Sekrety zmarłych, Carol Wyer: fragment

Carol Wyer

Sekrety zmarłych

Przekład: Grażyna Jagielska, Beata Horosiewicz

 

Wiatr dręczył drzewa, gnąc gałęzie, ogołacał je z liści. Zapowiadano nawałnice i tym razem meteorolodzy się nie pomylili.  Jadąc aleją, którą pokonywał codziennie o czwartej rano, Jakub Woźniak przylgnął do kierownicy roweru. Gwałtowny podmuch wiatru omal nie zepchnął go na żywopłot. Utrzymał się jednak na siodełku i nie dając się pokonać pogodzie, pedałował dalej, pochylony nad rowerem niby sęp, który spada na martwe zwierzę.

Zaprzątały go posępne myśli. Jego żona, Emily, dowiedziała się właśnie, że straci pracę recepcjonistki. Dopóki nie znajdzie innego zatrudnienia, będą żyli z jednej pensji. Tak ciężko było znaleźć pracę. W starym kraju był urzędnikiem w komisariacie w Wyszkowie, jakieś pięćdziesiąt pięć kilometrów na północny-wschód od Warszawy, przy drodze na Białystok. Nie była to najbardziej ekscytująca robota: uaktualniał rozmaite bazy danych: wpisywał i modyfikował informacje dotyczące wypadków drogowych, rejestrował kolizje, prowadził korespondencję z firmami ubezpieczeniowymi. Miał jednak przyzwoitą pensję, która w Polsce starczała na to, by wyżywić rodzinę, utrzymać dom i co roku pojechać na wakacje.

Miłość sprawiła, że opuścił ojczyznę i pojechał za ukochaną w wiejskie rejony Staffordshire, gdzie przez wiele miesięcy, co tydzień stawał wraz z innymi umęczonymi i pełnymi oczekiwania ludźmi w kolejce przed biurem pomocy socjalnej, pełen nadziei na znalezienie pracy, po czym odchodził z kwitkiem. Całymi tygodniami przeglądał strony internetowe i wysyłał podania o pracę, ale nigdy nie dotarł nawet do rozmowy kwalifikacyjnej. Jego entuzjazm stopniowo wygasł. Sprawy nie ułatwiał fakt, że angielski okazał się dla niego praktycznie nie do opanowania. Po osiemnastu miesiącach w Anglii był w stanie przyswoić sobie jedynie kilka podstawowych zwrotów. Na szczęście Emily załatwiła mu tę posadę, inaczej chyba by się poddał i wrócił do Polski.

Dotarł do końca alei i unikając targanych wiatrem gałęzi przy ceglanej, łukowej bramie Bromley Hall, wjechał w obręb posiadłości. Przypomniał sobie, co czuł, gdy po raz pierwszy znalazł się na jej terenie. Był zachwycony typowym krajobrazem angielskiej wsi stanowiącym otoczenie Hallu. Bromley Hall reprezentował wszystko, co kochał w Wielkiej Brytanii - zapach świeżo skoszonej trawy i ciche brzęczenie pszczół w wielokolorowych kwiatach. Do końca dziewiętnastego wieku Hall był domem rodzinnym, zbudowany w stylu elżbietańskim, z łukowatymi szczytami, kominami przypominającymi kolumny, wielkimi, wielodzielnymi oknami charakterystycznymi dla epoki. Szczycił się ostentacyjnym holem wejściowym i wspaniałą Galerią, wyłożoną dębową boazerią i długą na trzydzieści metrów. Teraz Bromley Hall był hotelem i SPA o światowej sławie, odwiedzanym przez znakomitości i ludzi zarabiających o wiele więcej niż on kiedykolwiek zdoła.

