Mały-Wielki Szwambuł, czyli pierwsze polemiki

Nasze „szwambułowe” działania z wolna zaczynają procentować, i oto ostatnio Gazeta Wyborcza napisała w tym kontekście o naszym Portalu (wydanie sobotnie, 23.II, tekst p.t. „Permanentna inwigilacja”). Także na stronie internetowej Marka Krajewskiego  przebiega zaciekła dyskusja (i polemika) na ten temat. A że oba teksty istotnie ze sobą korespondują, trzeba i nam zabrać głos porządkujący, a i uściślający pewne rzeczy.

Muszę się wytłumaczyć z pewnej sprawy: otóż wymieniając jako pewne „szwambułowe” egzempla przypadki Krajewskiego (dwa różne samochody Pat(e)ra)  oraz Rychtera (ekspres Kraków-Warszawa), podawałem je właśnie li tylko jako EGZEMPLA, nie zaś, co mogłoby być tak intuicyjnie odebrane, jako motor inicjatywy naszej nagrody. Tych bowiem znamy o wiele więcej, i akurat żaden z wymienionych autorów nie jest tu nawet w czołówce. Ani tym bardziej – jak twierdzi Marek Krajewski, nie mieliśmy na celu wykorzystanie ich jako „wabika  marketingowego”.  O wszystkim jednak po kolei.

Wyjaśnienia autorów Alei samobójców w sprawie dwóch aut ich bohatera rzeczywiście mają w sobie sporo racji… lecz nie do końca. Najpierw jednak muszę odnieść się do sugestii Marka Krajewskiego, iż informacja o dwóch samochodach komisarza jest przekazywana mechaniczną sztafetą, bez zastanowienia. Owo niedopatrzenie wyłapałem przy pierwszej, UWAŻNEJ lekturze, lecz początkowo puściłem je mimo oczu, z doświadczenia wiedząc, iż takie rzeczy się zdarzają przy pracach redakcyjnych nader często. Jakiś czas potem natrafiłem na recenzję Alei… , do której odnosi się Marek Krajewski (autora tejże pomińmy) – swoją drogą recenzję bardzo agresywną i miejscami zwyczajnie prostacką, i tu Krajewskiego popieram szczerze – i w niej ponownie natrafiłem na wzmiankę o dwóch samochodach Pat(e)ra. O sprawie bootlegu Coltrane’a powiemy dalej.

Potem był trzeci, „samochodowy” głos na naszym portalowym Forum, i wówczas zakwitła idea Szwambułowych wyróżnień. Gdy jednak dziś przeczytałem o nich artykuł na łamach Gazety Wyborczej, w którym p. Niemczyńska przytacza moje dwa przykłady – jak sądzę – ufając mi, potem jednak sama przedstawia swój przykład z powieści Pasewicza Śmierć w darkroomie – i jest on nie do końca słuszny.

Potem były wreszcie polemiki autorów Alei samobójców na stronie Marka Krajewskiego (zapraszam do kliknięcia w link ), do których teraz się ustosunkuję.

Owszem, na stronach 34-38 Pater zostaje odsunięty od sprawy. Lecz – jeszcze nie jest jeszcze wówczas na żadnym urlopie, lecz nadal na służbie (!) – patrz sprawa z zabetonowanymi zwłokami, którą nadkomisarz oddaje koledze – nie ma więc jeszcze żadnych przesłanek, by sądzić, że zmienia samochód. Więcej – Pater przez kolejne kilkanaście godzin stawia pierwsze kroczki swego prywatnego śledztwa wciąż będąc na służbie. Gdy zatem na s. 61 czytam o toyocie corolli, mam prawo do pewnej dezorientacji – pomyłka, czy nie? A o urlopie bohatera dowiadujemy się dopiero na s. 65 – i tu, przyznaję, moje gapiostwo, by nie skojarzyć możliwości zdania samochodu na czas urlopu… Lecz to już kwestia zupełnie inna.

Winienem zatem przeprosiny za przymiotnik „rażące”, gdyż tu przesadziłem,  mocno na szkodę książki. Kajam się zatem.

Co zaś do argumentu Mariusza Czubaja, iż przydawki „służbowy” i „swój” są mocnym i klarownym określeniem statusu samochodu, nie zgodzę się. Dlaczego? Gdyż występują w słabym, przypadkowym kontekście, i nieraz zresztą są używane zamiennie. Przykład takiego kontekstu wymyślę na poczekaniu: „Służbowy opel Pat(e)ra podjechał pod same schody. (… tutaj dalsza akcja, która kończy się tak...) Pater pożegnał się i ruszył w stronę swego samochodu”. Wiadomo, w czym rzecz?

