Prawda o dziewczynie, TR Richmond: fragment

T.R. Richmond

Prawda o dziewczynie

Zapiski Luke’a Addisona sporządzone na jego laptopie

26 lutego 2012

Nie zamierzałem kłócić się z tobą nad rzeką.
Próbowałem złapać cię samą przez cały wieczór, obserwowałem cię w każdym pubie, do którego weszłaś, ale ciągle ktoś z tobą był. Prawie nadarzyła się okazja, kiedy poszłaś do toalety, ale zaczęłaś gadać z jakimś wapniakiem. Cholera wie, kto to był. Stał sam jak palec ubrany w tweedową marynarkę, może był właścicielem.
Na początku wszędzie cię szukałem, ale potem coś mi zaświtało. Facebook i Twitter.
„Zaczęłam pracować nad jutrzejszym kacem”, napisałaś o 16.12. „No to do Nando”, o 17.20. „Soton wymiata”, o 18.12. Przewinąłem wcześniejsze tweety: 13.41: „Czy w ogóle da się kogoś dobrze poznać?”, 13.51: „Ale się nawalę”.
Odwróciłaś się dwa razy, kiedy w końcu mnie zauważyłaś. Jakbyś nie wierzyła własnym oczom.
– Luke – powiedziałaś. – Luke.
– Hej, Al. Niespodzianka! Przyjechałem cię zobaczyć.
– Ale ja nie chcę, żeby ktoś mnie widział.
Byliśmy nad rzeką, a ty siedziałaś na ławce.
– Jesteś jak autobus – powiedziałaś i zaśmiałaś się, ale to nie był radosny śmiech.
– Upiłaś się.
– A kim ty jesteś? Moim ojcem?
Było ciemno, a z nieba zaczęły lecieć płatki śniegu.
– Patrz, śnieg – powiedziałaś, tylko że brzmiało to raczej jak „paszsznieg”. – Długa droga, kiedy leci się w dół, prawda? – powiedziałaś, upijając z puszki dżin z tonikiem. Zaczęłaś płakać i pomyślałem, że może ktoś dosypał ci coś do drinka. Myśl o tobie, mojej pięknej Al, która pije z facetami gotowymi zrobić coś takiego, wprawiła mnie we wściekłość. Wystarczyło jedynie, żebyś stanęła kilka centymetrów dalej przy barze w Porterhouse, trzydzieści sekund opóźnienia na linii metra Victoria, przedłużenie się mojego spotkania z szesnastej trzydzieści jedynie o kilka minut, pytanie od kolegi w sprawie budżetu. Gdyby to się zdarzyło, nie spotkałbym cię.
– Cały wieczór próbowałem się do ciebie dodzwonić – powiedziałem.
Zaczęłaś gorączkowo macać kieszenie dżinsów.
– Zgubiłam telefon.
– Nieprawda, skarbie, jest tu. – Podniosłem go z ziemi i podałem ci go. Musiał się włączyć, kiedy upadł na ziemię, bo grała z niego muzyka, jeden z twoich ulubionych zespołów, The xx. – Wyglądasz na zmarzniętą – powiedziałem.
– Zimne dłonie, gorące serce.
Miałaś czerwoną buzię, włosy w nieładzie, przypominało to nieco twój wygląd po seksie. Może udałoby się to naprawić, gdybym się z tobą przespał – gdybyśmy rozłożyli się na części – a potem, po ich ponownym złożeniu moglibyśmy okazać się inni, a ja może nie byłbym takim fiutem. Chciałem wziąć cię za rękę, ale odepchnęłaś moją dłoń.
– Kto by pomyślał, co? Moja mama!
– O czym ty mówisz, Al?
Jej obraz, kiedy nalewa kawę i dopytuje o moją pracę.
– Założę się, że kilka lat temu była piękna – powiedziałem, gdy nas ze sobą poznałaś. – Zdecydowanie MILF1.
– Ej, przestań – oburzyłaś się, a potem powiedziałaś, że nadal jest piękna, że nie jest MILF-em!
– A co z lemingami? – zapytałaś. – Nie odpowiedziałeś na mój mail z lemingami.
