Zła siostra, Sam Carrington: fragment

Sam Carrington

Zła siostra

Przekład:  Ewa Ratajczyk

Żar buchał  jej w twarz.
Wciskał się w nią. Wdzierał. Czuła, że policzki płoną jej od środka, tak jak od zewnątrz.
Chłopiec stał nieruchomo obok niej, jego nadpalone spodnie od piżamy wlokły się po chodniku. Ciemne oczy bez mrugnięcia wpatrywały się w rozszalałe płomienie wzbijające się z górnego piętra, a potem spojrzał na okno sypialni.
Na krzyczącego  mężczyznę.
Ona też patrzyła, nie mogła oderwać wzroku.
Twarz mężczyzny wydawała się dziwnie wykrzywiona, jak w tym słynnym obrazie, który kiedyś widziała:„Krzyk”, chyba jakoś tak? Walił w szybę z ustami otwartymi w wielkie  „O”. Skowyt dobiegający z ciemnej dziury nie brzmiał jak ludzki. Dłonie trzymał po obu stronach rozpływającej się twarzy. Roztapia się?
Zniknął jej z oczu.
Drobna dłoń  wsunęła się w jej dłoń. Wyszarpnęła ją i w końcu odwróciła się od pożaru i spojrzała na chłopca.
- Coś ty zrobił?
    

1
Connie
Poniedziałek 5 czerwca

- No, panienko. Nie myślałem, że wpadnę na panią na wolności.
Connie zamarła, głos spoza niej w jednej chwili zmroził jej krew w żyłach mimo ciepłego poranka. Spuściła bezwiednie głowę, jej czarne ścięte na boba włosy opadły naprzód, tworząc zasłonę po obu stronach jej ziemistej twarzy. Mogłaby udawać, że nie usłyszała, iść dalej, ale jeżeli go zignoruje, może za nią pójść. Powoli odwróciła się do niego.
Mężczyzna – żylasty, chudy od heroiny – oparł się o ścianę przy wejściu na stację kolejową, z papierosem w ustach, mrużąc oczy w chmurze dymu.
Lekki strumień powietrza wydostał się z płuc Connie i przecisnął  przez jej zaciśnięte wargi. Jej ramiona lekko się rozluźniły. To tylko Jonesy. Z nim sobie poradzi.
- A, dzień dobry, Jonesy. Co słychać? – Natychmiast pożałowała otwartego pytania. Spojrzała wymownie za zegarek, a potem się uśmiechnęła w nadziei, że dotarło do niego, że się spieszy.
- No wie pani, jak to jest. Nie jest łatwo, trzymają mnie krótko na smyczy, ale chyba lepsze to niż siedzenie w tej norze.
Connie uniosła brwi. Była skłonna się zgodzić z tą ostatnią częścią.
- A pani co teraz porabia, po odejściu?
Nie spodziewała się tego pytania. Skąd wie?
- Hm, cóż… Postanowiłam na odmianę. – Odwróciła się od niego, jej uwagę przyciągnęła grupka ludzi zmierzająca na dworzec w Coleton, cichy szmer ich porannej rozmowy unosił się w powietrzu. Bardzo chciała znaleźć się wśród nich, szybko uciec od Jonesy’ego. Nie chciała wyjawiać mu szczegółów na temat swojej nowej pracy ani wdawać się w dziwaczną rozmowę. Co prawda odsiedział swoje, ale nie miała w tej chwili zbytniej ochoty na to, żeby rozmawiać z człowiekiem skazanym za kradzież z włamaniem. Znów spojrzała na zegarek. - Muszę lecieć, pociąg mi ucieknie. Przepraszam.
- A, okej. - Wzruszył ramionami, głos mu się urwał. - No to innym razem.
Miała nadzieję, że go nie będzie.
- Wszystkiego dobrego. - Odwróciła się i ruszyła do wejścia.
- Źle zrobili, wie pani – powiedział Jonesy, a jego głos niósł się za nią. - Że tak panią potraktowali. To nie była pani wina.
Jej kroki ustały na chwilę, aż w końcu, nie odwracając się, weszła po schodach na peron, szybko stukając obcasami o metal.
Jej serce biło w rytm kroków.