Wywiad z Eweliną Dydą

Autor: Ewa Dąbrowska Data publikacji: 09 marca 2017

Literatura to nie prospekt turystyczny

Stało się: na polską scenę kryminopisarską wkracza novum. Novum w postaci Eweliny Dydy, trzydziestoczteroletniej drobnej brunetki z wykształceniem krytycznoliterackim, w której głowie wręcz dymi się od wiedzy na temat gatunku przez żadną kobietę w Polsce dotąd nie uprawianego – kryminału noir. „Zła waluta”, która właśnie zawitała na księgarskie półki, spisana głównie w pierwszej osobie opowieść tarnobrzeskiego detektywa, to nie lada gratka dla czytelników tęskniących za Świętą Trójcą Noir, czyli Chandlerem, Hammettem i Macdonaldem.

O miłości do gatunku kryminalnego, przyjemności z picia piwa w lokalach dla prawdziwych mężczyzn, beznadziejnej sytuacji polskich recenzentów, dokładnym planowaniu i mruganiu do czytelnika z autorką rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Od kilku lat Twoje teksty publicystyczno-literackie ukazują się w internecie, jesteś także założycielką strony recenzenckiej Poczytajnia, na której poczytać możemy omówienia rozmaitej literatury, w większości kryminalnej. Świadomie dążyłaś przez te wszystkie lata do tego, by napisać coś własnego w tym gatunku, szlifując pióro na tekstach blogowych, czy też pragnienie to wynikło później, jako jedna z konsekwencji fascynacji literaturą, na którą w szczególności zwróciłaś swoją uwagę?

Ewelina Dyda: Decydując się pisać o literaturze, jeszcze nie myślałam o tym, żeby napisać coś własnego. Zakładając bloga czy rozpoczynając współpracę z Portalem Kryminalnym, Booklips i Literatkami, chciałam po prostu recenzować książki. Pragnienie pojawiło się później. Ja zawsze bardzo dużo czytałam, ale na początku wcale nie była to literatura kryminalna. Tę na dobrą sprawę zaczęłam poznawać dopiero wtedy, kiedy zaczęłam recenzować książki dla Portalu Kryminalnego. Wówczas absolutnie się nią zafascynowałam. Urzekły mnie możliwości kryminału jeśli chodzi o opis rzeczywistości, to, jak ogromne spektrum tematów można poruszać, pisząc, zdawałoby się, tylko o zbrodni. A przecież zbrodnia bywa czasem zaledwie pretekstem do opowieści o sprawach naprawdę ważnych. Weźmy na przykład kryminał skandynawski, gdzie morderstwo bywa pretekstem dla poruszania istotnych tematów społecznych. Kryminał to naprawdę bardzo pojemny gatunek i jestem przekonana, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Irytuje mnie, kiedy ktoś deprecjonuje literaturę kryminalną. Ale to prawdopodobnie świadczy tylko o tym, że jej po prostu nie zna. Tak więc fascynacja kryminałem pojawiła się, kiedy pisałam dla Portalu Kryminalnego. Wówczas także powoli zaczęło się pojawiać pragnienie, aby napisać coś własnego. Wybór konwencji noir pojawił się jeszcze później.

PS: Która przeczytana książka sprawiła, że poczułaś pragnienie, aby dołączyć do grona polskich autorów kryminałów?

