Trzynaście, Marcin Świetlicki

Autor: Tomasz Daniel Dobek
Data publikacji: 04 maja 2007

Trzynaście

Autor: Marcin Świetlicki
Wydawnictwo: EMG
Premiera: 24 kwietnia 2007
Liczba stron: 232

Pierwsze karty Trzynaście, ba, nawet pierwsze rozdziały, pomimo nieskrywanego wyczekiwania na kontynuację „krakowskiego thrillera”… rozdrażniły mnie. Nawet zirytowały miejscami, miejscami naprawdę bardzo. Bo oto dostajemy z początku  powtórkę z rozrywki – dosłowną w archetypach, formie, cynizmie, fabule… Sprawa jasna, osobliwość Dwanaście dała powieści rozgłos (słuszny, nie przeczę), i kontynuacja tym tropem iść miała, musiała, powinna. Jednak o ile balladyczność Krakowa z debiutu ujmowała, wciągała, dawała dobroduszny oddech, o tyle w sequelu bajanie O TYM SAMYM I TAK SAMO po kilkunastu stronicach zaczęło mnie powoli nużyć.

Bo Świetlicki znów kultywuje bierność swego bohatera: mistrz pije, błąka się po zaczarowanym czworokącie swych knajp, wyprowadza sukę na siku, tu i tam odkrzywi się na swą niewygasłą popularność byłej dziecięcej gwiazdy TV… Znów jest mistrz bardziej flaneurem, niż (samozwańczym) detektywem – i o ile poprzednio zaufałem autorowi, że świadomie odwraca ikonę noir, o tyle tutaj znów zacząłem mieć wątpliwości… I sięga zenitu irytacja, gdy Świetlicki załatwia swe pretensje do świata (czytaj: krakowskiej cyganerii, Pilcha, warszawskich pismaków kulturalnych et consortes) już bez ogródek, bez stylizacji, z zacietrzewieniem Świetlickiego-poety z dawnych lat… A i wielkie tło IV RP, z intronizacją pewnych bliźniąt i szykowanym przyjazdem papieża Benedykta na czele, skubane pikantnie tu i tam, robi już wrażenie li tylko marketingowego wabika.

Powiem zatem – dość mam Świetlickiego prześmiewcy, dość mam komentatora, dość mam mistrza-zgryźliwca epatującego alkoholową mgiełką odbioru świata…

I tutaj dam nagły zwrot – bo Trzynaście jest jednak od powieści poprzedniej dojrzalsze. Sprawniejsze i lepsze. To nie paradoks, żem Świetlickiego dotąd rugał, by nagle go zacząć chwalić: bo już poprzednio Świetlicki pokazał, że poza kontestatorem ma w sobie spory  żywioł w budowaniu klimatu, obrazów czy oniryczności. Budowanie na tym  sugerowałem mu poprzednio (patrz recenzja Dwanaście ), i w to, na szczęście, Świetlicki poszedł mocniej.

W Dwanaście prawdziwie mroczne były widziadła z Karolem Kotem w tle, główna materia mystery wydawała się raczej pretekstem. W Trzynaście cała tajemnica ma już konsekwentnie tę niepokojącą gęstość: ma ją seks Ćmy z perwersyjnym mężczyzną, który potem ozdabia jej nieprzytomne ciało rytualnymi figurami. Ma ją epizod z pewną małolatą (po raz kolejny!) z Żagania, która lgnie po ojcowsku do mistrza.  Ma ją smutek pewnej gwiazdy porno ze Wschodu. Ma ją wreszcie, osławiony przez węgierskie urban legends, song  Gloomy sunday,  spinający intrygę klamrą niczym faktyczny, samobójczy dzwon.

Jest w tym wszystkim przekonujący frenetyzm, jest mrok i duchota thrillera. Ale i – a jednak się udało! – jest w Trzynaście  thriller faktyczny, bo trup jest tu liczniejszy i przemyślany, nie, jak poprzednio, bardziej na zasadzie gatunkowego obowiązku. I jest literalny kryminał, wedle reguł, ze śledztwem i policyjną procedurą. Nie w wykonaniu mistrza co prawda – mistrz jest tu nadal biernym biedakiem, którego fatalny splot wydarzeń zmusza (o zgrozo!) szukać ucieczki… w stolicy. W Warszawie, się znaczy. A jego śladem, i śladem krakowskich, krwawych wydarzeń, udaje się znany już nam Porucznik – wymięty, niczym deaverowski Lon Sellito, także żałosny, bo regularnie bijany przez żonę, teściową i życie.

