Ryk kamiennego lwa, Janusz Majewski

Autor: mat. wyd.
Data publikacji: 06 czerwca 2018

Ryk kamiennego lwa

Autor: Janusz Majewski
Wydawnictwo: Marginesy
Premiera: 06 czerwca 2018
Liczba stron: 320
PATRONAT PORTALU KRYMINALNEGO

Kolejna – po „Czarnym mercedesie” – wspaniała powieść mistrza pióra! Ruszyła także produkcja serialu na podstawie obu powieści. „Ryk kamiennego lwa” ukazał się dziś, pod naszym patronatem.

 

Świetne postaci, cudowny słuch językowy. Obrazy, których się nie zapomina. To pisarstwo Janusza Majewskiego. Mistrza filmu. Ale też mistrza narracyjnej prozy. Miłość do Lwowa przebija z każdego zdania. Koniecznie!

Paweł Huelle

 

Zbrodnie, wojna i miłość.

Nadkomisarz Rafał Król pod nosem Gestapo i granatowej policji prowadzi prywatne śledztwo. Szuka mordercy ukochanej. Wspierany przez polskie podziemie, próbuje przy okazji zaprowadzić jako taki porządek w mieście pełnym mend, szuj i szmalcowników. Żaden inny detektyw nie miał bardziej pod górkę. 

Atmosferę okupowanego Lwowa Janusz Majewski kreśli z pamięci. Barwnie i sugestywnie, bo dorastał na tych ulicach, z dynamiczną akcją i dowcipnymi dialogami, jak przystało na mistrza polskiego kina. Do ukochanego miasta wraca jednak w smutnych okolicznościach: wśród dzwonków tramwajów i dźwięcznego bałakania słychać stukot podzelowanych butów, antyżydowskie hasła i bezsilny ryk kamiennego lwa.

 

Charakterystyczne dzielnice i gmachy, lwowski bałak, intrygi polityczne, pięknie opisywane damsko-męska erotyka i ze znacznie większą wstrzemięźliwością – stosunki homoseksualne. Nie ma co ukrywać, główne postaci kryminału Majewskiego, to ludzie z krwi i kości.

Jerzy Doroszkiewicz, „Polska The Times”

 

W „Czarnym mercedesie” jest wszystko, co powinien mieć dobry kryminał: splot wydarzeń nieuchronnie prowadzący do zbrodni, wartka akcja, kapitalnie zarysowane postaci, skrzętnie skrywane transakcje handlowe z gettem, oczywiście podziemie, wojskowe i gospodarcze, skomplikowane stosunki uczuciowe (z pikantnymi, a  nawet nieco szokującymi scenami), a w tle okupacyjne Warszawa i Lwów. 

Maria Grochowska, „Kurier Szczeciński”

 

O AUTORZE

Janusz Majewski –  ur. w 1931 roku, lwowiak, arystokrata polskiego kina, reżyser wielu kultowych filmów, rektor Warszawskiej Szkoły Filmowej, prezes honorowy Stowarzyszenia Filmowców Polskich, pisarz. W latach 1987–1991 był członkiem Komitetu Kinematografii. W latach 1969–1991 był wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. Jego studentami byli m.in.: Feliks Falk, Andrzej Barański, Filip Bajon i Juliusz Machulski. W 2001 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, w 2012 roku został uhonorowany nagrodą Orła w kategorii „Za Osiągnięcia Życia", a w 2013 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. 21 marca 2011 Janusz Majewski odsłonił swoją gwiazdę w Alei Gwiazd na ulicy Piotrowskiej w Łodzi.

 

FRAGMENT POWIEŚCI

Ocknął się dokładnie w tym samym momencie co wtedy: za oknem przesunęła się tablica „Lemberg Hbf” i pociąg zatrzymał się z piskiem.