Jakub nie skorzystałby z głównego wejścia, ani tego ranka, ani żadnego innego, nie zostałby również zaproszony na żaden z balów, jakie odbywały się w każde Boże Narodzenie we wspaniałej sali balowej. Przebył na rowerze szeroką aleję przecinającą pięćdziesięcioakrową posiadłość. Wiatr zrywał z drzew ostatnie liście i ciskał nimi o ziemię, gdzie lgnęły do siebie, w małych, szelestliwych wirach przebiegając parking. Jakub wtulił twarz głębiej w szalik, klnąc pogodę. Że też akurat teraz samochód musiał się zepsuć i trzeba było wymieniać uszczelkę głowicy. Nadchodziły najciemniejsze miesiące, zima była tuż, cofnięto zegarki o godzinę, ranki były ciemne i popołudnia były ciemne, i wszystko było posępne.

Zaskoczył go widok jaskrawożółtego citroena należącego do kucharza Bruno Miguela. Bruno, w odczuciu Jakuba jeden z sympatyczniejszych młodszych kucharzy, kupił we wrześniu samochód na raty i bał się, że nowy wóz dozna uszczerbku na parkingu dla personelu, więc stawiał go tak daleko od innych samochodów, jak to możliwe. Normalnie Bruno nie zjawiał się aż do szóstej, pozostawiając większość przygotowań swoim pomocnikom. Jakub zsiadł z roweru, odpiął klamerki rowerowe, które chroniły dół jego dżinsów przed zabrudzonymi pedałami i oleistym łańcuchem. Zaprowadził rower na tyły Bromley Hall, w alejkę prowadzącą do kuchni. Wiatr tu nie docierał, zdjął więc rękawiczki i wełnianą czapkę, dotąd naciągniętą porządnie na uszy. Nienawidził jesieni w tym kraju, była okrutna, zwłaszcza, jeśli za jedyny środek transportu miało się używany rower.

Nad jego głową, w Bromley Hall, wypieszczeni goście spali głęboko w pościeli z egipskiej bawełny, na poduszkach z gęsiego puchu. Nie przejmowali się tym, że trzeba wstać o trzeciej trzydzieści każdego ranka i jechać do pracy w zawierusze, uprzątać bałagan po gościach, zbierać mokre ręczniki porzucone przy basenie, myć kabiny prysznicowe wysmarowane mydłem i drogimi balsamami do ciała, albo czyścić toalety do połysku - a wszystko to za nędzne grosze. Potem z ciałem obolałym od szorowania podłóg, kafelków przy basenie i szklanych drzwi kabin pedałować trzy mile z powrotem do domu w nieludzkich warunkach pogodowych. Nie. Oni nie musieli robić nic z tych rzeczy. Wstaną kiedy im się spodoba, wezmą prysznic albo kąpiel w wannie, przywdzieją luksusowe, białe, bawełniane szlafroki i puchate kapcie, a potem zejdą na śniadanie. Spędzą resztę dnia wylegując się na basenie, czytając książki, drzemiąc albo wygrzewając się w słynnym SPA, dopieszczani przez cały zespół terapeutów i guru fitnessu.

Otwierając drzwi kuchni i wchodząc do ciemnego korytarza poczuł gniew, który czasem niemal go zżerał. Zrzucił wierzchnią odzież i odwiesił ją przy drzwiach na jednym z wieszaków przeznaczonych na ubrania pracowników. Minął kuchnię, gdzie dwóch kucharzy przygotowywało śniadanie. Napłynął stamtąd zapach bekonu i Jakub przełknął ślinę, która zebrała mu się w ustach: wychodząc z domu zdążył tylko chwycić kubek z kawą. Przy odrobinie szczęścia wysępi od Bruna toast albo nawet plasterek bekonu, choć ostatnimi czasy było trudno o darmowy posiłek, czy jakiś smakołyk. Kierownictwo naprawdę ukróciło takie rzeczy, teraz całe jedzenie musiało być rozliczone - koniec z darmowymi posiłkami dla personelu. I nie była to jedyna drastyczna zmiana wprowadzona w imię oszczędności. Ostatnim posunięciem były cięcia pracownicze. Wydał cichy, gniewny pomruk. Kierownictwo, w swojej mądrości, zwolniło jego żonę,  która pracowała w recepcji na pełen etat, za godziwą pensję, witając i obsługując gości, a jego, który pracował za minimalne wynagrodzenie, zatrzymano. Gdyby znalazł inną robotę, rzuciłby z miejsca tę zgraję. Bruno był jednym z bardziej przyjaznych kucharzy. Reszta to banda zgorzkniałych, kiepskich naśladowców, którzy myśleli tylko o tym, jak przenieść się do lepszych i większych firm. Jakub nie znosił ich wszystkich. Robił, co do niego należało i tyle. Przychodził do pracy, pracował cały dzień i wracał do domu, do nieszczęśliwej żony, która nie miała pracy, i która zaledwie dzień wcześniej odkryła, że spodziewa się ich drugiego dziecka.   

