Patronat: "Wielki seks w małym mieście"

Już w księgarniach! 

 

Wielki seks w małym mieście
Tatiana Polakowa


Format 125 x 195 mm
Oprawa miękka
Liczba stron 328
Cena detaliczna 27 zł

 

Pewnego wieczoru Olga Riazancewa podwozi dwóch młodych mężczyzn, moknących w ulewnym deszczu. Wyglądają co najmniej podejrzanie: wystraszeni, brudni, ze śladami pobicia… Wkrótce potem Olga znajduje z tyłu pod siedzeniem tani aparat fotograficzny. Czyżby zostawił go tam jeden z młodych ludzi? Olga postanawia zwrócić aparat właścicielowi. Niestety w domu, do którego tamtej nocy zawiozła jednego z przygodnych pasażerów, znajduje zwłoki chłopaka. Ale problemy dopiero się zaczynają…

 

Fragment powieści 


Światła samochodu wyrwały z ciemności dwie męskie postacie. Osłaniając się przed ulewnym deszczem jedną kurtką, trzymaną nad głową jak parasol, mężczyźni odsunęli się od jezdni, chcąc uchronić się od bryzgów spod kół mojego samochodu, choć i tak wyglądali na przemokniętych do suchej nitki. Jeden z determinacją machnął ręką w moją stronę – już właściwie przejechałam obok nich, ale niemal od razu wyhamowałam. Nie jest mądrze brać „łebków” o drugiej w nocy, gdy leje taki deszcz, iż żaden dobry
właściciel psa by nie wygonił, zwłaszcza że „łebków” było dwóch, a ja jestem kobietą młodą, atrakcyjną (na pierwszy rzut oka) i jeżdżę drogim samochodem, stanowiącym nie lada pokusę dla słabych jednostek. Ale mężczyźni wyglądali na nieszczęśliwych, a ja nie jestem strachliwa.
Był również jeszcze inny powód: w moim życiu ostatnio zupełnie nic się nie wydarzyło, ani dobrego, ani złego. Jak się okazało, działa to dość przygnębiająco.
Wrzuciłam wsteczny i jamnik o imieniu Saszka, który do tej pory drzemał rozwalony na tylnym siedzeniu, uniósł głowę i rozejrzał się ze zdumieniem.
– No co, pomożemy ludziom – powiedziałam, jakby się usprawiedliwiając. Saszka westchnął i zastygł, czekając na rozwój wypadków.
Wcisnęłam klakson, zwracając na siebie uwagę facetów, którzy już chyba doszli do wniosku, że znowu nie mieli szczęścia, i pospiesznie skryli się pod drzewem. Widząc, że się zatrzymałam, pędem rzucili się do samochodu.
– Dziękuję – wymamrotał ten, który pierwszy wsiadł w zbawcze ciepło i pospiesznie ulokował się na tylnym siedzeniu. Drugi rzucił mokrą kurtkę pod nogi i trzasnął drzwiami.
Mogli mieć dwadzieścia lat, może trochę więcej. Jeden był szatynem z bródką w szpic, inteligentną twarzą i posiniałymi z zimna wargami. Drugi wyglądał na trochę starszego, mokre kasztanowe włosy przykleiły mu się do czoła, które ozdabiał wielki siniak. Brew miał rozciętą, ale rana zdążyła się już zabliźnić i przemienić w cienką, białą szramę.
Rozbite wargi spuchły i choć nie krwawiły, wyglądało na to, że stracił kilka zębów. Najwyraźniej niedawno się z kimś bił… Saszka, któremu facet się nie spodobał, warknął głucho, a ja spytałam:
– Dokąd?
– Na prospekt Władimirski – odparł ten z bródką. – A potem, jeśli można, na Robotniczą. Zapłacimy – zapewnił szybko, sięgając do kieszeni.
– Nie trzeba. – Machnęłam ręką, ruszając.
