Dlatego też wszelkie fantastyczne
whodunity są raczej pretekstowe, i zamiast (obok!) zabójcy prowadzą raczej do filozoficznego
katharsis. Bezpośrednią odpowiedzią na przytyk Campbella były właśnie pierwsze powieści Isaaca Asimova. Bohaterem trylogii o robotach:
Pozytonowy detektyw (oryg. Caves of Steel), (1954),
Nagie słońce (1957) i
Robots of Dawn (1985), plus nowelowego singla
Mirror image (1985) jest Elijah „Lija” Baley, urodzony w 4679 roku detektyw policji NY. Świat przedstawiony przez Asimova ma, powtarzane potem w SF po wielokroć, cechy dystopii: pozostali na Ziemii ludzie gnieżdżą się w stechnicyzowanych, klaustrofobicznych metropoliach („jaskiniach ze stali”), zaś ostatni koloniści opuścili planetę lata temu, żyjąc w dostatnio rozwijających się „nowych Ziemiach”. Motorem wszystkich czterech intryg są antagonizmy pomiędzy ludźmi a robotami, którzy tolerowani są tylko w koloniach, zaś dramatem cyklu jest połączenie Baley’a z nowym partnerem, R.Daneel’em Olivawem, który... także jest androidem, przydzielonym mu do pomocy w pierwszym tomie.Postać Baley’a zbudowana została na schemacie klasycznych, policyjnych śledczych: skrupulatny, całkowicie oddany sprawie, posiadający swe osobliwe odzywki („Jehoshaphat!”) i z reguły działający w pojedynkę. Jest ponadto typowym łazikiem metropolii (cierpiącym przy tym na agorafobię). Zderzenie go z humanoidalnym partnerem podczas kryminalnych śledztw daje autorowi pretekst do rozważań o naturze ludzkiej: androidy są o niebo doskonalsze od ludzi, co było od wieków powodem nieufności, jednakże z drugiej strony pozbawieni są przymiotów czysto ludzkich, jak poczucie moralności, religijność czy emocjonalność. Baley jest niemal obsesyjnie przekonany, iż roboty są przez to „wadliwe”, a trzymające je w ryzach „trzy prawa robotyki” są niewystarczalnym zabezpieczeniem dla ludzi. Asimov swego robociego policjanta obdarzył jednakże sympatią, więcej nawet – zaprzeczając, iż androidy kierują się jedynie matematycznym, zimnym myśleniem, stylizuje go na ... Chrystusa, który w finale
Pozytonowego detektywa zwraca się do pojmanego mordercy: „Idź, i nie grzesz więcej”.
Philip K. Dick, w słynnym opowiadaniu
Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? (1968) kontynuuje niemal bliźniaczo obsesje Asimova, bazujące na strachu, iż kiedyś wytwory rąk człowieka przerosną stwórcę. Rick Deckard jest tu łowcą (i eliminatorem) ścigającym grupę androidów nielegalnie przebywających na Ziemi. Fabuła i tutaj służy rozważaniom relatywizmu znaczenia słowa „człowiek”, jednak intryga jest bardzo prościutka - większy nacisk położono tu na postać Deckarda, który uświadamia sobie, iż sam staje się w swej misji bezdusznym robotem.
Na uwagę zasługuje bardziej adaptacja filmowa
Ridleya Scotta, który mocniej wyeksponował androidy: w pięknej scenie finałowej umierający humanoid ostatkiem sił ratuje swego prześladowcę... Dodatkowo jeszcze reżyser wykorzystał wizualną spuściznę kina
noir, i miasto molocha wystylizował do granic: wieczny deszcz, zauły pełne ludzkiej egzotyki, bary ze streap-teasem i przede wszystkim Harrison Ford jako sterany życiem łowca, w pomiętym płaszczu i po chandlerowsku snujący egzystencjalne rozważania, co nie pozostawia nam wątpliwości: obcujemy z klasycznym „czarnym” filmem, tyle, że w realich SF.