Wyjął ze schowka ekwipunek do sprzątania. Zacznie od męskiej szatni, potem zabierze się za SPA. Jest tylko sprzątaczem, ale przynajmniej skrupulatnym. Będzie wykonywał tę pracę najlepiej jak potrafi, nawet jeżeli robota była poniżej jego możliwości. Pozwalała opłacić część rachunków, a Bóg mu świadkiem, że była im potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

Wyciągnął wózek sprzątacza i dołączone do niego parafernalia. Maszyna do czyszczenia podłóg była ogromnym, przemysłowym urządzeniem, które pamiętało lepsze czasy, ale nadal działało. Robiła potworny hałas, więc należało jej używać pod nieobecność gości. Nic tak nie psuje relaksu w luksusowym SPA jak maszyna sprzątająca, która brzmieniem przypomina orkiestrę złożoną z kilku  kotłów i całej armii kobziarzy.

Samo SPA mieściło się w specjalnie w tym celu zbudowanym pawilonie, i było wyposażone w dwudziestosześciometrowy basen z morską wodą i dwa potężne wiry wodne. Szczyciło się kilkoma salami termalnymi mającymi na celu energetyzować i relaksować, arktycznie zimnym pokojem z lodową fontanną, kapsułami parowymi i sauną. Każda strefa miała pobudzać inne zmysły. No i  była tam sauna z drzewa osikowego, ukryta subtelnie w suicie. Jakub nigdy nie skorzystał z żadnego z tych urządzeń, mimo że często był sam w pracy. Kamery bezpieczeństwa, które obracały się bezszmerowo, obserwowały każdy jego ruch i z całą pewnością zostałby zauważony, gdyby nagle zdecydował się wskoczyć do basenu i popływać, albo zrobił sobie krótką sesję w jednym z solariów.

Całe to bogactwo nie robiło na nim wrażenia. W Polsce było wiele równie imponujących resortów i SPA, którymi Europejczycy cieszyli się od wieków. Na myśl o ojczyźnie poczuł ciepło w sercu.

Męskie przebieralnie pachniały stęchłym potem i testosteronem. Cuchnęły tak zawsze, niezależnie od tego, jak często się je sprzątało. Klimatyzacja nie działała od jakiegoś czasu, choć Jakub zgłosił awarię i smród wisiał w powietrzu, mimo odświeżaczy powietrza rozstawionych we wszystkich kątach. Opróżnił kosze na śmieci i sprzątnął brudne ręcznik rzucone na ławkę, zanim zabrał się za toalety i prysznice. Codzienna rutyna.

Powinien przekonać Emily do powrotu do Polski, choć wątpił, czy zechce opuścić rodzinę mieszkającą w Stafford, zaledwie dwadzieścia mil od nich, zwłaszcza teraz, kiedy spodziewała się dziecka. Zdarzały się dni, kiedy boleśnie tęsknił za domem, tłumaczył sobie jednak, że tak szybki powrót oznaczałby przyznanie się do porażki. Jego rodzina nie chciała, by opuszczał Polskę. Był jeszcze młody, miał dopiero trzydzieści lat i mnóstwo czasu przed sobą. Wróci kiedy będzie na to gotowy, choć nie był pewny, jak długo zdoła wytrzymać w Bromley Hall. Może się zdarzyć, że nerwy wezmą nad nim górę, jeżeli nie będzie się pilnował.

