W dół, Tim Johnston: fragment

Tim Johnston

W dół

Przekład: Karolina Iwaszkiewicz

Facet podniósł kufel i napił się piwa.

– Hrabstwo Grand – powtórzył z namysłem. – Hrabstwo Grand. Wydaje mi się, że w wiadomościach było coś z szeryfem z hrabstwa Grand, jakiś czas temu.

– Pewnie jakiś pijany narciarz z pistoletem na kapiszony.

– Nie. Nie, coś z dziewczyną. Nastolatką, która zgubiła się w górach. A może źle pamiętam?

Billy z uznaniem podniósł brew.

– Pamiętasz całkiem nieźle, Joe. To było ponad dwa lata temu.

– Pamięta się takie rzeczy. Przyczepiają się.

Pili dalej. Na końcu sali jakiś wysoki facet wstał, rozejrzał się, nie zobaczył nic, co by mu się spodobało, i poszedł do wyjścia za własnymi zdrętwiałymi nogami.

– Był taki jeden chłopak, chodziłem z nim do podstawówki – odezwał się Joe.

Podniósł wzrok znad piwa, zerknął w górę spod daszka, ale kiedy trafił na spojrzenie Billy’ego w lustrze, spuścił wzrok i wpatrzył się w kufel, jakby zastanawiał się nad tym, co właśnie powiedział, albo nad tym, co zaraz powie. Albo czy w ogóle powie coś jeszcze.

– Nazywał się Delmar Steadman. Zwykły prosty dzieciak, którego z jakiegoś powodu nazywaliśmy Srelmarem. Nie był gruby ani brzydki, nie śmierdział ani nic, ale zrobiliśmy sobie z niego kozła ofiarnego, nie potrafi ę ci nawet powiedzieć czemu. Może dlatego, że był synem hydraulika, może dlatego, że miał starszą siostrę, Bonnie, na której widok wszystkim nam stawał, nie wiem. I obok jego podwórka było podwórko Becky Clark, płot w płot. Dorastali, flirtując ze sobą przez siatkę. Wykradali sobie pocałunki, przyciskali się do siebie nawzajem, zanim się w ogóle dowiedzieli, o co w tym chodzi. To się zdarza, cały czas. Niektórzy znajdują w tym wieku miłość życia i opowiadają o tym, kiedy mają po sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat.

Spojrzał na Billy’ego w lustrze, podniósł kufel, napił się, odstawił.

– Problem w tym, że mniej więcej w okolicach dziesiątych urodzin Becky straciła zainteresowanie. Po prostu jej wychłódło. Dowiedzieliśmy się o tym, tak jak się wtedy dowiadywało. Wiedziało się wszystko o wszystkich, chociaż nie było komputerów i komórek. Pamiętasz to, Billy?

Billy powiedział, że pamięta.

– Cóż – podjął Joe. – Nadchodzi lato między podstawówką a szkołą średnią. Magiczne lato. Strzelamy w górę jak chwasty, pachnie chlorem i skoszoną trawą. Jest koło czwartego lipca, dzień przed albo dzień po, nie pamiętam, Becky opala się na betonowym patio. Minęły już dobre dwa lata, odkąd słowem się nie odzywa do Delmara, ani przez płot, ani w szkole, ani nigdzie. W zasadzie ledwo go dostrzega. Chłopak nie wychodzi już na podwórko, nawet po to, żeby pobawić się ze swoim smętnym małym psem. Otwierają się tylne drzwi, piesek wychodzi, sika, sra, drzwi otwierają się znowu, piesek wchodzi z powrotem do środka. Jakby mieszkał tam Boo Radley. Wiesz, kto to?

Billy nie wiedział, ale to najwyraźniej nie miało znaczenia.

– Więc Becky leży na patio, to znaczy na kawałku poprzerastanego zielskiem betonu, i opala się w tym czerwonym bikini, które tego lata nosiła. Boże. Opala ramiona, brzuch. Pachnie olejkiem kokosowym. Ma okulary przeciwsłoneczne i słuchawki, nie słyszy go. Nawet nie odwraca głowy.

Mężczyzna zamilkł i wpatrzył się w swój kufel. Obrócił nim, jakby chciał wprawić w ruch jego zawartość i swoją opowieść.

– Znalazł ją jej własny ojciec, Billy. Leżała tam w lipcowym słońcu, z tymi słuchawkami, w których wciąż leciała muzyka, z czółkiem zapadniętym jak zepsuty melon. Na betonie obok spotniałej szklanki mrożonej herbaty leżał czerwony stillson. Wiesz, co to jest stillson, Billy?

– Klucz szwedzki.

– Duży. Jego tatuśka. Bardzo, bardzo duży.

Joe ze zgrozą pokręcił głową i napił się piwa.

– Myśleli, że to zrobił? – zapytał Billy.

– Kto?

– Ojciec Delmara. Hydraulik.

– Może, na początku. Ale potem Delmar sam wszystko opowiedział.

– Wszystko, czyli co?

– Jak to co?

– Dlaczego to zrobił?

– Mówił, że po prostu go naszło. Nie potrafił powiedzieć dlaczego.

Billy sięgnął po paczkę, wsunął papierosa do ust, przypalił i pieczołowicie schował zapalniczkę z powrotem. Zaciągnął się, odwrócił od Joego i wydmuchał dym.

– Co się z nim stało? – spytał. – Z Delmarem?

– Zabrali go. Starzy Becky rozwiedli się i wyprowadzili. Tata Steadman też się wyprowadził. O żadnym z nich nic więcej nie słyszeliśmy. Życie po prostu potoczyło się dalej. – Podniósł kufel, przechylił, napił się. Poprawił czapkę. – Nie wiem – dodał. – Czasami myślę, że Delmar nie dorósł do samego siebie. – Znów podniósł kufel, ale tym razem się nie napił. – Myślę, że gdyby poczekał i po prostu pozwolił sobie dorosnąć, wszystko byłoby w porządku.