dla opornych, że niełatwo to wszystko przyswoić bez grymasu niechęci. W dodatku ten cały Harry, który nie istnieje zupełnie poza incydentami ze znajdowaniem zwłok, powiązań między zabitymi i dziwnymi e-mailami o jeszcze dziwniejszej treści, wcale nie ma jakoś wyraźnie zamiaru rozwikłać zagadkę. Owszem, gromadzi dane, spotyka się z potencjalnymi świadkami, ale to wszystko czyni bez żadnego zapału, iskry, a jego wysiłki (nawet te o erotycznym podłożu) sportretowane są tak, jakby bohater zamiast posiłków spożywał tony xanaxu. Harry Svensson to taka niemrawa mara majacząca niewyraźnie na kartach powieści i jest, bo jest, bo ktoś być tym bohaterem musi.

Autor ponadto bardzo sili się na naśladowanie skandynawskich kolegów po piórze, których krytycy chwalą za zgrabne kreślenie krajobrazu społeczno-obyczajowego czy regionalnego tła. Czytający „Zabójczą dyscyplinę” może odnieść mylne wrażenie, że towarzyszy mu grecki chór dopowiadający, jak bardzo straszne mamy czasy i jak okropni stali się ludzie, a niekiedy gorzej nawet – że słucha szwedzkiego wydania „Faktów”. Tyle że właśnie – szwedzkiego. Ja nie kojarzę lokalnych afer, smaczków i tak dalej i po prostu nie rozumiem, z czego drwią lub do czego odwołują się w dialogach bohaterowie.  Moja ocena zatem: nie czytałabym tego nawet wówczas, gdyby była to ostatnia książka w całym wszechświecie, bo nawet hasło BDSM pozostaje tutaj tylko hasłem mającym zanęcić czytelnika, który ponad fakt, że pewien psychopata ma potrzebę karania ludzi, trzcinkę i knebel z kulką, nie dowiaduje się niczego na ten temat. To chyba jednak nie wystarczy do stworzenia mocnego tła – obyczajowego właśnie!

Ksenia Olkusz


Zabójcza dyscyplina
Mats Olsson
Przekład: Anna Krochmal
Wydawnictwo Dolnośląskie
seria "Ślady zbrodni"
Wrocław 2015

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Zabójcza dyscyplina" Mats Olsson

PRZECZYTAJ TAKŻE

NOWOŚĆ

Zabójcza dyscyplina, Mats Olsson

"Zabójcza dyscyplina" to debiutancka powieść dziennikarza Matsa Olssona. Znajdziecie w niej historię o tajemniczym mordercy kobiet, w której sporą rolę odgrywa BDSM.

23 października 2015