Oczywiście, że nie odpowiedziałem, wtedy nie miałem o nim pojęcia. Plotłaś kompletne bzdury, a ja robiłem się coraz bardziej sfrustrowany.
– Ja i ty, Al – powiedziałem. – Mieliśmy być razem.
– Ja, ty i dziewczyna z Pragi!
Wspomnienie tamtego miejsca było jak podmuch lodowatego powietrza.
– Czemu nie mogę przestać się tak czuć? – zapytałaś.
– Jak?
– Jak ja. – Choć brzmiało to bardziej jak „jachyya”.
Na twoich ramionach pojawiły się mokre ślady. Dałbym ci kurtkę, gdybym ją miał.
– Wszystko jest z tobą w porządku. Jesteś idealna.
– Idealni ludzie nie kończą w takim miejscu.
Zobaczyłem budkę z lodami, schody prowadzące nad wodę, most. Oboje widzimy te same rzeczy, ale to nie pomaga, pomyślałem.
– Bycie samemu jest do dupy – rzuciłem.
– Bycie z gnojkiem jest gorsze. Nie będziesz wybierał, co we mnie lubisz, a co nie. To tak nie działa. Nie jestem jakąś mieszanką cukierków. Powinieneś się o mnie troszczyć bez względu na wszystko, powiedziałeś, że będziesz.
– I troszczę się.
– Kiedy ci to pasuje, kiedy jest łatwo, a co z chwilami, kiedy jest ciężko? Bo to się właśnie liczy. Prosiłam cię, żebyś dał mi więcej czasu.
Zastanawiałem się, jak zapamiętamy tę rozmowę. Odtwarzanie wielkich wspólnych wyjść było rutynowym zajęciem każdego następnego poranka. Uwielbiałem chodzić z tobą po knajpach, ale ostatnio najbardziej cieszyły mnie te spokojne wieczory, kiedy byliśmy trzeźwi, tylko we dwoje. Przypomniałem sobie, jak niedługo po naszym poznaniu patrzyłem pewnego wieczoru, jak się rozbierasz, i doznałem nagłego olśnienia: nie muszę być beznadziejnym chłopakiem.
– Naprawdę cię kocham – powiedziałem.
– Nigdy nie przychodzi ci ochota, żeby od tego wszystkiego po prostu odpłynąć, Luke? Bo mnie tak. Nie wiem już, kim jestem.
– Jesteś Alice.
– Dobre – prychnęłaś, jakbym powiedział jakiś żart. A potem: – Kto to jest? Kim jest Alice?
Przejechał koło nas radiowóz i miałem wrażenie, jakby wycie syreny wybiło dziurę w odgradzającej nas od świata powłoce, a ciebie uderzyła kolejna fala pijaństwa.
– Chcę do moich przyjaciół – powiedziałaś. – Chcę do domu. Gdzie ja mieszkam?
– W Balham – odpowiedziałem. – Mieszkasz w Balham.
– Nie tam – powiedziałaś. Zaczęłaś drżeć i objęłaś się rękami, pocierając swoje ciało. Małe ramiona, kości pokryte cienką warstwą mięśni. – Nie śpij. Wiatr na śnieg.
– O czym ty mówisz, Al?
– Się mylę – powiedziałaś. – To diament na śniegu. Jak to było.
Koło nas przejechała karetka z włączonymi syrenami i kogutem.
– Czyjś wieczór kiepsko się skończył – stwierdziłaś.
1 MILF – popularny slangowy skrót od mom I’d like to fuck (mamuśka, którą chciałbym przelecieć).
To ci się często zdarzało – miałaś momenty całkowitej przytomności, choć byłaś zupełnie pijana, jak gdybyś wypływała na powierzchnię wody, by zaczerpnąć powietrza. Strzepnęłaś z kolan kilka płatków śniegu i uświadomiłem sobie, że kupiłaś te dżinsy, kiedy się nie widywaliśmy. Co jeszcze robiłaś podczas tych ośmiu tygodni? To właśnie tak się dzieje, tak rozstają się ze sobą pary, po prostu pozwalają, by to się stało. Pieprzyć to, pomyślałem, czemu nie. Idealny – a raczej całkowicie nieodpowiedni moment – nigdy pewnie nie nadejdzie, więc uklęknąłem.