ED:  W pewnym momencie zauważyłam, że wybierając książki do recenzji, wybieram głównie kryminały. Jednym z nich był kryminał Roberta Galbraitha, czyli J.K. Rowling, zatytułowany „Wołanie kukułki”, który zdecydowałam się zrecenzować dla Booklips. To właśnie po jego lekturze zaczęłam myśleć o napisaniu własnego kryminału. Właściwie trudno mi powiedzieć, dlaczego akurat ta książka. Po prostu po jej lekturze pomyślałam, że może i ja tak mogę. To znaczy nie pisać jak Rowling, lecz w ogóle pisać. Więc zaczęłam. Kompletnie nie wiedząc, w którym kierunku iść, co z pewnością widać w mojej pierwszej książce. Nieopublikowanej, i do której publikacji, mam nadzieję, nigdy nie dojdzie. Niemniej gdy ją skończyłam, wysłałam ją do redaktora z Wydawnictwa W.A.B., pana Filipa Modrzejewskiego, z pytaniem czy moje pisanie się w ogóle do czegoś nadaje. Zareagował bardzo entuzjastycznie, ale też wskazał błędy, które popełniłam, i udzielił bardzo cennych rad. Zasugerował także, abym powieść poprawiła. Ja natomiast postanowiłam, że zamiast poprawiać pierwszą, z której sama tak naprawdę nie byłam zadowolona, po prostu zacznę pisać drugą. Bogatsza więc o cenne rady i wskazówki, zaczęłam pisać „Złą walutę”, na którą miałam już konkretny pomysł, także dzięki poleceniu mi odpowiednich lektur. Nieco później odkryłam klasyków czarnego kryminału, którzy bardzo trafili w mój gust czytelniczy. Zachwycona nimi pomyślałam, że „Zła waluta” będzie się właśnie do nich odnosić. Niemniej chciałam się także konwencją noir trochę pobawić i pisząc, nie podążać utartą ścieżką, lecz dać też coś od siebie. Moim celem było nawiązywanie do klasyków, ale też pewne mrugnięcia do czytelnika na znak, że w pewien sposób my się na tę konwencję umawiamy. To że Kuba ma w swoim biurze biblioteczkę pełną książek Hammetta, Macdonalda i Chandlera jest absolutnie celowe i czemuś służy. Czytelnik widzi, jakie książki czyta Kuba, jakie lektury go fascynują, więc kiedy w powieści oddaję mu głos, mówi jak bohater czarnego kryminału. Można powiedzieć, że on się trochę na niego kreuje. Nie jest żadnym Marlowe’em, Spade’em, czy Archerem. I chyba nawet nie chce nim być. Wiesz, bo ja sobie pomyślałam tak, konwencja noir jest fantastyczna, ale jeśli napiszę powieść, w której będę się do niej odnosić 1:1, to powstanie książka być może składająca hołd konwencji, ale zupełnie nieoryginalna. Iluż bowiem literatura kryminalna ma twardzieli, alkoholików, depresyjnych bohaterów... Stąd w mojej książce są pewne mrugnięcia i mam nadzieję, że czytelnik je dostrzeże.  

PS: Wiem, że nieustannie doszkalasz się w znajomości na temat gatunku. Nie tylko czytasz powieści klasyków noir i wariacje na temat oraz artykuły poświęcone problematyce czarnego kryminału, lecz także oglądasz noirowe filmy. Jakie ostatnio wyłuskałaś inspiracje, które zastosujesz w kolejnej powieści?

ED: Ostatnio inspirują mnie przede wszystkim te ostatnie, czyli filmy kryminalne z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Dużo ich ostatnio obejrzałam i każdy zachwycił mnie na swój sposób. W „Nocy i mieście” oczarował mnie obraz mrocznego Londynu, pełnego krętaczy szukających szybkiego zarobku, spelun, brudnych ulic. Z ogromnym zainteresowaniem obejrzałam także „Podwójne ubezpieczenie”, w którym mamy do czynienia chyba ze wszystkimi motywami charakterystycznymi dla czarnego kryminału. Najbardziej jednak zainspirował mnie film „Dama z Szanghaju”. Kończę właśnie pisać drugą część cyklu, ale w głowie już roją mi się pomysły na część trzecią. Chciałabym w niej najbardziej skupić się na motywie femme fatale, a ten w „Damie z Szanghaju” jest doskonale przedstawiony. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla fana stylu noir motyw kobiety fatalnej jest łatwy do rozgryzienia, ale ja chciałabym, eksploatując ten motyw, trochę czytelnika zaskoczyć. Mam więc już pewne pomysły na to, jak to zrobić. Miejmy nadzieję, że mi się uda.

PS: Jednak „Zła waluta” to nie tylko czarnokryminalna narracja czy symbolika. To także malunek żywego miejskiego organizmu, pełnego społecznych kontrastów, poczucia beznadziei i zepsucia. Nie lubisz miasta, w którym mieszkasz, mam rację?