Mężczyźni siedzieli w milczeniu. Ten ze zmasakrowaną twarzą kulił się, kilka razy trwożnie obejrzał na tylną szybę. Może właśnie kogoś okradli, a może to tylko naturalne pragnienie znalezienia się jak najdalej od miejsca, w którym dostali po mordzie? Wycieraczki chodziły monotonnie, włączyłam głośniej radio. Saszka ciągle warczał. Na światłach skręciłam na Władimirski i wkrótce chłopak z bródką
poprosił:
– O, niech się pani tutaj zatrzyma. – Stanęłam pod sklepem.
– Na razie – rzucił kumplowi, uścisnął mu dłoń i pobiegł do bramy trzydzieści metrów dalej. Na pożegnanie wymienili przestraszone spojrzenia, wyraźnie coś ich niepokoiło.
Nie moja sprawa – upomniałam samą siebie, zawracając. Żeby dojechać na Robotniczą, na światłach należało skręcić w prawo.
– Dobry wózek – odezwał się facet.
– Dobry – przyznałam.
– Pewnie bardzo drogi.
– Pewnie – nie spierałam się.
– Nie boi się pani sama jeździć?
Odwróciłam się i odparłam z uśmieszkiem:
– Ciebie się nie boję. Uważasz, że powinnam?
Mężczyzna zaśmiał się po chłopięcemu, zaraźliwie.
– Poznałem panią… Już po samochodzie należało się domyślić, w całym mieście jest tylko jedno takie ferrari.
To, że mieszkańcy miasta znali moją twarz, mnie nie dziwiło. W swoim czasie często pojawiałam się na stronach lokalnych gazet i w lokalnych wiadomościach telewizyjnych – byłam wtedy zastępcą Dziadka do spraw kontaktów z opinią publiczną (w każdym razie tak się to oficjalnie nazywało), a w mieście Dziadek był carem i bogiem w jednej osobie. Dość długo się tolerowaliśmy, a potem nie zdołaliśmy się dogadać w kilku kwestiach (wcześniej też nie mogliśmy, ale wisiało mi to, dopóki on nie przegiął) i w efekcie
opuściłam dom z kolumnami i czerwonymi dywanami na schodach, i teraz byłam wolnym ptakiem, co oznacza, że nie robiłam nic. Dzięki temuż Dziadkowi pieniędzy miałam jak lodu i mogłam się nie martwić o chleb powszedni.
– Pani pies nazywa się Saszka? – spytał facet, zerkając na mojego czworonożnego przyjaciela.
– Skąd wiesz? – zdumiałam się.
– Wszyscy wiedzą – odparł.
Wzruszyłam ramionami i postanowiłam zrewanżować mu się czymś równie mało przyjemnym.
– A gdzie cię tak załatwili?
– Załatwili? – zdumiał się. – Trzeba było widzieć tamtych…
Jacyś kretyni przyczepili się do nas pod pubem.
– Twój kumpel mniej oberwał.
– On jest karateką – oznajmił chłopak takim tonem, jakby jego przyjaciel był samym Panem Bogiem.
Skręciłam w Robotniczą i lekko przyhamowałam przed nowymi, niedawno zasiedlonymi blokami, ale chłopak milczał, więc pojechałam dalej. Ulica skończyła się niespodziewanie, tuż przed wzgórzem zalśniła rzeka, po lewej ciemniała piętrowa budowla, którą trudno było nazwać domem,
chyba kiedyś był to internat fabryki „Czerwony kapelusznik” (mieliśmy w naszym mieście coś takiego). A już myślałam, że w tej okolicy nie ma żadnych starych budynków, że wszystkie zostały wyparte przez wieżowce, które wyrastały tu jak grzyby po deszczu… Jednak budynek najwyraźniej był zamieszkany: nad wejściem paliła się żarówka i w jej świetle widać było firanki w pobliskim oknie.
– Tu mieszkasz? – spytałam.
Chłopak rozciągnął rozbite wargi w szerokim uśmiechu.
– Nie, ja skromniej. Naprawdę nie chce pani pieniędzy?
– Obejdę się. – Machnęłam ręką.