Pozamykał drzwi do kabin prysznicowych i założywszy obligatoryjne obuwie ochronne, przeszedł do strefy SPA. Dźwięk pompowanej wody odbijał się upiornym echem od ścian. Mijał powoli basen, pchając ciężką maszynerię w stronę saun i kapsuł parowych. Założył słuchawki, co było niezbędne, żeby stłumić nieustanny hałas wywoływany przez maszynę sprzątającą i myślał o synku, który w ten weekend, w swoje drugie urodziny chciał przejechać się kolejką parową, jak Tomek Parowóz. Jakub nie był pewien, czy uda im się zrobić taki wypad i dotrzeć do Severn Valley bez samochodu. Wymiana uszczelki głowicy była bardzo kosztowna.

Prowadził maszynę kolistym ruchem, kiedy jego wzrok padł na stos złożonych ubrań, które ktoś pozostawił na jednym z „relaksacyjnych” łóżek przed osikową sauną. Skrzywił się. Ktoś z gości najwyraźniej nie zapoznał się z zasadami korzystania z sauny. Nie wolno było wchodzić do strefy SPA przed ósmą rano. Miał ochotę zabrać ubranie i schować je w szatni, żeby ten nieprzepisowy użytkownik pobiegał trochę na golasa w poszukiwaniu odzienia. Przysunął się nieznacznie do stosu ubrań. Był tam garnitur i koszula, i drogi zegarek pozostawiony na wierzchu.

Jakub uśmiechnął się drwiąco. Taki zegarek kosztował mnóstwo pieniędzy a jednak jego właściciel nie przejmował się możliwością kradzieży. Ci ludzie byli albo naiwnie ufni, albo pieniądze nie miały dla nich żadnego znaczenia. Zmagał się przez chwilę z własnym sumieniem, zanim uznał, że właściciel nie przejmie się stratą zegarka. Zgłosi stratę w firmie ubezpieczeniowej i kupi sobie nowy. Zerknął na kamerę nad swoją głową. Patrzyła w przeciwna stronę, w tym momencie nakierowana na pokój arktyczny. Będzie się obracała, stopniowo obejmując cały teren. Gość hotelowy mógł sobie pozwolić na taką stratę, a Jakub potrzebował pieniędzy. Sprawdził, czy nikt go nie widzi i miał już wsunąć zegarek do kieszeni, kiedy coś go powstrzymało. Nigdy jeszcze nic nie ukradł. Nie upadnie tak nisko, żeby okradać ludzi, nawet w tak ciężkich dla siebie czasach.

Odsunął się od ławki i pchając maszynę mijał powolutku saunę. Bez wątpienia gość, który z niej korzystał zgłosi zażalenie na hałas. Była piąta trzydzieści. Postanowił, że postawi się kierownikowi jeżeli udzielą mu nagany. Mijał już oszklone drzwi, kiedy nagle stanął jak wryty, a wszystkie myśli o kierowniku wyleciały mu z głowy. Na podłodze, w pozycji embrionalnej, leżał ciemnoskóry mężczyzna. Jakub ostrożnie otworzył drzwi i aż się cofnął, uderzony potężną falą gorąca. Z początku nie był w stanie przyjąć do wiadomości tego, co widzi. Ciało nie należało, jak sądził z początku, do ciemnoskórego mężczyzny. Było spalone. Ogromne płaty skóry leżały na podłodze. Jakub gapił się na ciało, które przypominało wielki kawał przysmaku piwnego - suszonej wołowiny. Nagle przypomniał sobie zegarek na stosie ubrań. Niedawno widział go na przegubie mężczyzny, który zwolnił jego ciężarną żonę tylko dlatego, że musiał ograniczyć koszty. Jakub zaczął z nim dyskutować, domagał się, by przywrócić Emily do pracy. Mężczyzna zbył go i popatrzył ostentacyjnie na zegarek, jakby chciał pokazać, że ma coś ważniejszego do roboty. Jakub grzmotnął pięścią w biurko i zupełnie stracił panowanie nad sobą, a wtedy kazano mu wyjść grożąc, że jeżeli się nie uspokoi, dołączy wraz z Emily do kolejki po zasiłek. To nie był gość hotelowy. To był kierownik hotelu. Upieczone ciało na podłodze należało do Milesa Ashbrooka.