ED: To czy lubię Tarnobrzeg, czy nie, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Nie traktuję literatury jako sposobu na rozprawienie się z własnymi emocjami i przeżyciami. Jeśli piszę i w pewnym momencie zauważam, że w pisaną rzecz wkradają się jakieś moje emocje, sprawy, które ostatnio przeżyłam, rozczarowania, że tekst przybiera formę jakiejś autoterapii, to zatrzymuję się i staram się dany problem przemyśleć. Spojrzeć na niego z boku. Próbuję rozwiązać i przepracować go w inny sposób, na pewno nie poprzez literaturę. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że literatura jest zupełnie autonomiczna, niezależna od osoby ją tworzącej. W „Złej walucie” jest mnóstwo moich obserwacji, refleksji, nawet przeżyć. Ale na pewno nie przedstawionych 1:1. Chłonę wszystko, co dzieje się wokół mnie, ale traktuję to jako materiał do stworzenia czegoś nowego. Można to porównać do elementów układanki. Ja wszystko to zbieram, a gdy siadam do pisania, to poszczególne elementy dopasowuję do siebie tak, aby utworzyły sensowną całość jeśli chodzi o fabułę, charakter danej postaci. Zupełnie nie myślę na przykład w ten sposób: „Tarnobrzeg to takie wstrętne miasto, no to ja teraz tak je obsmaruję, że ktoś z drugiego końca Polski będzie to miasto omijał nawet palcem na mapie”. Jeśli z mojej opowieści wyłania się obraz Tarnobrzega pełnego społecznych kontrastów, poczucia beznadziei i zepsucia, to jest to efekt mojego wsłuchiwania się w to miasto, tego, co mówią ludzie na ulicy, osoby, które stąd wyjechały, ludzie którzy tu mieszkają. Być może pokrywa się to z moją perspektywą, ale gdyby była to tylko moja perspektywa, to nie zdecydowałabym się w ten sposób pisać o mieście. Z drugiej strony pamiętajmy jednak o konwencji, w której się poruszam. Miasto w kryminale noir zawsze było pokazywane od jego najgorszej strony, od strony podejrzanych spelun, do których schodzą się eleganccy panowie w kapeluszach, lecz pod dobrze skrojonymi garniturami zawsze mają przy sobie spluwę, a ich intencje bywają tak brudne, jak świat, w którym żyją. Zwykle jest to świat, w którym występuje przestępczość zorganizowana, niekryjąca swoich powiązań z władzą czy miejscowymi bogaczami. Stąd i ja musiałam także pewne sprawy w swoim obrazie miasta przerysować, jeśli chciałam być w zgodzie z konwencją.    

PS: Czyli – popraw mnie, jeśli się mylę – „Zła waluta” jako miejski kryminał noir rozgrywający się w Tarnobrzegu i opisujący jego społeczność, obok niewątpliwej promocji miasta zarazem je, w sensie konwencji literackiej, pogrąża. Tymczasem Ty wydajesz się wrażliwą osobą. Jesteś przygotowana na ewentualną niechęć lokalnych patriotów do Ciebie i Twojego dzieła?

ED: Pogrąża, to chyba za dużo powiedziane, zwłaszcza, że ostatecznie jednak nie pogrążyłam tego miasta tak, jak mogłoby być pogrążone. Zresztą, nawet mój redaktor zwracał mi na to uwagę. Sugerował, że mogłabym ten Tarnobrzeg jeszcze bardziej pobrudzić, aby było jeszcze bardziej noir. No cóż, jeszcze wszystko przede mną. Natomiast od osób, które już przeczytały moją książką i tu mieszkają lub pochodzą z Tarnobrzega, otrzymałam bardzo pochlebne opinie. Twierdzą, że udało mi się uchwycić klimat ich miasta. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że moja powieść nie wszystkim może przypaść do gustu. Ale to nie prospekt turystyczny. Zresztą, nigdy nie zamierzam tak pisać. Mnie interesują przede wszystkim ciemne zakamarki ludzkiej psychiki, sprawy, które wolałoby się zamieść pod dywan, gorsza strona miasta, a nie kolorowe zdjęcia, którymi miasto chciałoby się promować. Nie taki jest cel literatury. I myślę, że czytelnicy to rozumieją.      

PS: W „Złej walucie” pojawia się nie tylko autentyczna siatka tarnobrzeskich ulic i tamtejsza infrastruktura, lecz także lokale, które aktualnie prosperują. Taki bar „Pod Bażantem” na przykład, o którym piszesz, że jego wystrój zatrzymał się w latach 90., bynajmniej nie jest miejscem dla dam... Ty tam byłaś, piwo piłaś i jeszcze przełożyłaś tę wizytę na literaturę. Często wychodzisz w teren, by następnie oddać jego sedno na stronach przyszłej powieści?