Jestem we Lwowie – pomyślał – i nie jestem już nadkomisarzem. Przynajmniej wciąż nazywam się Król. Nazwisko banalne, gorzej z imieniem: Rafał. Trochę pretensjonalne, dlaczego rodzice je wybrali? W 1894 roku? Czterdzieści osiem lat temu? Przed Żeromskim? O Króliku Marczyńskiego nie wspomnę. Dlaczego nie Jan? Stanisław? Roman? Nie wiadomo i nikt już na to pytanie nie odpowie, rodzina, w której się urodziłem, wymarła, rodzina, którą stworzyłem, zginęła. Teraz muszę zaczerpnąć powietrza i ruszyć na spotkanie czegoś, co stopniowo, z dnia na dzień zacznie przybierać kształt nowego życia. O starym życiu, o mecenasie Karolu, o złowieszczym Maxie, o funkcji w granatowej policji i związkach z majorem trzeba zapomnieć. Nie, majora nie można zapomnieć, bo on o mnie na pewno nie zapomni. Prędzej czy później jego ludzie powiedzą mu, że tu jestem, zresztą sam do nich pewnie pójdę… 

Wyszedł na plac przed dworcem i udał się prosto na przystanek tramwajowy. Ledwie zaczął czytać opis tras, gdy pojawił się wyświechtany człowieczek ze zdesperowanym spojrzeniem. 

– Szanowny pan dzie chcy jechać? – zagadnął go.

– Już znalazłem. Jadę dwójką.

W oczach mężczyzny mignęło rozczarowanie i Rafał od razu rozpoznał powód.

– Słaba linia, mały tłok?

Rozczarowanie zmieniło się w przestrach.

– Nu tu co, nie rozumim?

– Trudne warunki pracy…

Człowieczka olśniło, pojął, z kim ma do czynienia.

– Najmocniej przepraszam, panie władzo – powiedział, rezygnując z bałaku i wskoczył do ruszającej jedynki.

Cholera jasna, trzeba powściągać nawyki. Czasem mogą zaszkodzić. Rozpoznałem tego kieszonkowca odruchowo, jak stary pies, i od razu podniosłem łapę, węsząc zdobycz. Po co? – pomyślał Rafał. Jechał na otwartym pomoście tramwaju i rozglądał się. Nic się nie zmieniło przez te niespełna dwa tygodnie, ale teraz miał poczucie, że wrócił. Wrócił? Dokąd? Do kogo? Wrócił, aby ukryć się, zagrzebać w jakiejś norze, zniknąć na jakiś czas. A może wrócił do niej, do Lenki? Czy go przyjmie? Czy ta smuga światła, w której szli chwilę koło siebie, znowu się pojawi? Napisał do dziewczyny pocztówkę, ale nie wspomniał o przyjeździe, zresztą wtedy jeszcze o nim nie wiedział. Nie odpisała. A czy podał swój adres? Nie mógł sobie teraz przypomnieć, może rzeczywiście nie podał. Jechał ulicą Gródecką i wypatrywał, kiedy zmieni się ona w Kazimierzowską, by doprowadzić go do Legionów, gdzie zamierzał wysiąść i cofnąć się o kilka numerów, aż dotrze pod dziewiątkę. A jak Lenka będzie stała w bramie? Odgonił tę myśl, jednak wróciła nieproszona. Próbował ją zracjonalizować: przecież to tylko praca. Co, jego lepsza?! Ale mimo to… 

Już dochodzi ósma, choć jest jeszcze jasno, więc nawet jeśli dziewczyna wróciła do swojej profesji, to za wcześnie, żeby pojawić się na posterunku. Zobaczymy. Tramwaj minął hotel Astoria, gdzie dziś i tak nie zanocuje, to był numer 15, jeszcze 13, 11 i 9… Nie stoi! Nikogo nie ma w bramie. 

Poczuł się raźniej i wysiadł na przystanku na rogu Legionów. Zobaczył tyły gmachu Teatru Wielkiego, ruszył wzdłuż tych kilku domów i wszedł w bramę. Piął się stromymi schodami na trzecie piętro i z przyzwyczajenia rozglądał się z uwagą dookoła. Kamienica nigdy nie należała do luksusowych, zapewne mieszkali w niej urzędnicy niższego stopnia, drobni kupcy, bo taka też była cała ulica – utrzymywano ją wprawdzie w czystości i porządku, drzwi do mieszkań wyglądały na solidne, wszędzie wisiały mosiężne tabliczki z nazwiskami mieszkańców, tylko zapach, który tu panował, był już zapachem biedy okupacyjnej. 

