Gra Ripleya, Patricia Highsmith

 

Wydawnictwo Noir Sur Blanc
oraz
Portal Kryminalny

/patron medialny/


zapowiadają:

17.IV.2008

 
 

Patricia Highsmith


GRA RIPLEYA



Przekład: Michał Kłobukowski
Oprawa: broszurowa
Ilosć stron: 288
Format: 145 x 235 mm
ISBN: 978-83-7392-259-4
Data wydania: 17 kwietnia 2008



Trzecia książka o Tomie Ripleyu rozpoczyna się w momencie, kiedy do posiadłości Belle Ombre, gdzie mieszka Ripley z żoną, przyjeżdża Reeves Minot. Prosi Toma o pomoc w znalezieniu kogoś, kto podjąłby się popełnienia dwóch morderstw – Reeves pragnie wyeliminować włoskich konkurentów zagrażających mu w prowadzeniu nielegalnego hazardu w Hamburgu. Ripley obawia się przyjąć zlecenie Reevesa, ponieważ zbyt wiele go z nim łączy, lecz obiecuje znaleźć właściwego człowieka. Wybór pada na Jonathana Trevanny`go, którego niedawno poznał podczas przyjęcia. Tom obmyśla perfidną intrygę, aby wciągnąć go w to przedsięwzięcie, jednak nieoczekiwany splot wydarzeń powoduje, że Ripley musi włączyć się do gry, aby skuteczniej ją reżyserować.
Znakomitym pomysłem Patricii Highsmith jest zamiana ról – w miejsce klasycznego narratora pojawia się bohater, Tom Ripley. Dzięki temu czytelnik może lepiej poznać zawiłą psychikę mordercy mistrzowsko manipulującego spotykanymi osobami. Szybkie zwroty akcji i dokładny opis mechanizmu zbrodni powodują, że Gra Ripleya łączy zalety powieści sensacyjnej i czarnego kryminału.



Patricia Highsmith (1921–1995), amerykańska pisarka, urodzona w Teksasie. W latach 60. opuściła Stany Zjednoczone, mieszkała we Francji i Szwajcarii (zmarła w Locarno na leukemię). Jej debiutancka powieść, Nieznajomi z pociągu (1950), została sfilmowana przez Alfreda Hitchcocka. W 1953 opublikowała The Price of Salt (wyd. polskie: Carol, 1994), w której otwarcie podjęła temat miłości między kobietami. Rozgłos przyniósł jej cykl pięciu kryminałów, których bohaterem jest Tom Ripley. Pierwsza książka z tej serii nosiła tytuł Utalentowany pan Ripley (1955). Opowieści o Ripleyu stały się kanwą kilku adaptacji filmowych, jedną z najlepszych jest Utalentowany pan Ripley Anthony’ego Minghelli, z Mattem Damonem w roli głównej.

Patricia Highsmith napisała ponad dwadzieścia kryminałów psychologicznych, jej pełne czarnego humoru opowiadania zostały zebrane w kilku tomach, jeden z tekstów poświęciła analizie suspensu w prozie, wraz z Doris Sanders wydała książkę dla dzieci. Jest cenioną autorką mistrzowskich powieści, w których zgłębiła tajniki mechanizmu morderstwa, zajmująco opisując uniwersalne tematy dotyczące życia i śmierci.   



FRAGMENT POWIEŚCI:




