Morderstwo w znaku zen, Oliver Bottini

Autor: [press]
Data publikacji: 30 lipca 2008

Morderstwo w znaku zen

Autor: Oliver Bottini
Wydawnictwo: Wydawnictwo

Tytuł tego kryminału może nieco odstraszać. A jeśli nie on, to na pewno skutecznie zrobi to informacja na okładce, która radośnie obwieszcza: „Gliniarz w spódnicy i zagadka buddyjskiego mnicha”. Po takiej bombie już na wstępie można się spodziewać jakiejś wysztafirowanej policyjnej wywłoki w garsonce i szpilkach, szybkiej ściągi z feminizmu rodem z babskich czasopism (i to nie tych z najwyższej półki), no i oczywiście jakiegoś tajemniczego mnicha, z którym pani komisarz wda się w gorący romans. Cóż, Morderstwo w znaku zen całe szczęście nie jest taką właśnie książką a przytoczona informacja jest nie tylko niepotrzebna, lecz po prostu myląca. W przypadku kryminału Olivera Bottiniego mamy bowiem do czynienia z mroczną i ponurą historią, której wiele elementów nawiązuje do czarnego kryminału.
 
Początek wprowadza oniryczny klimat, którym naznaczona będzie reszta tej opowieści. Przez zasypane śniegiem niemieckie miasteczko przechodzi mnich. Jest ubrany jedynie w habit i sandały, do tego - ciężko ranny. W ślad za nim rusza kilku policjantów. Wśród nich jest komisarz Louise Boni, policjantka, która przeżywa głęboki kryzys po tym, jak zastrzeliła przestępcę i odszedł od niej mąż. Louise ma problem z alkoholem i jej ocena sytuacji nie zawsze jest właściwa, w dodatku ma również spore kłopoty ze zwierzchnikami, którzy koniecznie chcą ja wysłać na przymusowy urlop i odwyk. Gdy ginie jeden z policjantów a mnich znika, Louise zaczyna uparcie podążać tropem, który wymyśliła, zupełnie innym niż w oficjalnym śledztwie. Trop prowadzi do buddyjskiego klasztoru.

Zagadka, którą musi rozwiązać Louise, to tylko jeden wątek. Drugi, ważniejszy nawet, to jej zmagania ze zmorami przeszłości, alkoholowymi wizjami i rozpaczliwym pragnieniem bliskości. Louise stale rozgrzebuje rany, które dawno powinny się zabliźnić, ale ona im na to konsekwentnie nie pozwala. Ciągle powraca do niej wspomnienie brata, który zginął w wypadku, rozpad rodziny, za który nie wie, czy obwiniać matkę-buntowniczkę, czy ojca, który radzi sobie z problemami, przekłamując przeszłość. Do tego dochodzi sprawa męża, który ją zdradzał, kiedy tylko była ku temu okazja. I w końcu ostatni cios  - zastrzelenie pedofila. Matka Louise mówi, że nigdy nie była z niej tak dumna jak wtedy, gdy się o tym dowiedziała. Louise zdaje się zapominać, kim był zabity przez nią mężczyzna, odczuwa jedynie bolesny żal z powodu tego, co zrobiła. Nie potrafi się z tym pogodzić. Nękają ją koszmary, więc pije. W samotności lub z sąsiadem. Pije, więc koszmary się nasilają. Alkohol ma poutykany w przeróżnych schowkach w domu. Zawsze ma też butelkę przy sobie. Jak detektyw z czarnego kryminału wozi też kilka butelek w samochodzie. Prowadzi pod wpływem alkoholu i zdaje się nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Dawno zapomniała, gdzie jest granica tego, co jej wolno. Czasami jest jej jedynie wstyd, gdy pomyśli, że ktoś może poczuć od niej alkohol. Czuje się gruba i nieatrakcyjna. Nie dba ani o siebie, ani o swoje otoczenie. Równocześnie strasznie pragnie czyjejś bliskości. Wmawia sobie uczucie do poznanego w trakcie śledztwa specjalisty od Dalekiego Wschodu. Szuka kontaktu z młodziutkim chłopakiem pracującym w barze sushi. Wdaje się w romans z dużo młodszym taksówkarzem. Jednak najbliższą relację nawiązuje z mnichem, za którym podąża i którego chce ochraniać. Wędruje z nim całe popołudnie i całą noc przez śnieg i las. Czuwając i drzemiąc, ukrywają się nocą w jaskini przed ludźmi, których może widziała, ale którzy równie dobrze mogą być alkoholowymi zwidami. Louise nie zna japońskiego, mnich nie zna niemieckiego. Mimo to trwają tak te kilkanaście godzin w dziwnej komitywie, która ma niewiele wspólnego z przeciętnym postrzeganiem relacji międzyludzkich. Potem, w trakcie śledztwa, gdy jej zwierzchnicy szukają mnicha, gdyż według nich to on jest zamieszany w zabójstwo policjanta, ona szuka go, by go dalej ochraniać.    

Louise przeżywa wszystko bardzo głęboko, analizuje każde zdarzenie i każdy drobiazg, który ją dotyka. Jej przełożeni uważają to za słabość i kobiecą histerię. Louise nie pasuje do ich męskiego świata, ale to właśnie dzięki tym cechom, którymi oni tak gardzą, krok po kroku dociera do prawdy. Prawdy, która jest bardzo nieprzyjemna i niewygodna dla sytych, zadowolonych z siebie obywateli dobrze rozwiniętego, nowoczesnego kraju. Tuż pod ich nosem rozgrywa się tragedia dotykająca tych, za którymi nie ma się kto wstawić, których nikt nie będzie szukał i o których nikt się nie troszczy.     

Zakończenie tego kryminału ciężko uznać za happy end. Chociaż w oczach niektórych, na przykład szefa Louise, Bermanna, porządek systemu został przywrócony. Sprawa została rozwiązana, wygrali. Jednak zbyt wiele elementów pozostało niewyjaśnionych, zbyt wiele osób ucierpiało i cierpi nadal. To jednak zdaje się nie martwić Bermanna. On chce widzieć sukces, więc go widzi a to że obraz końcowy jest niekompletny, nie ma dla niego znaczenia. Przecież popełniono kolejne przestępstwa i nimi trzeba się zająć. Przeszłość należy zostawić w spokoju, liczy się tu i teraz. Louise widzi te braki i cierpi z tego powodu. Tak jak usłyszała od jednej z postaci zamieszanej w sprawę: nie może zbawić całego świata. Ale uratowała dwa istnienia. Powstrzymała organizację czyniącą zło. A to cholernie dużo. Louise musi się jeszcze uporać ze swoimi demonami. Nie wiadomo, czy jej walka z nałogiem się powiedzie, czy wytrwa i czy pomoże jej w tym cela w klasztorze buddyjskim. Ale próbuje i ma nadzieję - i już to jest budujące.

 

Morderstwo w znaku zen, Olivier Bottini

Tytuł oryginału: Mord im Zeichen des zen. Roman

Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008

Liczba stron: 252

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Morderstwo w znaku zen" Oliver Bottini

PRZECZYTAJ TAKŻE

NOWOŚĆ

Śmierć w cichym zakątku życia, Oliver Bottini

„Śmierć w cichym zakątku życia” to intrygująca powieść kryminalna, pełna odniesień do mrocznych kart dziejów Rumunii.

25 maja 2021