Grzechot kości, Fiona Cummins: fragment

Fiona Cummins

Grzechot kości

 

Gdyby Erdman Frith wybrał pizzę zamiast pieczonej wołowiny, być może jego synowi nic by się nie stało.

Gdyby Jakey Frith był trochę bardziej zwyczajny, straszydło nawiedzające cienie jego życia stałoby się tylko wspomnieniem z dzieciństwa, które można odkurzać i obśmiewać na rodzinnych spotkaniach.

Gdyby rodzice Clary Foyle nie byli tak zajęci sobą, a nieco bardziej skupieni na pięcioletniej córce, nigdy nie doszłoby do jej zaginięcia.

A jeśli chodzi o detektyw Ettę Fitzroy, to gdyby nie dręczyły jej myśli o tym, co mogłoby być i kim mogłaby być, oboje dzieci sturlałoby się z gazetowych nagłówków do najciemniejszych zakątków niesławy.

Ale żadne z nich w to wilgotne, listopadowe popołudnie, zaledwie kilka godzin przez tym, jak ich losy zderzyły się ze sobą i pękły, nie przeczuwało ani jednej z tych rzeczy, które ukazały prawdę o nich samych.

Zwłaszcza nie przewidywał tego Erdman Frith, targany rozterkami w dziale mrożonek. Czy miał teraz iść alejką numer trzy po pepperoni i nagrodę, czy może alejką numer pięć, po to, by stać się tak martwym, jak kawałek wołowej polędwicy, który wiózł w swoim wózku.

Nie, Erdman Frith w ogóle nie myślał o śmierci. Bardziej martwił się, co Lilith powie, kiedy zobaczy… tamtamtamtamtam… czerwone mięso.

Wyobraził sobie, jak zaciska usta, ciaśniej niż komar dupę.

„Erdman, a co z zawartością tłuszczów nasyconych?”

„Erdman, a czy czerwone mięso przypadkiem nie powoduje raka jelit?”

Dupa komara zaciska się coraz bardziej.

„Albo chorobę wściekłych krów. Mówią, że już ją zlikwidowali, ale kto wie, czy mówią prawdę?”

Czy naprawdę spodziewała się, że jej odpowie?

Kiedyś może by się z nią podrażnił i zdjął z jej twarzy te zmarszczki.

„Lilith, a wiesz skąd się wzięła nazwa: napięcie przedmiesiączkowe?”

„Nie wiem, skąd się wzięła nazwa: napięcie przedmiesiączkowe”.

„Stąd, że nazwa choroba wściekłych krów była już zajęta”.

Kurtyna.

Ale teraz nie potrafił nawet wzbudzić u niej uśmiechu.

Jej oczy śledziły każdy ruch Jakeya, lęki nie znikły, ale tysiąckrotnie się wzmogły, za sprawą okrutnego wroga, redukującego ich syna, a teraz także ich małżeństwo, do motyli z papieru, takich delikatnych i łatwych do zniszczenia.

Powiedzieli im, że ich synek, synek Lilith i Erdmana, ma drobny problem z kośćmi. To było spore niedomówienie. Problem Jakeya w przyszłości miał go zabić.

Zespół odbierający poród zaczął podejrzewać to od razu, dzięki szczególnej deformacji dużych palców u stóp. Fibrodysplasia ossifi cans progressiva. Trzydzieści pięć liter. Mniej więcej jedna litera za każdy rok, który jak się spodziewano, przeżyje Jakey. Tyle wynosiła przeciętna, spodziewana długość życia. Więcej to już byłby bonus.

Jedna z pielęgniarek na oddziale położniczym spędziła sześć miesięcy, pracując w australijskim szpitalu, gdzie przyjęto nastolatkę z dziwnym rozrostem kości i coraz większymi ograniczeniami ruchu. Podano jej domięśniowo środki przeciwbólowe, chirurgicznie usunięto dodatkową tkankę kostną, ale to wszystko pogorszyło sprawę milion razy. Kiedy została wreszcie zdiagnozowana, była już praktycznie posągiem, ledwie mogła się ruszyć, poza mówieniem. Wciąż mogła mówić. Pielęgniarka oznajmiła o tym tak, jak gdyby stanowiło to jakieś błogosławieństwo.

Minęło sześć lat i nawet specjaliści byli zdumieni szybkimi postępami choroby. Tym, że zapalenia Jakeya okazywały się niezwykle poważne jak na taki młody wiek. Że to, co działo się z jego ciałem, chociaż charakterystyczne dla tej choroby, dosięgło ramion znacznie wcześniej, niż przewidywano. Że każdy upadek, każde stłuczenie mogło potencjalnie zagrażać życiu.

Żeby cieszyli się tym czasem, jaki mogą spędzić z synem.

Palce Erdmana tarły chłodne, wilgotne opakowanie leżące w wózku. Powinien je odłożyć. Lilith go zabije, a on przecież tak naprawdę wcale nie chciał jej złościć. Tęsknił za radosną wolnością ich miłości, zanim jeszcze uwikłała się w lekarstwa i umówione wizyty w szpitalu. Ale był już tak znużony robieniem zawsze tego, co Lilith mu kazała.

A poza tym jak dotąd nie dostał BSE, choroby Creutzfeldta-Jacoba, czy jak to tam się jeszcze nazywało i właśnie zbliżał się do czterdziestki. Jeśli nawet wdepnął w to gówno, przecież i tak już miał zasrane życie. Gdyby doszło do najgorszego, nawet by nie zauważył przemiany z mężczyzny w średnim wieku w roślinę. Ziemniak miał więcej frajdy z życia od niego.

A chuj z tym. Jakey uwielbia pieczeń i rośnie.

Gdyby Erdman wiedział, że w tym niezwykle urokliwym miejscu, w Tesco przy Lewisham Road, właśnie przypieczętowuje los syna, cała jego rodzina przeszłaby na wegetarianizm. Jednak nie wiedział i ruszył do domu, zadowolony, że skoro zrobił zakupy, to ma przywilej zadecydowania, co będzie na podwieczorek.