ED: Wbrew pozorom nie była to wcale traumatyczna wizyta. Wypiłam piwo, posiedziałam, poobserwowałam. Było to naprawdę inspirujące. Ogólnie jednak jestem domatorką i wolę wieczór z książką, niż przesiadywanie przy piwie w knajpach. Styl życia jaki funduję mojemu bohaterowi na pewno nie jest moim stylem życia. Niemniej we wszystkich miejscach, które opisuję, byłam i jeśli trzeba było wypić piwo, to wypiłam. Zawsze wychodzę w teren, jeśli wymaga tego scena, którą opisuję. Z uwagą przyglądam się szczegółom i myślę, jak je wykorzystać. Staram się dostrzegać jak najwięcej, na przykład mech przy krawędzi schodów, którego mogłaby się chwytać ofiara, upadając. Oczywiście bezskutecznie, bo zmoczony deszczem mech sprawiałby, że jej dłoń po takiej krawędzi mogłaby się tylko ześlizgiwać. Ponadto robię zdjęcia, czasem kręcę filmiki, a co lepsze dialogi sobie zapisuję. Nawet nie w notesie, lecz na swojej tablicy na fejsie. Tak lepiej zostają mi w głowie, a zważywszy, że Facebook od jakiegoś czasu ma funkcję przypominania dawniejszych postów, to zdarza się, że taki post podpowiada mi w najlepszym momencie, czyli kiedy piszę scenę, która aż się prosi o zabawny dialog prosto z ulicy.

PS: Tarnobrzeski cykl noir, ale przecież nie urodziłaś się w tym mieście. Pochodzisz z Werbkowic, wsi umiejscowionej na wschodnich rubieżach Polski, na styku kultur polskiej i ukraińskiej. Zamierzasz zabrać swojego detektywa w tamte rejony?

ED: Tak, zamierzam to uczynić, ale dopiero w piątej części cyklu. Moja rodzinna miejscowość to doskonałe miejsce dla powieści kryminalnej. Mam wrażenie, że jest bogata w historie, o których obecni lub byli mieszkańcy w ogóle nie wiedzą. Niektórych pewnie nawet nie da się już wysłuchać, bo zostały zabrane do grobu przez najstarszych mieszkańców. Bardzo ciekawią mnie relacje polsko-ukraińskie z mojej rodzinnej okolicy, ale nie w warstwie historycznej, choć i ta jest ważna, bo niezaprzeczalnie w późniejszym czasie zaważyła na charakterze relacji polsko-ukraińskich na takim najbardziej ludzkim poziomie. Właśnie ten poziom najbardziej mnie interesuje. Z opowieści mojej babci wiem, że przed wojną te relacje były jak najbardziej przyjazne. Polacy wchodzili w związki małżeńskie z Ukrainkami i odwrotnie. Obchodzono najpierw święta katolickie, następnie prawosławne. Potem przyszła wojna i to wszystko zniszczyła. W Werbkowicach jeszcze do niedawna cmentarz prawosławny stał zupełnie zaniedbany. Być może wielu mieszkańców, zwłaszcza ludzi w moim wieku, nawet nie zdawało sobie sprawy, że mamy taki cmentarz i że jest to ważny element naszej lokalnej historii. Obecnie dzięki inicjatywie historyka Mariusza Sawy cmentarz jest odnawiany, a co za tym idzie, przywraca się pamięć o tym, jaki był charakter Werbkowic przed wojną. Po lekturze „Złej waluty” pewnie wiesz, że mnie bardzo irytuje postrzeganie drugiego człowieka poprzez pryzmat jego narodowości czy wyznania. Myślę, że jeśli będę pisać o mojej rodzinnej miejscowości, to do tego tematu jeszcze wrócę.

PS: Druga odsłona cyklu Twojego autorstwa jest już w zaawansowanej fazie. Stosujesz jakiś określony rytm pracy, na przykład piszesz w konkretnych godzinach, czy też więcej zależy od Twojego nastroju i tego, co romantycy zwykli nazywać [śmiech] natchnieniem?