Chłopak złapał kurtkę i biegiem ruszył w stronę budynku, minął jednak wejście i skrył się w ciemnościach za rogiem budowli, zapomnianej przez Boga i władze.
A ja bez pośpiechu pojechałam do domu. Właściwie… W domu nikt na nas nie czekał, spać mi się nie chciało, można by pojeździć trochę po mieście… Lubię moje miasto nocą, zwłaszcza w czasie deszczu. Latarnie, odbicie świateł w kałużach… W tej chwili Saszka szczeknął nieśmiało i poczułam coś na kształt wyrzutów sumienia.
– Dobra, psie, jedziemy spać.
W domu czekała na mnie niespodzianka: już podjeżdżając, spostrzegłam, że w salonie pali się światło.
– Mamy gości – poinformowałam Saszkę, gubiąc się w domysłach, kogo diabli nadali o tej porze? Klucze od mojego mieszkania ma Dziadek, Ritka, a kilku innym moim znajomym klucze w ogóle nie są potrzebne. Bez względu na to, kto to był, nie miałam ochoty go widzieć, ale jak zawsze nikt się nie liczył z moimi pragnieniami.
Wjechałam do garażu, który znajdował się w piwnicy, otworzyłam drzwi samochodu. Saszka poczłapał do holu, korzystając z tego, że drzwi zostawiłam otwarte. Wyłączyłam światło i poszłam za nim.
Hol był pogrążony w półmroku, jedynie z salonu sączył się wąski pasek światła. W fotelu przed kominkiem siedział Dziadek i czytał książkę. Słysząc nas, zdjął okulary, których niedawno zaczął używać, i odłożył książkę na stolik. Z ulgą spostrzegłam, że był to kodeks pracy. Nie wiem, co by to było, gdybym zobaczyła, że Dziadek czyta powieść… Pewnie zachwiałoby to moją pewnością o niezmienności świata,
a ja z natury jestem konserwatywna i nie lubię zmian. Na szczęście Dziadek nie lubi ich również.
– Co słychać? – spytał, przyglądając mi się.
– W porządku – odparłam, podeszłam i ucałowałam go niczym kochająca córka. Skoro ostatnio czuł potrzebę wcielenia się w rolę mojego ojca…
Nasze stosunki są w zasadzie dość trudne, ba, można by je nawet określić jako piekielnie zagmatwane. Dziadek jest wdowcem i jeszcze kilka miesięcy temu miał tyle kochanek, że nie potrafił zapamiętać ich imion, chociaż nie skarżył się na pamięć. Ja straciłam rachubę przy drugiej dziesiątce, chociaż po cichu byłam dumna, że z Dziadka taki zuch mimo podeszłego wieku. A tu nagle ni z tego, ni z owego przeszedł w drugą skrajność: wszystkie kochanki nagle się ulotniły, gospodarstwo Dziadka zaczęła prowadzić czcigodna dama, kilka lat starsza od niego, a on sam zaczął nawiedzać mnie wieczorami, nie podejmując jednak żadnych prób odnowienia naszych stosunków. Był czas, gdy nie wyobrażałam sobie życia bez niego, a teraz tylko krzywiłam się z irytacją – nawet przez chwilę nie wierzyłam, że Dziadek może widzieć we mnie jedynie córkę swego nieżyjącego przyjaciela, która mogłaby być jego córką, zwłaszcza że nie miał dzieci. Podejrzewałam, że to po prostu kolejna próba zrobienia mi wody z mózgu.
Dziadek już kilka razy zagajał rozmowę, że powinniśmy mieszkać razem, pod jednym dachem. Jego przemowa, że z radością niańczyłby moje dzieci (moje dzieci z innym mężczyzną), niezmiennie wzruszała mnie do łez, chociaż nie miałam cienia wątpliwości, że gdyby taki facet się pojawił, mojemu „mężulkowi” zupełnie by się to nie spodobało. Gdy zaczynałam o tym wszystkim myśleć, czułam się tak okropnie, że aż chciało mi się wyć, więc w końcu doszłam do wniosku, że nie ma sensu katować się myśleniem, i dałam spokój.