W domu państwa Trevanny, niebieskoszarym o zmroku, nie paliło się ani jedno światło. Był to dość ponury budynek, ale właśnie to wydało się Jonathanowi i Simone zabawne, kie¬dy go kupowali przed pięcioma laty. Jonathan nazwał go „do¬mostwem Sherlocka Holmesa”, gdy zastanawiali się, czy jed¬nak nie wybrać innego domu w Fontainebleau. Do dziś pamiętał, że powiedział wtedy: „W sumie wolę domostwo Sherlocka Holmesa.” Budynek przywodził na myśl koniec dziewiętnastego wieku, lampy gazowe i polerowane poręcze schodów, chociaż kiedy się wprowadzili, ani jeden fragment stolarki nie był wypolerowany. Wyglądało jednak na to, że do¬mowi można by nadać uroczy styl z przełomu stuleci. Pokoje wydawały się trochę przymałe, lecz za to ciekawie rozplano¬wane, w czworokątnym ogródku rosły zdziczałe róże, ale lep¬sze były takie niż żadne, a ogród wymagał tylko uporządkowa¬nia. Nad tylnymi schodkami wznosił się portyk ze żłobionego szkła, tworząc jakby oszklony ganeczek, który kojarzył się Jonathanowi z Vuillardem i Bonnardem. Teraz jednak Trevanny uzmysłowił sobie, że choć mieszkają w tym domu od pięciu lat, właściwie nie zdołali przezwyciężyć jego ponurości. Owszem, dzięki nowej tapecie w sypialni zrobiłoby się weselej, ale to by rozwiązało problem tylko jednego pokoju. Dom wciąż jeszcze nie był spłacony; czekały ich kolejne trzy lata płacenia rat. Tańsze byłoby mieszkanie, choćby takie jak to, które zajmowali w Fontainebleau przez pierwszy rok małżeń¬stwa, lecz Simone przywykła do domu z kawałkiem ziemi, bo przez całe życie uprawiała ogród w Nemours, a Jonathan jako Anglik także lubił ogrodnictwo. Nigdy nie żałował, że dom pochłania lwią część dochodów.

Wchodząc po schodkach od frontu, nie myślał o ratach do spłacenia, lecz z przykrością konstatował, że zapewne umrze w tym właśnie domu. Było więcej niż prawdopodobne, że nie zdąży zamieszkać z Simone w innym, bardziej pogodnym. Do¬mostwo Sherlocka Holmesa powstało kilkadziesiąt lat przed jego narodzinami i miało przetrwać jeszcze parę dziesięciole¬ci po jego śmierci. Czuł, że sam los kazał mu wybrać ten, a nie inny adres. Pewnego dnia wyniosą go nogami naprzód, może nawet jeszcze żywego, ale umierającego, i nigdy już nie wróci w te progi.

Simone ku jego zaskoczeniu siedziała w kuchni przy stole i grała z Georges'em w karty. Z uśmiechem spojrzała na mꬿa, a on poznał po jej minie, że nagle sobie przypomniała: miał przecież po południu dzwonić do paryskiego laborato¬rium. Ale nie mogła o tym wspomnieć w obecności synka.

—    Stary zgred wcześnie dziś zamknął — powiedziała. — Nie było ruchu w interesie.

—    To dobrze — z radością odparł Jonathan. — A co też to się wyprawia w tej jaskini hazardu?

—    Wygrywam! — rzekł Georges po francusku.

Simone wstała i poszła do holu za Jonathanem, który chciał odwiesić płaszcz. Spojrzała na niego pytająco.

—   Możemy spać spokojnie — oświadczył, ona jednak ge¬stem wywołała go przez hol do salonu. — Wygląda na to, że istotnie jest lekkie pogorszenie, ale wcale nie czuję się gorzej,
więc co mi lam — dodał. — Mam już tego dość. Napijmy się cinzano.

—    Zaniepokoiła cię ta plotka, prawda, Jon?

—    Tak. Rzeczywiście.

—   Ciekawe, kto puścił ją w obieg — rzekła, z goryczą mru¬żąc oczy. — Wstrętne kłamstwo. Gauthier nie przyznał ci się, od kogo je usłyszał?

—    Nie. Mówił tylko, że gdzieś po drodze zaszło nieporo¬zumienie, ktoś trochę przesadził.

Jonathan powtórzył żonie to, co już jej wcześniej powie¬dział. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie zaszło żadne niepo¬rozumienie, lecz cała intryga została starannie wykalkulowana.

Jonathan stał w oknie sypialni na parterze, patrząc, jak Simone wiesza pranie na sznurze w ogródku: powłoczki na poduszki, piżamy Georges'a, kilkanaście par skarpetek, dwie białe koszule nocne, biustonosze, jego beżowe spodnie robo¬cze — wszystko prócz prześcieradeł, które oddawała do pral¬ni, bo zależało jej na tym, żeby były starannie wyprasowane. Miała na sobie luźne spodnie z tweedu i cienki czerwony swe¬terek opinający ciało. Jej plecy sprawiały wrażenie silnych i gibkich, gdy pochylała się nad dużym owalnym koszem, przy¬pinając pranie do sznura. Dzień był pogodny, słoneczny, a w lekkim wietrze czuło się już nadchodzące lato.