– Jesteś tą jedyną, Alice – powiedziałem.
Ale ty chyba pomyślałaś, że się poślizgnąłem, bo zaczęłaś się śmiać.
– Wstań, gościu. Bądź facetem!
Wstałem, czując, jak przebija się przeze mnie nagły gniew. Starałem się kontrolować oddech, utkwiłem wzrok w tabliczce na ławce, upamiętniającej jakąś zmarłą kobietę. „Często tu siadywała i patrzyła, jak świat przepływa obok”. Zapaliłaś papierosa, ściągnęłaś dwa machy i dmuchnęłaś mi dymem w twarz.
– Nie doprowadź do tego, że zacznę cię nienawidzić – powiedziałem, choć nie to miałem na myśli.
Upiłaś kolejny łyk, znów się zaciągnęłaś.
– Nie pierdol się ze mną – dodałem.
– To ty się pierdolisz na prawo i lewo.
– Tylko raz. Alice, tylko raz. Odkąd jeden raz kwalifikuje się jako pieprzenie na prawo i lewo?
– To o jeden raz więcej, niż ja cię zdradziłam. Nie robię nikomu krzywdy, a ludzie i tak na mnie srają – oznajmiłaś, śmiejąc się. – Jasne?
Z oddali słychać było grupkę wyśpiewujących coś mężczyzn.
– Dlaczego nie możecie wszyscy przestać mnie śledzić?
Zastanawiałem się, czy chodziło ci o faceta, z którym flirtowałaś w All Bar One. Niemal siedziałaś mu na kolanach. Gapiłem się na was przez szybę, tak jak kiedyś my na rekiny w oceanarium, i musiałem się powstrzymać przed wtargnięciem do środka. Może coś was kiedyś łączyło – odgrzewałaś starą miłość, odgrywałaś się na mnie za Pragę. Zasłużyłem na to. Zazdrość jest jak żałoba: narasta, roznosząc nienawiść i cierpienie, ale ja chciałem jedynie wrócić do tego, jak było wcześniej. Jak zaczęłaś się przekonywać do Live at the Apollo. Pozwolę ci nawet oglądać Wallandera. Jak narzekałaś na sterty naczyń w zlewie i trzydniowe pudełka po pizzy, jak przybiegłaś do mojego pokoju spod prysznica, trzęsąc się z zimna, gdy nadal skapywała z ciebie woda, i mówiłaś, że nie musimy mieszkać w żadnym wypasionym miejscu, może być Tooting, Brixton albo Elephant, ale stać nas na samodzielne mieszkanie, gdybyśmy tylko trochę się wysilili.
– Byłam szczera w tym, co czuję – powiedziałaś. – Miłość to nie kran, nie możesz jej tak po prostu zakręcić. Nie wystarczyło ci, że obnażyłam przed tobą w mailu serce i duszę? Nie mogę uwierzyć, że go zignorowałeś.
– Wyglądasz, jakbyś chciała się przytulić.
– Tak, ale nie teraz i nie do ciebie.
Powstał we mnie zarodek odrazy. Powtarzałem się, byłem na to skazany: nawalać za każdym razem, jak w jakiejś okropnej parodii Dnia świstaka. Mam dwadzieścia siedem lat, pomyślałem. Jestem na to za stary.
– Pamiętasz, jak kiedyś poszliśmy pływać nago? – zapytałaś. – Zróbmy to teraz.
– Nie bądź niemądra. Pada śnieg.
– To ty jesteś niemądry, że się ze wszystkimi bzykasz.
Zarodek odrazy stężał, więc postanowiłem najpierw policzyć do dziesięciu, zanim się odezwę, wsłuchując się w szum wody nad jazem w oddali, ale już przy szóstce usłyszałem, jak mówię:
– Popatrz, w jakim jesteś stanie. To żenujące.
– Nie jesteś wcale lepszy. Jesteśmy równie źli. Ja, ty, nawet moja mama.
