Są na wąskiej jednopasmówce, jadą w dół. Caroline dopiero w połowie wzgórza przypomina sobie o śniegu i stalowym moście na dole – ale kiedy zaczyna hamować, nic się nie dzieje. Albo raczej dzieje się coś bardzo dziwnego: auto obraca się pod kątem do drogi i sunie dalej z tą samą prędkością.
– Caroline, nie hamuj...
– Co?
– Zdejmij stopę z...
– Audrey, kurwa...
Przez chwilę suną prostopadle do jezdni, a potem samochód odwraca się tyłem do kierunku jazdy i dziewczyny widzą wzgórze, z którego zjechały – czarne ślady opon toyoty układają się na śniegu w długą podwójną helisę – i jedna lub obie krzyczą, gdy znów je obraca; kierownica jakby oddziela się od samochodu, kręci się w dłoniach Caroline z bezsensowną łatwością, a wraz z nią wiruje cały świat, śnieg migocze jak szalony w świetle reflektorów – zasypane pobocze, droga, most, wszystko się rozmazuje – aż w końcu auto ześlizguje się z drogi i wbija przodem w głęboki śnieg, przednie koło od strony pasażera wpada do rowu i suną coraz dalej w zaspę, zwalniają, aż wreszcie gwałtownie się zatrzymują, tuż przed pierwszymi podporami mostu, na samej krawędzi wysokiego brzegu. Trzymają się sztywnymi rękami kierownicy i deski rozdzielczej, patrzą w pustkę przed sobą, ich serca dudnią. W światłach bieleją płatki śniegu zmierzające ku niewidocznemu celowi gdzieś daleko w dole.
– Caroline – mówi Audrey.
– Co?
– Zgaś silnik, proszę.
Caroline gasi silnik. Pragną bezruchu. Pragną spokoju. Jak w tych scenach z filmów, kiedy samochód zawisa nad przepaścią. Wprawdzie toyota nie wisi i nie są nad przepaścią, tylko nad brzegiem rzeki, ale i tak.
Wnętrze auta jest jak akwarium, podświetlone na zielono przez kontrolki na tablicy rozdzielczej, zamknięte w szkle. Gę- sty podwodny świat. Nawet powietrze tak pachnie, tak smakuje: wodorosty, muł, ryby. Serca dziewczyn tworzą między nimi pul- sujący nurt, przesyłają sygnały w zawiesistym zielonym blasku. Cienkie włosy Audrey unoszą się i kołyszą niczym czarne rzęski nad jej głową. Przyjaciółki odnajdują swoje spojrzenia, a w nich coś – może własny krzyk, który wciąż dzwoni im w uszach, a może wspomnienie tego, jak przewracały się im wnętrzności, gdy samochód kręcił młynka na drodze – co rozśmiesza je do utraty tchu.
–Tyś mnie kurwa oślepiła! – parska Caroline. – Słyszałaś wsiura?
A potem w lusterku wstecznym widzi reflektory – dwie żółte lampy zjeżdżające ze wzgórza, zbliżające się ze stałą prędkością, spokojne i stabilne. Jakby ten samochód jechał jakąś inną drogą, na której wciąż obowiązują prawa fizyki.
– Kurczę, szybcy są – mówi. Audrey też widzi światła.
– Caroline.
– Co?
– To nie jest policja. Caroline patrzy jeszcze raz. – Skąd wiesz?
– Nie włączyli koguta.
No tak, jej ojciec był szeryfem. Jeździła z nim po tej ich Arktyce i pewnie sama włączała światła policyjne. I syreny. Bierzemy ich, zastępczyni.
Gdzie jest teraz ten szeryf? Gdzie jest tata?
Leży w łóżku i umiera na raka.
Audrey przypomina sobie o telefonie i podnosi go do ucha. –Halo? Halo?...
Tamte reflektory są już na dole i wypełniają wnętrze toyoty światłem. Audrey odwraca się, żeby spojrzeć przez ramię; jej twarz też przypomina jakąś lampę, jasna jak księżyc, z oczami prawie pozbawionymi koloru, ze źrenicami niczym łebki od szpilki. Dziewczyna opuszcza komórkę i mówi głosem cichym jak nigdy:
– Spokojnie, Caroline.
Drugi samochód jest już tak blisko, że tył toyoty zasłania jego reflektory, ale ich światło wciąż zalewa jej wnętrze, i też zjeżdża na pobocze, ale nie aż tak daleko jak one, hamuje tuż przed zaspą. Słychać opony na śniegu, a później opony, które się nie zatrzymują, ślizgające się opony. A potem uderzenie.
Nie można tego nawet nazwać stłuczką. Przyjacielski kuksaniec, powiedziałby dziadzia Caroline – koraliki z Mardi Gras klekoczą, kołyszą się i błyszczą. Kolorowa królicza łapka. I wtedy, w chwili gdy następuje to uderzenie, ten przyjacielski kuksaniec, Audrey przypominają się jastrząb i wiewiórka, pojawiają się z łopotem w jej głowie, niczym sen, skrzecząca wizja pozbawiona związku z rzeczywistością, i przez moment dziewczyna myśli: To też nie dzieje się naprawdę! przez moment w to wierzy.
Przyjacielski kuksaniec, błąd w ocenie odległości – wypadek, na pewno. I zsuwają się z krawędzi.
Z punktu widzenia tamtego kierowcy musiało to wyglądać tak: najpierw światła wyłowiły z ciemności przycupniętą w zaspie na poboczu toyotę – stała pewnie, torby i walizki z tyłu, głowy dwóch dziewczyn z przodu – a potem jasny owal twarzy pasażerki odwracającej się, żeby na niego spojrzeć. Czy to ta jasna twarz, która pojawiła się tak nagle, rozproszyła go i sprawiła, że nie zatrzymał się na czas, uderzył w nie i zobaczył ten niewiarygodny obraz: unoszący się w górę tył auta, przód nurkujący w dół – a później wszystko, toyota, bagaż, dziewczyny, wszystko nagle ześlizgnęło się poza zasięg wzroku i po prostu... zniknęło?
Czy krzyczały? Czy miały na to czas? Czy może upadek był zbyt szybki i oczywisty, by krzyczeć? Przednie koła się zablokowały – czy Caroline Price mimo to wcisnęła swoją silną nogą pedał hamulca? Jakie myśli rozbłysły w ich głowach, kiedy samochód spadał, kiedy nabierając prędkości pod własnym ciężarem, leciał w dół ku ciemnej powierzchni rzeki – ku niewyobrażalnej ciemności i niewyobrażalnemu zimnu, ku gładkiemu czarnemu lodowi pełnemu własnych świateł, własnych gwiazd? Czy podczas tych dwóch, może trzech uderzeń serca wzięły się za ręce? Czy wyciągnęły do siebie dłonie w ciemności, jakby robiły to przez całe życie? Czy odnalazły się i objęły jak siostry?
To nurzanie się w bolesnych emocjach bohaterów sprawia, że „Nurt” jest trudnym, zmuszającym do refleksji czytelniczym doświadczeniem.
11 lutego 2021
Opowieść o tym, jak przeszłość trzyma klucz do przyszłości...
13 stycznia 2021
Ta powieść nie nadaje się dla miłośników wartkiej akcji. W warstwie fabularnej dzieje się tu bowiem tyle co nic – pewnego dnia młoda dziewczyna znika w górach, a jej ...
04 kwietnia 2016
"W dół" Tima Johnstona to błyskotliwy THRILLER o więzach krwi i walce o przetrwanie. Powieść ukazała się dziś nakładem Wydawnictwa Marginesy, pod naszym patronatem.
16 marca 2016