Jonathan wykręcił się od udziału w wyprawie do Nemours na obiad do rodziców Simone, państwa Foussadier. Przeważ¬nie jeździł tam z żoną co dwa tygodnie. Jeżeli jej brat Gérard nie wstępował po nich samochodem, wsiadali w autobus do Nemours. Potem zjadali u Foussadierów obfity posiłek w to¬warzystwie Gérarda, jego żony i dwójki dzieci, którzy także mieszkali w Nemours. Teściowie zawsze rozpływali się nad Georges'em i za każdym razem mieli dla niego jakiś prezent. Kolo trzeciej po południu ojciec Simone, Jean-Noël, włączał telewizor. Jonathan często się tam nudził, ale jeździł z Simo¬ne, bo tego wymagały zasady, a on szanował mocne więzy ist¬niejące we francuskich rodzinach.

—    Dobrze się czujesz? — zapytała Simone, kiedy Jona¬than wymówił się od udziału w obiedzie.

—  Tak, kochanie. Po prostu nie jestem dziś w nastroju, no i chciałbym przygotować grządkę pod pomidory. Może pojedź sama z Georges'em.

Matka i syn pojechali więc w samo południe autobusem. Przed odjazdem Simone postawiła na piecu resztkę boeuf bourguignon w małym czerwonym naczyniu żaroodpornym, tak że Jonathan musiał tylko podgrzać potrawę, gdy zgłodnieje.

Chciał zostać sam. Myślał o tajemniczym Stephenie Wisterze i jego propozycji. Nie zamierzał w ciągu najbliższych go¬dzin telefonować do Wistera pod jego numer w Aigle Noir, chociaż doskonale wiedział, że Amerykanin wciąż tam jest, w odległości niespełna trzystu metrów. Nie miał zamiaru kon¬taktować się z Wisterem, aczkolwiek pomysł był dziwnie eks¬cytujący i niepokojący, jak grom z jasnego nieba — barwna smuga przecinająca monotonną egzystencję. Jonathan chciał się przyjrzeć tej smudze — rzec by można, podelektować się nią. Wydawało mu się też (a dotychczasowe doświadczenie dość często potwierdzało słuszność tego rodzaju odczuć), że Simone czyta w jego myślach, a przynajmniej zauważa, kiedy jest czymś zaprzątnięty. Jeżeli w tę akurat niedzielę sprawiał wrażenie roztargnionego, nie chciał, żeby to spostrzegła i za¬częła wypytywać, co się z nim dzieje. Wytrwale pracował więc w ogródku, śniąc na jawie. Myślał o czterdziestu tysiącach fun¬tów: dzięki takiej sumie mógłby spłacić resztę należności za dom oraz za kilka sprzętów kupionych na raty, odmalować wnętrze domu tam, gdzie wymagało ono odmalowania, kupić telewizor, odłożyć trochę pieniędzy dla Georges'a na opłace¬nie studiów, pozwolić sobie na nowe ubrania dla Simone i dla siebie — ach, mieć nareszcie swobodną głowę! Po prostu wy¬zbyć się niepokoju! Wyobraził sobie, jak jeden albo dwóch mafiosów (krzepkich, ciemnowłosych zbirów) eksploduje w chwili śmierci i pada, wymachując rękami. Lecz gdy tak wbi¬jał szpadel w ziemię, wciąż nie mieściło mu się w głowie, że sam miałby pociągnąć za spust, być może celując w plecy ofia¬ry. Ciekawsze, bardziej tajemnicze i złowrogie było to, jak Wister zdobył jego nazwisko. Ktoś w Fontainebleau uknuł prze¬ciwko Jonathanowi spisek, którego nici sięgały aż do Hamburga. Niemożliwe, żeby Wister z kimś go pomylił, bo przecież wiedział nawet o jego chorobie, żonie i synku. Jona¬than myślał o tym, że ktoś, kogo uważał za przyjaciela, a przy¬najmniej życzliwego znajomego, w istocie wcale mu dobrze nie życzy.


***