Dziadek wziął mnie za rękę, przyciągnął do siebie i powiedział:
– Ładnie wyglądasz.
– Dziękuję.
– Przywiozłem ciastka, takie, jak lubisz. Napijesz się herbaty czy już jadłaś kolację?
Jakby nie mógł po prostu spytać, gdzie się włóczyłam do tej pory…
– Napiję się z przyjemnością – zapewniłam go i poszłam do kuchni.
Minutę później zjawił się tam. Zerknęłam na zegarek; pewnie o tej porze już nie pojedzie do domu, kierowcę zwolnił, czyli zostanie u mnie na noc. A niech sobie zostaje,
najwyżej rano zaparzę mu kawę…
– Czemu nie zadzwoniłeś? – spytałam. Dziadek zjawia się w biurze o dziewiątej rano, powinien się wyspać.
– Nie chciałem, żebyś musiała zmieniać swoje plany.
– Wzruszył ramionami, odwracając wzrok.
– Nie miałam żadnych planów. – Machnęłam ręką i z niewiadomego powodu poczułam się winna. Mogłam na tym poprzestać, ale Dziadek zerkał na mnie czujnie, jakby nie wierząc, więc mówiłam dalej: – Zawiozłam Ritkę na działkę. Jej mąż znowu zapił, zresztą, pewnie sam o tym wiesz…
Dziadek nie zareagował. Ritka była jego sekretarką, którą zasłużenie cenił, a jej małżonek był kimś tam w administracji, pewnie nawet Dziadek nie wiedział, kim dokładnie. Mąż
Ritki śmiertelnie bał się Dziadka i nie śmiał pokazywać mu się na oczy.
– Wróciłyśmy późno – mówiłam dalej – zjadłyśmy kolację w restauracji, a potem odwiozłam ją do domu i trochę pokręciłam się po mieście…
Rzeczywiście dokładnie tak było, zasiedziałyśmy się z Ritką w restauracji, ona musiała się wygadać, a ja nigdzie się nie spieszyłam. Skrzywiłam się – wyglądało to tak, jakbym się usprawiedliwiała, a z jakiej niby racji, skoro moje stosunki z Dziadkiem są takie jak między ojcem i córką?
Dziadek pokiwał głową z mądrą miną i zaczęliśmy pić herbatę.
Byłam na niego zła, głównie dlatego, że ciągle czułam się winna; mimochodem zerknęłam na zegarek.
– Późno już, zamówię taksówkę – zareagował natychmiast.
– Daj spokój, przenocuj tutaj – odparłam z irytacją.
Skinął głową, jakby niczego innego się nie spodziewał.
No, no, ani się obejrzę, jak naprawdę tu zamieszka… Odsunęłam filiżankę i wstałam.
– Pościelę ci na piętrze – oznajmiłam, a on znów skinął głową, unikając mojego spojrzenia.
Wzięłam Saszkę i weszłam na piętro, gdzie są dwie sypialnie, moja i gościnna, posłałam Dziadkowi i poszłam do siebie. Słyszałam, jak włączył wodę w łazience, a potem pomaszerował do gościnnej sypialni.
– Dobrej nocy – powiedział mój starszy przyjaciel. Udałam, że nie słyszę, nastawiłam budzik i położyłam
się, wpatrując się w sufit i zastanawiając, czemu należy przypisać takie zachowanie Dziadka, ale moje domysły niewarte były funta kłaków. Pewnie po prostu mu źle w jego ogromnym mieszkaniu i dlatego zjawił się w moim ogromnym mieszkaniu – skoro już jesteśmy sobie tacy bliscy. W ostatnich miesiącach aż nazbyt często przypominał, że niegdyś zastępował mi ojca… Zastanawiałam się nad tym wszystkim
jakiś czas, aż wreszcie zasnęłam.

(materiały promocyjne wydawnictwa)