Przestępczą działalność Władysława Mazurkiewicza jak klamra zamykają dwie nieudane próby zabójstwa: otrucia w 1943 oraz zastrzelenia w 1955 roku. Właśnie ta ostatnia, nieudana próba zabicia człowieka, z którym morderca robił „interesy”, wywołała lawinę skojarzeń i faktów, które doprowadziły „eleganckiego mordercę” przed oblicze sądu. Już pierwsze przesłuchania wprawiły przesłuchujących w zdumienie. Wszak Mazurkiewicz zbrodnie nazywał „wypadkami”, a o swoich czynach opowiadał chłodno, beznamiętnie. Prawie w ogóle nie pamiętał wyglądu swoich ofiar, za to składał drobiazgowe relacje o skradzionych rzeczach. W trakcie lektury przekonujemy się, że nie było to łatwe śledztwo. Władysław Mazurkiewicz pod wpływem wizji lokalnej w swoim garażu najpierw przyznał się do zarzucanych mu czynów, potem jednak odwoływał zeznania, kluczył. Z biegiem czasu na jaw wychodzą inne jego paskudne sprawki. Kiedy znajomy adwokat, który długo nie mógł uwierzyć, że Mazurkiewicz w ogóle jest winny, pojął ogrom zbrodni, wycofał się ze sprawy. Obrony podjął się wówczas mecenas Zygmunt Hofmokl-Ostrowski, legenda adwokatury polskiej. Dlaczego? O tym przeczytamy w książce.
Proces odbywał się w dawnym gmachu krakowskich sądów przy ulicy Senackiej. Co ciekawe, Mazurkiewicza sądzono w sali numer 14, gdzie dwadzieścia trzy lata wcześniej odbył się proces odwoławczy słynnej Rity Grogonowej, podczas którego zmieniono jej karę śmierci na osiem lat ciężkiego więzienia. Sprawą Mazurkiewicza żyła cała Polska. Zbulwersowani krakowianie zbierali się każdego ranka przed gmachem sądu, aby zobaczyć, jak karetka więzienna przywozi zbrodniarza w kolejne dni procesu. Milicjanci otaczali kordonem wejście do sądów, aby zapobiec linczowi. Wśród reporterów zainteresowanych sprawą, piszących o kolejnych dniach procesu w prasie ogólnopolskiej, były takie sławy, jak: Marek Hłasko, Dariusz Fikus, Krzysztof Kąkolewski czy Lucjan Wolanowski. Lokalne dzienniki krakowskie, głównie „Echo Krakowa”, relacjonowały sprawę na bieżąco. Czytając kolejne artykuły z procesu, wiele osób chodziło na ulicę Biskupią oraz Marchlewskiego (tam znajdował się słynny garaż). Cóż, trudno się dziwić ludzkiej ciekawości, tym bardziej że sprawa to wyjątkowo przerażająca, i to z wielu powodów. Po pierwsze, ze względu na osobę sprawcy, który był wyjątkowo bezwzględny, a rabował wyłącznie dla zysku. Po drugie, także dlatego, że tak długo udawało mu się ujść sprawiedliwości. A po trzecie... Cóż, zdumiewająco wiele osób (łącznie z pierwszy adwokatem) wierzyło mu bez zastrzeżeń, zdarzały się fałszywe alibi.
Warto przeczytać tę książkę-reportaż, jest ciekawsza niż niejeden kryminał, wszak nie ma tu wymyślonej fabuły. Wszystko wydarzyło się naprawdę, choć niektóre zdarzenia wydają się niewiarygodne. Autor znakomicie oddał atmosferę tamtych dni sprzed ponad półwiecza. Postarał się również odpowiedzieć na wiele pytań, rozwikłać zastrzeżenia i obalić plotki.
Grażyna B.GroyeckaProtokoły i notatki SB, milicji, prokuratury, a także relacje i wspomnienia uczestników i świadków krakowskich wydarzeń posłużyły Cezaremu Łazarewiczowi do skrupulatnego ...
07 lipca 2023
Cezary Łazarewicz, autor nagradzanej książki „Żeby nie było śladów”, znów prowadzi reporterskie śledztwo. W „Koronkowej robocie” śledzi sprawę Gorgonowej – ...
21 marca 2018
W zeszłym tygodniu premierę miała książka "Żeby nie było śladów". Cezary Łazarewicz szczegółowo opisuje w niej historię Grzegorza Przemyka – od zatrzymania ...
24 lutego 2016