Ciemnym korytarzem dotarł do drugiej, służbowej klatki i wszedł na wąskie, niemiłosiernie skrzypiące schody, prowadzące na poddasze. Czytał kiedyś, że w korytarzu przed sypialnią cesarza w Kioto ułożono podłogę tak, żeby specjalnie skrzypiała i ostrzegała przed skradającym się mordercą. Te schody zawiadamiały sąsiadów, że Lenka ma gościa. No, nie tylko ona, dotyczyło to wszystkich mieszkańców poddasza. Kim oni są? Oni i ich goście? Znajomy świat, raczej półświatek, czyli dobrzy znajomi byłego nadkomisarza Policji Państwowej oraz komisarza policji granatowej, tajnego agenta Komendy Głównej AK i uciekiniera przed spodziewanymi kłopotami z Warszawy…

Podszedł pod drzwi Lenki i zapukał. Nie usłyszał nawet szmeru. Jeszcze raz sprawdził, czy to właściwy numer, ale tak, pamiętał, że adresował „mieszkania 23”. Zapukał jeszcze raz, mocniej – cisza w środku trwała, za to otworzyły się bezszelestnie drzwi obok i na korytarz wyjrzała malutka staruszka.

– Ta pani kuchany, ta jej ni ma! Już pary dni jej ni byłu. 

Przyjrzała się mu ciekawie: trencz Burberry, kapelusz w modnym mysim kolorze, elegancki sakwojaż, a przede wszystkim uroda amanta filmowego i postawa kogoś, kto wydaje rozkazy, a nie ich słucha, musiały zrobić na niej wrażenie, bo od razu zrezygnowała z bałaku:

– A pana pewnie portier z Astorii tu skierował? Nie mają miejsc?

– Nie, nikt mnie nie skierował. Jestem znajomym panny Helenki.

– Ach tak! To pewnie pan wie o jej kłopotach: ona gdzieś uciekła przed tym Ukraińcem!

– Jakim Ukraińcem? – Rafał przymknął na ułamek sekundy oczy, bo poczuł lekki ucisk w skroniach. To jego wiecznie obecny asystent dawał o sobie znać i jak zwykle uprzedzał go, że za chwilę powtórzy sygnał, a potem może nawet zapali czerwoną ostrzegawczą lampkę.

– A nachodził ją taki jeden murga. Nie chciała go wpuścić, to walił w drzwi, że cały dom pobudził. Aż go Troglo ze schodów musiał zrzucić.

– Kto to jest Troglo?

Właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi w głębi korytarza i stanął w nich olbrzym. Musiał schylić głowę, aby móc popatrzeć pod futryną. Był w poplamionym podkoszulku i w spodniach od piżamy.

– Wszystku w purządku, pani Wichurowa? – zapytał schrypniętym głosem, w którym zadźwięczała nieskończona kolejka kieliszków wypitej w życiu wódki.

– Tak, tak, w porządku, Troglo. Możesz spać.

Olbrzym uśmiechnął się przyjaźnie do Rafała i zamknął drzwi.

– Przed wojną występował w cyrku Staniewskich. Rwał łańcuchy i podnosił zębami fotel ze stukilową kobietą z brodą. Sama widziałam dwa razy, dał mi bilety. A tej tu to ja mówiła: „Ta ty się, Lenka, nie bój. Ta, jak on zleciał na pysk ze schodów, to on już tu nie wróci”, ale ona kręciła głową, że ten Rusin to bandyta i przyjdzie tu już nie sam…

– Jak wyglądał ten Ukrainiec? – zapytał Rafał, bo właśnie znów poczuł ucisk w skroniach.

– A taki niewysoki, krępy, kudły ryże, mongolska morda…

W mózgu mężczyzny zapaliła się czerwona lampka.

– Gdyby wróciła, proszę powiedzieć, że pytał o nią Rafał. Z Warszawy…

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Ryk kamiennego lwa" Janusz Majewski

PRZECZYTAJ TAKŻE

NOWOŚĆ

Czarny mercedes, Janusz Majewski

Początek II wojny światowej, morderstwo Żydówki i portrety okupowanego Lwowa i Warszawy - to wszystko znajdziecie w najnowszej powieści Janusza Majewskiego, który tym razem ...

20 stycznia 2016