ED: Oczywiście mam określony rytm pracy, którego staram się trzymać. Przestrzegam tego, aby pisać od jednej do trzech godzin dziennie. Wstaję o siódmej rano, najpierw karmię kota, a potem od razu siadam do pisania. Piszę godzinę. Potem robię sobie śniadanie, planuję dalszą część dnia. Do kolejnej godziny pisania zasiadam w okolicach południa, trzecią natomiast wygospodarowuję późnym popołudniem. Nie wyłączam się przy tym absolutnie z otaczającej mnie rzeczywistości. Można się ze mną kontaktować, a wizyta na przykład listonosza zupełnie nie wytrąca mnie z rytmu. Natchnienie chyba jeszcze nigdy na mnie nie spłynęło, więc raczej skłaniam się ku temu, że to jakiś romantyczny wymysł lub efekt działania jakichś substancji. Oczywiście pisanie idzie mi czasem lepiej, a czasem gorzej. Ma na to wpływ mój nastrój czy ogólnie pojęta kondycja psychiczna, ale są to zupełnie ludzkie sprawy, a nie jakieś nadprzyrodzone moce, które raz dają natchnienie, a raz nie. Zauważyłam też, że chyba wpadłam w pewien rodzaj uzależnienia od pisania, to znaczy, kiedy nie piszę od kilku dni, czuję się rozdrażniona, czegoś mi brakuje. Wystarczy jednak, że popiszę chociaż godzinę, to wszystko wraca do normy. Przestrzegam więc: pisanie uzależnia. [śmiech]

PS: Czy to uzależnienie jest równoważne pewności, że wiesz o czym pisać? Nie obawiasz się niemocy wynikłej z braku pomysłów? Wspominasz o piątej części cyklu, więc chyba nie cierpisz na ich niedosyt?

ED: Nie cierpię, a wręcz przeciwnie. Wciąż do głowy przychodzą mi nowe pomysły i jeśli miałabym się czegoś obawiać, to braku czasu i sił na ich realizację. Czasem jest to bardziej niemoc fizyczna niż twórcza. Siadam do pisania, w głowie mam wszystko ułożone, a na przykład z trudem przychodzi mi napisanie kilku sensownych zdań, bo czuję się zmęczona i jakaś taka rozkojarzona. Widocznie jest to ten moment, kiedy najlepiej jest się zatrzymać, odpocząć, porobić coś innego, zapewnić sobie jakąś rozrywkę. Na szczęście takie momenty nie zdarzają się często, a po krótkim odpoczynku wszystko wraca do normy.   

PS: Główna postać kobieca „Złej waluty”, Danuta, prowadzi zakład fryzjerski. Pamiętam, że kiedyś napomknęłaś, że chciałaś zawodowo parać się fryzjerstwem. Czy to porzucone marzenia, a praca Twojej bohaterki to jedynie powiew nostalgii? Czy studia krytycznoliterackie na dobre zweryfikowały Twoje plany?

ED: Przede wszystkim ja najpierw skończyłam studia polonistyczne, a fryzjerstwo pojawiło się potem. Właściwie nie było to moje marzenie, lecz pomysł na pracę. Pojawił się, kiedy przeprowadziłam się do Tarnobrzega. Pomyślałam, że konkretny zawód pozwoli mi się lepiej odnaleźć na tutejszym, niezbyt zresztą dużym, rynku pracy. Wcześniej mieszkałam w Lublinie i tam pracowałam najpierw w sklepie odzieżowym, a potem obuwniczym. Przeprowadzając się do Tarnobrzega, tym bardziej nie łudziłam się, że uda mi się znaleźć zatrudnienie zgodne z moim wykształceniem. Stąd to fryzjerstwo. Skończyłam więc dwuletnią szkołę fryzjerską, która zamiast przygotować mnie do zawodu, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że fryzjerstwo to dziedzina kompletnie nie dla mnie. Mając więc prawie trzydzieści lat, poczułam się jakbym była w punkcie wyjścia. Musiałam szukać innego sposobu na życie. Zaczęło się od spróbowania – a właściwie powrotu do, bo już wcześniej miałam z tym styczność – recenzowania. Niestety, to jednak chyba dziedzina głównie dla pasjonatów, bo nawet jeśli współpracujesz z jakimś portalem, czy nawet jesteś popularnym blogerem, to nie ma z tego żadnych kokosów. Po prostu nie utrzymasz się, pisząc tylko recenzje. Recenzowanie to hobby. Bardzo korzystne z punktu widzenia wydawnictw czy autorów, ale zupełnie nieopłacalne dla kogoś, kto chce się z tego utrzymać. To trochę smutne, bo w obecnie popularność autorom nakręcają przede wszystkim blogerzy, którzy robią to po prostu za darmowe egzemplarze książek. Wracając jednak do fryzjerstwa. W związku z tym co powiedziałam wcześniej, nie jest to moje porzucone marzenie i nie czuję do fryzjerstwa żadnego sentymentu. Po prostu uznałam, że będzie to dobry zawód dla Danuty, a że sama trochę się w orientuję, to profesja bohaterki nie będzie dla mnie totalną czarną magią.