Poczułem nagłą chęć, by się upić. Wypiłem sześć czy siedem piw, ale czułem się pół na pół – w połowie trzeźwy, w połowie pijany, w połowie pusty, w połowie pełny, połową tego, czym kiedyś byliśmy. Czułem potrzebę tak się zalać, że przestałbym nawet wiedzieć, jak bardzo wszystko chrzanię.
– Mogę się trochę napić? – zapytałem, skinąwszy głową w stronę puszki.
– Nie ma – stwierdziłaś. – Skończyło się.
To nie tak miało być. Miałem zamiar się oświadczyć i nie robić ci krzywdy, wystarczająco cię już skrzywdziłem, ale nie mogłem nic poradzić na kiełkującą we mnie złość, zbutwiałą, kwaśną i wredną. Nowe uczucie, które nie było miłością, kąś- liwe i nie do opanowania.
– Wróć ze mną do hotelu.
– Wolałabym raczej spać na tej ławce. – Osowiałym wzro- kiem wpatrywałaś się w tabliczkę ku czci zmarłej kobiety, po czym przerzuciłaś spojrzenie na moje spodnie.
– To klucze, czy cieszysz się, że mnie widzisz? – zapytałaś, chichocząc.
Zerknąłem na zarys małego jubilerskiego pudełeczka. Nie umiałem się nawet oświadczyć. Przez ciebie zrobiłem to nie tak, jak trzeba. Wyobraziłem sobie, jak opowiadam o tym Charliemu, próbując robić dobrą minę do złej gry. Jak piszę do niego z hotelowego baru albo z pociągu, wracając jutro do domu. Trzeba z powrotem wsiąść na konia, stary. Masz swojego skrzydłowego. Piwo w piątek? Nie potrafiłem powiedzieć, czy to, co czuję, to uniesienie czy rozpacz. Wyciągnąłem pudełko z kieszeni i wrzuciłem je do rzeki. Wpadło do niej z pluskiem.
– Co to było? – zapytałaś obojętnym tonem.
– Przeszłość, tylko tyle. – Ty też niedługo nią będziesz.
– Bardzo głębokie – powiedziałaś i może gdybyś się nie roześmiała, nie zrobiłbym tego, co stało się dalej, ale dokładnie w tamtej chwili, gdy wiatr zawiał ci włosy na twarz, a wypalony do połowy papieros leżał przy twoich stopach, byłaś jedyną osobą, której nienawidziłem bardziej niż siebie samego. Musiałem to skończyć – musiałem skończyć to, co było między nami – tak całkowicie, żebyśmy nie mogli się już nawzajem krzywdzić.
– Ta dziewczyna w Pradze była przepiękna – powiedziałem, przypominając sobie z nagłą wyrazistością, jaki byłem, zanim się pojawiłaś: sam, niemający nic do stracenia, bez ani jednej osoby, o którą musiałbym się martwić, ani jednej osoby, którą mógłbym zawieść, ani jednej osoby, która mogłaby zawieść mnie. – Seks był jak dynamit. Przy tobie w łóżku równie dobrze mógłbym być trupem. Ty też.
– Ciekawe, że tak to ująłeś.
Bezskutecznie próbowałaś pociągnąć łyk z pustej puszki. Chwyciłem cię i usłyszałem odgłos rwanego materiału. Zobaczyłem twój czarny stanik, ten, który kupiłem ci na walentynki. Chciałem cię przytulić, aż wszystko odpłynie, albo odepchnąć tak daleko, żebym już nigdy więcej cię nie zobaczył. Tak, to był koniec, nie będzie kogo krzywdzić, nie będzie kto miał krzywdzić mnie. Mógłbym tak żyć. Mógłbym przetrwać. Musiałem tak żyć, aby przeżyć – w niedzielne poranki odprowadzając do drzwi dziewczyny, które poznawałem w sobotnie wieczory, całując je w szyję i mówiąc „jasne”, kiedy pytały przelotnie, czy do nich zadzwonię, a potem pisząc do Charliego, Pana Singla: „Stary, wyrwałem wczoraj megagorącą laskę!”. Tamtego wieczoru odważyłem się z tobą porozmawiać tylko dlatego, że nie miałem nic do stracenia. Byłem taki szczęśliwy, że zostawiłem tamtego mnie za sobą, ale teraz wróciłbym do
niego i dałbym sobie radę, bo nie mogło być już gorzej niż teraz, ale najpierw musiałem się pozbyć ciebie, unicestwić cię. W tamtej chwili nienawidziłem cię, Al, za to, że przez ciebie pomyślałem, że jest jakiś inny sposób. Zobaczyłem most z jego dźwigarami i podporami, i przypomniałem sobie, że kiedyś chciałem być architektem. Kolejny porzucony sen.