Zaznaczanie za każdym razem „służbowości” wozu byłoby karkołomne, czasem musiało by być rozwiązane prostym „swoim” samochodem. Ot, co.

Narzekać zatem mogę nadal na stronę redakcyjną, wszak do dobrego redaktora powinno należeć przewidywanie, iż pewne wybory słowne czy zdaniowe mogą budzić dwuznaczności i nieporozumienia. I właśnie – porządny redaktor zasugerowałby tu po prostu zamianę „swojej corlli” na choćby uzupełnienie jej o nawias: „(opla Pater musiał zdać na czas urlopu)”. I po sprawie.

Podobnie rzecz ma się z owym nieszczęsnym bootlegiem Coltrane’a, którego motyw opisano wbrew temu, co przyjęto ususem. W większości przypadków za bootleg uważa się ów pierwotny, nielegalny artefakt muzyczny (dajmy na to – rok 1950). Jeśli – przykładowo - zostaje on odnaleziony dwadzieścia lat później, NADAL jest bootlegiem o dacie 1950, i jednocześnie pierwszą edycją tegoż z roku 1970. Gdyby była edycja druga w roku 1990, i to jeszcze obrobiona cyfrowo, zapewne mówiono by o niej potocznie jako o „tej remasterce z 1990 roku”. Itd.

Tymczasem Mariusz Czubaj nieco niepotrzebnie „poczarował", tym bardziej, iż  uczynił to zdaniem ciut nieporadnym: "Ponieważ wygrałeś [zakład – M. Cz.], przegram ci ten bootleg Coltrane’a. Tylko powiedz, o który koncert chodzi? Z którego roku? Lata sześćdziesiąte czy osiemdziesiąte?”. I ze zdania nie wynika OCZYWIŚCIE, że chodzi o bootlega, a raczej o koncert! Motywuje to jedyny podmiot zdania, właśnie „koncert”, do którego dochodzą potem pytania o rok i dekadę.

Można się z czasem domyślić, iż autorowi chodziło o rocznik wydania bootlegu, lecz jest to wbrew ususowi, który już dawno nauczył nas wykorzystywać tu słownictwo takie, a nie inne. Po cóż to zmieniać?

U Małgorzaty Niemczyńskiej z GW (swoją drogą to szalenie miłe, że pisze o nas prasa – choć szkoda, iż dziennikarka me twierdzenie o autach komisarza Pat(e)ra przytoczyła literalnie…) mamy także małe nieporozumienie. Oto cytat autorki wybrany z książki Pasewicza, gdzie rzekomo pomylono imiona dwóch bliźniaków:

Szkoda się będzie tego pozbywać, Oskar zastanawia się, czy sobie nie skserować. Co prawda nie będzie już tej przyjemności patrzenia na odręczne pismo, ale zawsze coś.
- Pojebało cię? – Oskar kręci głową.
- Tak się tylko zastanawiam. – wzrusza Olaf ramionami.


I jest tu połowiczna wina dziennikarki, nie wzięła bowiem pod uwagę specyficznej stylistyki powieści Pasewicza, w której bardzo ważna jest całość, nie zaś wyjęty z niej fragmencik. Rzecz bowiem byłaby czytelniejsza, gdyby użyć „klasycznego” sposobu dzielenia dialogu:

- Pojebało cię? – spytał brata Olaf, na co tamten pokręcił głową. – Tak się tylko zastanawiam. – dokończył Olaf wzruszając ramionami.


Ot, i wszystko.

Konkludując: nie jest naszym celem jałowe czepialstwo, a raczej… zachęta do myszkowania po książkach, zamiast myszkowania po, dajmy na to, krzyżówkach:)  Zachęcamy , by czytać z uwagą, delektując się czasem prozą, zamiast tylko połykać historię, lub twierdzić, że „coś się ciężko czyta”. Zachęcamy także wydawnictwa do dbania o redakcyjną stronę swych pozycji – z wielu względów, z szacunkiem do czytelnika na czele. Który – tak samo, jak Redakcja PK – ma prawo do oczekiwania książki idealnej.

Autorów serdecznie pozdrawiam i życzę wszystkim nam, by się zawsze wzajemnie od siebie uczyć, nie zaś sztucznie podgrzewać urazę.

Zatem – do roboty , Drodzy Czytelnicy!