PS: Traktując pisanie jako pracę, należy siebie jako autora promować, ponieważ. Jak zauważyła Katarzyna Bonda, książka sama do człowieka nie przyjdzie, nieważne jak genialna by nie była, i należy o niej czytelników jak najszerzej powiadomić. Co o tym sądzisz?

ED: Absolutnie się z tym zgadzam. I mogę to także potwierdzić z recenzenckiego punktu widzenia. Najwięcej na tym polu zyskują autorzy, którzy się promują i których promują ich wydawcy. Tak działa dzisiejszy świat i rynek, dotyczy to także rynku księgarskiego. Liczenie na to, że wydało się genialną książkę i przez to zdobędzie się listy bestsellerów może doprowadzić do tego, że zarówno autor, jak i wydawca po prostu się przeliczą. Jako recenzentka wielokrotnie dostawałam do rąk naprawdę dobre książki, o wiele lepsze od tych, o których się ciągle mówi, i kręciłam głową ze zdumieniem i smutkiem, że tak dobra książka ginie w natłoku pozycji wydawanych przez wydawców, którzy bardzo duży nacisk kładą na promocję swoich autorów. W tym miejscu chciałabym zaapelować do wydawców, którzy mają nie tylko naprawdę świetnych autorów, lecz także z pasją przykładają się do tego, by wydawane przez nich książki były dopracowane pod każdym względem (redaktorskim, korektorskim), aby nie szczędzili wysiłku na ich promocję. I mówię to z punktu widzenia czytelnika, a jestem bardzo wymagającym czytelnikiem, który najbardziej cieszy się z tego, że dany autor jest nie tylko świetny, ale także powszechnie czytany. Jest wtedy z kim o nim porozmawiać.

PS: Druga powieść w trakcie pisania, trzecia już w głowie, Twój wydawca Cię promuje. Pozostaje pytanie, kiedy kolejna książka i jak długi planujesz cykl? Czy to nadal faza ruchoma, czy też możesz już podać jakieś konkrety?

ED: Kolejna książka jest już w fazie końcowej i na wiosnę chciałabym ją wysłać mojemu wydawcy, ale to już od niego będzie zależało, czy i kiedy zdecyduje się ją wydać. Ostatnio przejrzałam swoje notatki i wychodzi mi z nich, że cykl będzie obejmował dziesięć części. Przy czym nie mam jeszcze konspektów kolejnych części, są to raczej luźne zapiski na temat miejsca, motywu czy problemu, które pojawią się w danej części. Z drugiej strony jestem osobą lubiącą być przygotowaną na każdą okoliczność, więc biorę również pod uwagę fakt, że mogę zarówno siebie, jak i czytelników zmęczyć Tarnobrzegiem i postacią Jakuba Raua, toteż mam także pomysł na to, jak cykl zakończyć i przejść do nowego, z nowymi miejscem i bohaterem. Zostawiłam już do tego furtkę w „Złej walucie”, ale jestem przekonana, że na tym etapie czytelnik nie jest w stanie jej zauważyć. Ja w ogóle lubię takie furtki sobie zostawiać. Co też pewnie wynika z tego, że jestem osobą, która lubi planować. Zawczasu wolę wszystko wiedzieć. Toteż snując dany wątek, myślę o nim długofalowo. Proszę więc pamiętać, że jeśli jakiś wątek wydaje się podczas lektury „Złej waluty” niedomknięty, to nie jest to efekt mojego niedbalstwa, lecz świadomie zastosowana strategia, by móc rozwijać go w dalszej lub dalszych częściach. Nad każdym wcześniej czy później zamierzam postawić kropkę nad i.  

PS: Wspaniale słyszeć, że tak precyzyjnie, a przede wszystkim z pasją wszystko planujesz, że nie należysz do tych autorów, którzy zajęli się pisaniem kryminałów głównie dlatego, że stało się to modne i opłacalne. Pozostaje mi życzyć Ci, aby wszystkie Twoje plany udało się zrealizować z sukcesem, a cykl zapoczątkowany „Złą walutą” okazał się startem w pisarską samowystarczalność. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na autorskich spotkaniach.

ED: Ja również dziękuję za rozmowę, ciekawe pytania i do zobaczenia na spotkaniach.


Z Eweliną Dydą rozmawiała Paulina Stoparek (Redaktor na Tropie, https://redaktornatropie.pl/).


Udostępnij