Relacja z szóstego dnia MFK 2016

Relacja z szóstego dnia MFK 2016

Sobota to zawsze ten dzień, kiedy festiwalowe napięcie sięga zenitu. Z jednej strony już żal, powolnego zbliżania się do końca imprezy, z drugiej, to właśnie tego dnia poznajemy laureatów Nagrody Wielkiego Kalibru. Tegoroczna sobota kryła w sobie jeszcze jedno wydarzenie budzące emocje. Spotkanie autorskie Tess Gerritsen.


Ale od początku…


Oczywiście poranek zaczął się naukowym akcentem i kolejnymi poszukiwaniami szekspirowskich tropów w literaturze. Pod lupę wzięto m.in. powieści milicyjne, powieść „Lady M.” Ałbeny Grabowskiej czy twórczość Stevena Saylora.


Cykl wykładów otwartych, zgodnie z festiwalową tradycją, zamknął prof. Zbigniew Mikołejko, który tego dnia oszukał przeznaczenie (podobnie jak wcześniej Remigiusz Mróz i Pierre Lemaitre), mimo zmowy wszechświata (a konkretnie PKP) docierając na spotkanie z bagażem i lekką zadyszką, ale za to z makabryczną historią w zanadrzu. Prelekcja zatytułowana „Sinobrody. Historia prawdziwa” dotyczyła tematu ogromnie ciężkiego emocjonalnie, bo… dzieciobójstwa. Tak, tak, Sinobrody mordował nie tylko swoje żony, ale i dzieci, które spłodził. Profesor w swych opowieściach, m.in.  przybliżył nam mroczne czasy późnego średniowiecza i poznał z pewną paskudną postacią. Gilles de Reis, francuski arystokrata, miał na rękach krew wielu niewinnych, małych istot.


Ponieważ Międzynarodowy Festiwal Kryminału współpracuje z Festiwalem Literatury dla Dzieci, w sobotę odbyło się sporo imprez także i dla najmłodszych czytelników. Wraz z rodzicami dzieciaki mogły wziąć udział w rodzinnej grze miejskiej. Ogromnym zainteresowaniem cieszyło się spotkanie z Martinem Widmarkiem autorem cyklu „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”. Rozdawaniu autografów nie było końca.

 

Z Martinem Widmarkiem, a także jego kolegami po fachu Brandonem Mullem i Peterem Robinsonem, można się było spotkać ponownie jeszcze tego samego dnia. Rozmowa pt. „Narracje kryminalne przez całe życie” przyciągnęła małych i dużych miłośników literatury. Hitem tego spotkania była historia stworzona na poczekaniu przez naszych gości. Brandon Mull dostał zadanie stworzenia miejsca akcji, Peter Robinson miał do niego wprowadzić wykreowaną przez siebie postać, a Martin Widmark całość połączyć zgrabną fabułą. W efekcie otrzymaliśmy opowieść o tajemniczym domu, w którego okolicach ginęły psy i koty oraz staruszce, która ruszyła tam, by poszukać zaginionego kociaka. Biedna, nie miała pojęcia, że tak naprawdę dom nie jest domem, a statkiem kosmicznym, a kot to nie kot, a wilkołak, którego rodacy ów statek zamieszkiwali. W chwili, gdy staruszka przekroczyła prób „domu”, zaczęły dziać się rzeczy straszne…

 

Nim otrząsnęliśmy się z niepokoju, przed jedną z sal Kina Nowe Horyzonty, ustawił się długi ogonek wielbicieli twórczości Tess Gerritsen. Ponieważ bestsellerowa pisarka, autorka m.in. znakomitego cyklu thrillerów medycznych, nie waha się przed sięganiem po tematy mroczne, ciężki, trudne, kontrowersyjne, więc i spotkanie w dużej mierze dotyczyło takich tematów. Tess Gerritsen poradzi sobie w każdej sytuacji. Nawet gdy trzeba się skutecznie pozbyć zwłok, a nie ma się pod ręką wszystkożernej świni.

 

 

Choć pisarka mieszka w Maine, akcje swoich powieści osadza w Bostonie. Cóż, w Maine nie ma zbyt wielu przestępców, nie ma też węży czy innych groźnych stworzeń i nawet tamtejsze misie nie robią nic, co mogłoby stanowić inspirację do wysnucia intrygi kryminalnej. Podobno trzech seryjnych morderców, którzy grasowali w tamtej okolicy, pochodziło z… Bostonu. Nie wierzcie więc Stephenowi Kingowi. Nie takie Maine straszne, jak je opisuje.

Tess Gerritsen podzieliła się z nami tym, dlaczego w powieściach zabija dzieci, choć wcale tego nie lubi, jak przygotowuje się do pisania i czy do procesu twórczego potrzebuje czegoś oprócz długopisu i czystego zeszytu (te w linie strasznie ją denerwują). Opowiedziała też zabawną anegdotę o tym, jak to opisała w jednej ze swych książek poczynania seryjnego mordercy tak wiarygodnie, że policja doszukała się podobieństw do pewnej sprawy sprzed lat i była pewna, że autorka musiała rozmawiać z zabójcą. Spotkanie przebiegło we wspaniałej atmosferze, a kolejka oczekujących na autograf zdawała się nie mieć końca. Nic dziwnego, czyjego serca autorka nie podbiła wcześniej za pomocą książek, to zdobyła swym szerokim uśmiechem w czasie spotkania.

 

W końcu nadszedł wieczór, a wraz z nim gala wręczenia Nagrody Wielkiego Kalibru. Uświetnił ją zespół Jazztliki z gościnnym występem Marcina Świetlickiego, który jakże romantycznych gestem zadedykował wszystkim zgromadzonym utwór pt. „Morderstwo”. Następnie, kolejno na scenie pojawili się laureaci Honorowej Nagrody Kalibru: Tess Gerritsen, Pierre Lemaitre i Peter Robinson. Emocje rosły z minuty na minutę. Nagroda Czytelników Wielkiego Kalibru powędrowała do Remigiusza Mroza za powieść „Kasacja”. Autor gorąco podziękował swoim rodzicom za to, że zakorzenili w nim pasję czytania.

 

Zamiast nagrody za debiut (bo debiutantów w gronie finalistów nie było), Przewodnicząca Kapituły Janina Paradowska swoją coroczną nagrodę przyznała weteranowi, Mariuszowi Czubajowi, który już siedmiokrotnie był nominowany, ale wygrał zaledwie raz.
A kto zgarnął główną nagrodę? Jakub Szamałek za pasjonujący i nietuzinkowy cykl o Leocharesie. Janina Paradowska wyjaśniła, że nie jest to nagroda za te wszystkie trudy, jakie autor znosił pisząc książkę (tak laureat dzień wcześniej uzasadniał konieczność  przyznania mu nagrody), ale wręczono mu ją dlatego, że perfekcyjnie odwzorował antyczne realia, ciekawie opisał  bohatera i równie ciekawie stworzył konstrukcję tej powieści.

 

To był dzień pełen emocji z wieczorem pełnym pozytywnych wrażeń. Takich dni łatwo się nie zapomina.
 
Anna Rychlicka-Karbowska

Zdjęcia Max Pflegel

Zobacz więcej zdjęć