I jest wreszcie owa Warszawa, którą Świetlicki (choć i tak ciut powściągliwie) pozwolił sobie najechać swym mistrzem – jako i autor, Krakusem (Krakowianinem / mieszkańcem Krakowa… niepotrzebne skreślić), wiernie pałającym do stołecznego miasta, delikatnie mówiąc, niechęcią. Na szczęście zamiast napastliwości w portretowaniu „warszawki” (choć symbolicznym obrazkiem witającym czytelnika na stołecznym dworcu będzie – onanizujący się facet), Świetlicki oględnie ją jeno deprecjonuje: bo tam rozwiązuje sensacyjne wydarzenia (miasto zbójów pełne…) , bo tam nie da się, choć mistrz bardzo próbuje, przenieść krakowskich magicznych miejsc i przyzwyczajeń, bo tam przychodzi na mistrza rozczarowanie w już-niemal-rzeczywistej-najprawdziwszej-miłości (miasto bezduszne i zimne…) …  I przebija przez to ciepła tęsknota za tym jednym, jedynym i najwłaściwszym miejscem-gniazdem, tak subtelnie zaznaczonym wesołym tupotem łap suki… Ot, Świetlicki zna się też na liryzmie. Bez czułostek, ale, wydaje się, szczerze.  

Zostawiając już fabułę powieści, trzeba jeszcze zwrócić uwagę na pewną zabawę Świetlickiego i autora równolegle z nim wydawanego – Macieja Malickiego. Otóż nieprzypadkowo wydawca Polskiej Kolekcji Kryminalnej startuje w tym roku z dwoma sensacyjnymi pozycjami naraz: pomijając ewidentne podobieństwa w oryginalności formalnej (obie są bowiem gatunkowym a rebour), autorzy zmówili się , by w pewnej chwili połączyć uniwersa swych powieści. Co prawda nie jak choćby Michael Connelly, który swego Harry’ego Boscha pożyczał innym autorom - bo na kartach obu nie tylko spotykają się (w stolicy, choć miejsca nie podam, niech to zachęci Czytelnika do sięgnięcia po pozycję Malickiego) bohaterowie , ale i – ich autorzy. I poza deklaracją pisarskiego kumplostwa ma to urok postmodernistycznej, metatekstualnej zgrywy.

I na koniec memo dla tych wszystkich, których może kłopotać fakt, że Trzynaście  (a rzecz ma się tak samo z Kogo nie znam Malickiego) ciężko jednoznacznie przyporządkować.. Owszem, co już powtarzałem, miałem podejrzenia, że łatwiej Świetlickiemu być postmodernistą, że łatwiej mu zdekonstruować gatunek, niż wpisać się w – skądinąd niełatwy – klasyczny schemat kryminału. Tymczasem Trzynaście udowadnia, że Świetlicki ma gatunku wyczucie i świadomość, a to, że  konsekwentnie buduje swą oryginalną wizję literacką, przekonuje mnie coraz bardziej, iż ma wszelkie cechy stać się autonomicznym, gatunkowym precedensem.

Poza wszystkim zaś - nie sztuką jest trzasnąć o Świetlickim epitet „poetyzujący Chandler”. Trzeba zdać sobie w pełni sprawę, że Świetlicki poza, nie da się ukryć, koniunkturalnym graczem konwencją, jest jednak solidnym twórcą niepokojących nastrojów. I jeśli w Trzynaście poszedł znacznie do przodu, to liczę, iż zapowiadana kontynuacja cyklu będzie już idealna.


Czytaj SUPLEMENT Bartłomieja Dobroczyńskiego!

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Trzynaście" Marcin Świetlicki

PRZECZYTAJ TAKŻE

NOWOŚĆ

Mistrz powraca!

Cyfrowa wersja pierwszej z trzech legendarnych, magicznych i kultowych powieści Marcina Świetlickiego o przygodach mistrza.

02 czerwca 2020

RECENZJA

Jedenaście, Marcin Świetlicki

jak żyć po własnej śmierci – z takim paradoksalnym dylematem zdaje się przede wszystkim zmagać Świetlicki w nowej powieści.

28 października 2008

RECENZJA

Dwanaście, Marcin Świetlicki

Marcin Świetlicki; krakowski poeta i wokalista formacji „Świetliki”,  by wymienić tylko najważniejsze tropy debiutuje w prozie (nie liczymy bowiem duetu z Grzegorzem ...

15 kwietnia 2007