Podobną estetykę prezentuje
William Gibson w powieści
Neuromancer (1984), uważanej za podstawę literackiego cyberpunku. Tym razem mamy wizję świata, w którym globalne korporacje konkurują ze sobą o władzę nad – „cyberprzestrzenią” właśnie (termin pojawia się tu po raz pierwszy), czyli cyfrowym
erzacem rzeczywistości, który uzależnia mieszkańców uniwersum Neuromancera. Także i tutaj widać wyraźny wpływ motywów
noir – przytoczyć tu warto słowa cenionego krytyka literatury cyberpunkowej, Lawrence’a Persona:
Klasyczne cyberpunkowe postacie były zmarginalizowanymi, odseparowanymi samotnikami , którzy żyli przeważnie na krawędzi dystopijnych społeczeństw gdzie codzienne życie było bombardowane przez nagłe technologiczne nowości, wszechobecne skomputeryzowane informacje oraz natrętną modyfikacją ludzkiego ciała. A wszystkie one są zanurzene w przepełnionym anomią , seksem, narkotycznymi wizjami, pieniędzmi i przemocą świecie. Bohater, odłączony od „sieci”, a uzależniony od niej haker, podejmuje się zlecenia dla japońskiej mafii, by za wszelką cenę na powrót móc korzystać z wirtualnej rzeczywistości. W roku 1984 ostrzeżenia Gibsona przed postępującą dehumanizacją świata zdominowanego przez technologię brzmiały jeszcze nieco abstrakcyjnie, dziś jednak – okazały się nad wyraz prorocze.
W roku 1992 ukazała się na Zachodzie pozycja, która wykorzystując fantastyczny sztafaż (podobnie jak dickowski
Raport...) gra gatunkową materią kryminału i thrillera – mowa o
Traktacie morderczo filozoficznym (Philosophical investigation)
Philipa Kerra (u nas znanego przede wszystkim z
Ciemnej materii, kryminału retro, gdzie detektywem jest sir Izaak Newton). Rok 2013, Londyn; neurologia i kryminologia stoją już na tak wysokim poziomie, że wskazanie biologicznych determinantów przemocy i kontrolowanie ich nie stanowi problemu. Specjalna procedura pozwala na dokładne wskazanie, którzy z badanych są potencjalnie zdolni do przestępstwa (tzw. VMN-negatywni). Bohaterka (wyraźny feministyczny rys powieści), „Jake” Jakowicz, specjalistka Scotland Yardu w seryjnych morderstwach, zajmuje się akurat sprawą mordercy kobiet, a w sprawnej, mocno socjologizującej intrydze, nie braknie także filozoficznych i erudycyjnych wycieczek.
Podobnie jest bardzo – i tematycznie, i gatunkowo, w
Śledztwie (1959) naszego mistrza
Stanisława Lema. Brytyjczycy ponoć zarzucali autorowi, że topografię i realia Londynu, gdzie dzieje się akcja, okulawił bardziej niż mocno, nasi krytycy bronili go jednak zaciekle dowodząc, że służyło to uniwersalizacji powieści. Wszystko wszystkim – mamy zamglony Londyn, mamy porucznika Scotland Yardu, mamy wreszcie zagadkę znikających z kostnic zwłok... I mamy kolejny przykład, ulubionych przez Lema dywagacji na temat „przypadku” i „porządku”, fikcji i realności, naukowej obiektywności i ... – pisarz za formę wybrał tu schemat klasycznego „angielskiego” kryminału - odchodząc jednak od wzorcowych rozwiązań kryminalnych stworzył „antykryminał”, czy raczej jego negatyw. Kontynuację tych poszukiwań odnajdziemy także w powieści
Katar (1975), która także jest krzyżówką kryminału i SF.
Krótki przegląd najważniejszych ikon mystery SF trzeba zamknąć jeszcze jedną gatunkową hybrydą: półlegendarne są słowa
Stephena Kinga, który mówił , iż gdyby
Raymond Chandler napisał
Egzorcystę, to powstałby właśnie
Harry Angel (Falling angel, 1978)
Williama Hjortsberga. Kiedy nowojorski detektyw otrzymuje zlecenie odnalezienia niejakiego Johny Favorite’a nic nie wskazuje z początku, że w miejsce rutynowego śledztwa przyjdzie się bohaterowi zmierzyć z okultyzmem, mroczną erotyką i praktykami voodoo... Jeśli jeszcze dodać, że zleceniodawcą jest,
nomen omen, Louis Cyphre, mieszkający przy 666 Fifth Avenue – rozpoznamy od razu gatunkowy, sataniczny horror.
Tytułów można by tu wymienić jeszcze wiele, wybrane przeze mnie przedstawiają chyba jednak podstawowe spektrum patrzenia na ów specyficzny miszmasz literacki, jakim
mystery SF jest: thriler, horror, fantastyka naukowa... – każda ze wspomnianych tu pozycji ma swą samodzielną przynależność gatunkową, jednakże bazując na sprawdzonym, staruteńkim już szkielecie kryminalnym, tworzy całkowicie nową jakość. I nie trzeba dodawać, iż materiał
mystery od dawna jest bardzo atrakcyjny dla kina - o tym jednak napiszemy osobno.
/ Caves of Steel (Lija Baley i R.D. Olivaw)
1968, Philip K. Dick,
, (antologia), red. Mike Resnick i Martin H. Greenberg