Wokół „Sług bożych” przed premierą panowała atmosfera tajemnicy. Wszystko przez autora, nikomu nieznanego Adama Formana. Tymczasem kilka tygodni po ukazaniu się książki odbyła się premiera filmu na jej podstawie – a przecież nikt nie robi filmu na podstawie debiutu nikomu nieznanego autora! Po premierze jednak wszystko stało się jasne. Pod pseudonimem „Adam Forman” ukryli się dwaj pisarze i dwaj filmowcy: reporter i autor thrillerów Piotr Głuchowski, autor kryminałów i redaktor naczelny magazynu „Książki” Paweł Goźliński, reżyser i scenarzysta Mariusz Gawryś oraz producent i scenarzysta Maciej Strzembosz. Wkład filmowców (zresztą twórców kinowej wersji „Sług bożych”) w powstanie tej książki jest widoczny jak na dłoni: epitet „filmowa” pasuje bowiem do niej jak ulał. Z jednej strony to komplement: który pisarz nie chciałby, by jego dzieło stało się tworzywem filmowym? Z drugiej jednak – to, co sprawdza się na ekranie, nie zawsze dobrze wypada na kartach książki.
W centrum Wrocławia stoi katedra św. Marii Magdaleny. Jej wieże łączy słynny Mostek Pokutnic. Według legend nocami pojawiają się na nich dusze dziewcząt, które spędziły życie na zabawach, a teraz muszą swój brak pobożności odpokutować. Pewnego dnia z Mostka spada bogata studentka, Niemka. Samobójstwo? A może ktoś ją zepchnął? Śledztwo w tej sprawie prowadzi niepokorny komisarz Waldemar Warski, a pomaga mu niemiecka policjantka Ana Wittesch – która jednak wcale nie po to przyjechała do Polski…
Pierwsze, co warto napisać o książce „Sługi boże”, to fakt, że jest nie kryminałem, a powieścią sensacyjną. Nie ma tu spokojnego, metodycznego śledztwa, są za to afery w Kościele, służby bezpieczeństwa, eksperymenty na ludziach, pedofilia… Dużo jak na jedną książkę. Na szczęście autorom udało się nie przekroczyć granicy, za którą powieść stałaby się już śmiesznym kolażem tematów znanych z książek Dana Browna i kina sensacyjnego klasy B. Owszem, nie da się ukryć, że twórcy pełnymi garściami czerpią ze schematów. Ale robią to tak, że czytamy ich książkę z pełną świadomością, że to wszystko już było – i z wypiekami na twarzy, bo mimo tej świadomości nie sposób się od niej oderwać. Nieważne też, że postaci są tu niezbyt oryginalne. Weźmy komisarza Warskiego – to twardy, nieposłuszny glina, były alkoholik, którego dziecko zmarło w tragicznych okolicznościach, a on od tamtej pory nie potrafi poskładać swojego życia. Albo postaci drugoplanowe: kantor, gorliwy katolik, przeciwnik obecności kobiet w Kościele, okazuje się – rzecz jasna – gejem, a wysłannik Kościoła – jakżeby inaczej – pedofilem. Autorzy niezbyt dbają o psychologiczne prawdopodobieństwo postaci. Ale też nie o to tu chodzi. Jak to w powieści sensacyjnej bywa, czarny charakter ma być po prostu czarnym charakterem. To nie skandynawska literatura kryminalna, gdzie mordercy trzeba współczuć, bo jego zbrodnie są efektem zła, które dotknęło go w przeszłości – w „Sługach bożych” morderca to po prostu zepsuty do szpiku kości manipulant bez jednej pozytywnej cechy, a my się zwyczajnie cieszymy, kiedy powinie mu się noga.
Mamy więc w tej powieści klasycznie sensacyjny podział na złych i dobrych bohaterów. Ale autorzy znaleźli też miejsce, co mnie bardzo cieszy, na swoistą zgrywę z poziomu polskiej prasy (co nie dziwi, biorąc pod uwagę zawód Głuchowskiego i Goźlińskiego) – i nie tylko prasy. Ach, te artykuły z tabloidów! Ta „autorka powieści detektywistycznych Katarzyna Blondyna”! Zgoda, to żart niezbyt wysokich lotów – ale żywy, ironiczny język trochę spuszcza powietrze z intrygi, która opisana całkowicie serio byłaby nadmuchana do granic tolerancji czytelnika. Zaletą powieści jest także mocne osadzenie powieści we wrocławskich realiach – jak większość czytelników lubię wiedzieć, gdzie rozgrywa się akcja. A że na Mostku Pokutnic już kilka razy byłam…
Autorzy umieli więc skleić ograne motywy, znane z powieści sensacyjnych i thrillerów, w całość, którą świetnie się czyta. Napięcie, które pojawia się na początku powieści, nie znika do ostatnich stron. Zgoda, niektóre wątki są niedopracowane, sprawiają wrażenie tworzonych w pośpiechu, bywa tu zbyt spektakularnie i widowiskowo (to właśnie wspomniana „filmowość”, która nie zawsze do książki pasuje). Za dużo tu też – przynajmniej dla mnie – seksu i bezsensownej przemocy. Ale mimo niedociągnięć udało się autorom książki (i, jak mniemam, filmu) stworzyć pełnokrwistą opowieść, która wciąga czytelnika-widza od pierwszych chwil.
Niebezpieczny romans, polscy agenci Stasi, duchowni z przeszłością i mroczne kościelne wnętrza – to wszystko znajdziecie w powieści „Sługi boże” ...
25 sierpnia 2016