– Wróć ze mną, proszę – powiedziałem. Ostatnia żałosna próba.
Uniosłaś brodę w górę.
– Przynajmniej Ben jest szczery w tym, jaki z niego dupek.
Zignorowałem to i przez chwilę wiedziałem, jaki będę po tobie. Nieważne, kim był ten pieprzony Ben. Jak to wszystko stanie się wspomnieniem, tak jak stała się nim Amy, Alex czy Pippa. Ulotne, mgliste wrażenie mnie, spoglądającego na ciebie po roku, dwóch, może pięciu. Tak, z ukłuciem żalu, ale jak na wspomnienie. Patrzyłbym na ciebie jak na kolejny krok do niej – kimkolwiek będzie moja kolejna dziewczyna. Może dzisiejszy wieczór stanie się naszym prywatnym żartem, moim i jej, o tym, jak kiedyś kłóciłem się z kobietą na ławce przy rzece, kiedy padał śnieg. Jak kiedyś pojechałem za dziewczyną do Southampton niczym zadurzony nastolatek. Spotykałem się z dziennikarką. Będziemy się z tego śmiać, na początku niezręcznie, ale z każdym kolejnym razem coraz mniej, z ciebie, z nas, tak jak teraz ty i ja śmiejemy się – śmialiśmy się – z mojego zerwania z Amy nad jagnięcą golonką albo jak Alex powiedziała mi na przystanku autobusowym w Neasden, że jestem emocjonalnie opóźniony w rozwoju. Bolała utrata Amy, bolała utrata Alex, bolała utrata ciebie. Kiedy to się miało skończyć?
– Kocham cię, Al – powtórzyłem i nie byłaś jedyną osobą, która płakała. – Nie pozwolę ci ode mnie odejść.
Ale ty zerwałaś się z ławki i kiedy cię chwyciłem, byłaś mokra od śniegu i mała. Zawsze twierdziłaś, że jesteś duża – jak Shrek – ale czułem się dwa razy większy od ciebie, trzy razy, dziesięć, i wściekałem się na siebie, że nie potrafię chronić czegoś tak kruchego, tak pięknego.
– Dlaczego wszyscy chcą na mnie położyć swoje łapska? Nie mogę tego ścierpieć.
Kiedy zaczęłaś krzyczeć, zasłoniłem ci usta dłonią, bo gdyby ktoś to usłyszał, byłby przekonany, że na ciebie napad- łem. Czułem twój oddech, twoje usta, zęby, nozdrza, kark. Za twoimi plecami, w oddali, po drugiej stronie rzeki zauważyłem delikatnie żarzącego się papierosa.
– Nie mogę oddychać – zakwiczałaś.
– To przestań się wydzierać.
– Pomocy, niech mi ktoś pomoże.
– Cii... ja właśnie próbuję ci pomóc.
– Robisz mi krzywdę.
– Jeśli o mnie chodzi, to możesz się rzucić z tego mostu – powiedziałem, zacieśniając uścisk.
Obróciłaś głowę na bok, tak że miałaś go w zasięgu wzroku, ale ja nie puściłem. Widziałem twój dekolt i miałem wizję, jak leżysz naga na łóżku. Szarpnęło mną nagłe pożądanie, jakbym był rybą na haczyku. Objąłem cię drugą ręką, ale ją odepchnęłaś, więc cię nią chwyciłem. Musiałem poczekać, musiałem cię przytrzymać, żeby móc wyjaśnić, nagle zdając sobie sprawę, że trzymam w dłoni garść twoich włosów.
– Odwal się ode mnie! – wrzasnęłaś.