W krótkim biogramie Marii Gąsienicy-Zawadzkiej czytamy, że urodziła się w Zakopanem i mieszka pod Giewontem. Można więc uznać, że duch Tatr jest jej bliski – i widać to doskonale w jej debiutanckiej powieści.
„Gniew halnego” przenosi nas na pięć dni do Zakopanego. Pięć dni, w trakcie których halny stulecia atakuje miasto i odcina je od reszty świata. Autorka przybliża losy grupki bohaterów uwięzionych w stolicy Tatr. To Janusz i Grażyna, skłócone małżeństwo, które przyjechało tu z dziećmi na krótki urlop. Kordian, bezduszny biznesmen w białych rękawiczkach (dosłownie i w przenośni). Arek, młody recepcjonista zmagający się z grzechami z przeszłości. Bezdomny Lolek, obdarzony profetycznymi zdolnościami (te jednak ujawniają się tylko w trakcie halnego). Ratowniczka medyczna Julia, dla której praca to misja – nawet jeśli musi poświęcić dla niej życie osobiste. Jadzia, matka czwórki dzieci, zmagająca się z życiem u boku alkoholika. Wreszcie policjant Jerzy, który trafia do stolicy Tatr na przymusowy urlop – i walczy tu z własnymi demonami. Historie tych postaci przeplatają się w krótkich rozdziałach, plącząc się i zazębiając. I pokazując, w jak różny sposób ludzie reagują na żywioł, którego nie da się okiełznać ani zignorować.
Wydawca opatrzył książkę etykietą „thriller”, a ja mam wątpliwości co do takiej kwalifikacji. Dla mnie „Gniew halnego” to rzecz zdecydowanie bliższa powieści obyczajowej. Zgoda, mamy tu typową dla thrillerów atmosferę nadchodzącego zagrożenia i związane z tym napięcie, towarzyszące czytelnikowi właściwie do ostatnich stron. To jednak przede wszystkim opowieść o losach ludzi uwikłanych w tragiczne okoliczności, „studium ludzkich zachowań w obliczu żywiołu”, jak trafnie stwierdza Diana Brzezińska w blurbie. Według mnie ani wątki „gangsterskie” (bo tak można by nazwać działania Kordiana), ani fakt, że śmierć zbiera na kartach tej powieści bogate żniwo, nie wystarczają, by nazwać „Gniew halnego” thrillerem. Nie ratuje sytuacji również zakończenie. Owszem, zgodne z konwencją gatunku – tyle że według mnie bardziej tragikomiczne niż tragiczne.
Muszę jednak wyraźnie podkreślić, że chociaż spodziewałam się czegoś innego, wcale nie uważam czasu spędzonego z tą książką za stracony. To solidna powieść obyczajowa, a jej największym atutem jest obraz samego Zakopanego. Chodzi mi nawet nie tyle o koloryt lokalny w postaci gwary (ta pojawia się rzadko) czy zwyczajów górali, ile o przedstawienie problemów dręczących miasto. Ten, na który autorka kładzie największy nacisk, to przemoc wobec kobiet. Pewnie większość z nas kojarzy, że Zakopane jako jedyna gmina w Polsce nie podpisało ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie; powieściowy wątek Jadzi i Włodka jest próbą pokazania efektów tegoż, ale też tradycyjnej mentalności, która wpaja kobietom, że „muszą nieść swój krzyż” (w rezultacie tutaj „piekło kobiet płonie silniejszym ogniem niż gdzie indziej”). To sprawia, że czyta się tę książkę jako protest przeciwko skostniałemu myśleniu, przez które kobietom wciąż zdarza się powtarzać: „Panie władzo, on jak nie pije, to jest dobry i kochany”. I choć pod koniec ubiegłego roku Zakopane zaktualizowało swoje przepisy, trzeba więcej czasu, by zmienić sposób myślenia.
Autorka wspomina też o innych bolączkach Zakopanego (i generalnie Podhala), między innymi pozbywaniu się starych domów wpisanych do rejestru zabytków, bo działki, na których stoją, można przecież sprzedać drogo inwestorom. Znajdziemy tu też kilka gorzkich refleksji o turystach i sylwestrze. Słowem: Maria Gąsienica-Zawadzka punktuje największe problemy stolicy Tatr, umiejętnie wplatając je w akcję i, co ważne, nie przykrywając nimi fabuły.
Dobrze wypada też konstrukcja powieści. Krótkie rozdziały prowadzone z różnych perspektyw wymagają od czytelnika skupienia, ale jednocześnie wciągają go w akcję, z kolei wstawki zapowiadające wydarzenia z przyszłości dobrze budują napięcie. Ten zabieg narracyjny, dziś już rzadko spotykany, w tej akurat książce wypada wyjątkowo dobrze i zachęca do dalszej lektury.
„Gniew halnego” nie jest wolny od potknięć. Autorce nie udało się uciec od uproszczeń i naiwności w przedstawianiu wydarzeń, czasami też popada w językową przesadę. Do tego część postaci – przede wszystkim Grażyna, Kordian i Jadwiga – została narysowana zbyt grubą kreską i trudno spojrzeć na nie głębiej niż jako na reprezentacje pewnych zachowań; zabrakło mi tu psychologicznej głębi. Ale nawet mimo tych zastrzeżeń uważam debiut Marii Gąsienicy-Zawadzkiej za udany. Tyle że wahałabym się przed postawieniem go na półce z napisem „thriller”.
Trzy historie. Dwa pokolenia. Jedno miejsce skrywające mroczną prawdę o nich wszystkich.
03 października 2024
Pięć dni. Jedno miasto odcięte od świata. Siedem tragicznych historii.
11 marca 2024