Mieliście czasem wrażenie, że ktoś za wami chodzi? A może w nocy „straszyła” was sterta ubrań pozostawionych na krześle? Czuliście kiedyś, że coś jest nie tak? Myślę, że każdy z nas choć raz odczuwał taki bezpodstawny, niczym niepoparty lęk, niedające się racjonalnie wyjaśnić obawy. Bardzo prawdopodobne, że w takich chwilach czaiła się za waszymi plecami Melmoth.
Główna bohaterka, Helen Franklin, spotyka swojego przyjaciela. Karel zachowuje się dziwnie – jest niespokojny i rozkojarzony. Wręcza kobiecie rękopis Josefa Hoffmana, starszego mężczyzny, które poznał w bibliotece. To świadectwo jego życia; życia, które naznaczyło poznanie Melmoth, tajemniczej kobiety w czarnej szacie.
To Melmoth, która wędruje po Ziemi, aż pada ze zmęczenia, a jej stopy krwawią. (...) Jest samotna i spragniona towarzystwa, zachodzi więc do cel i szpitalnych sal, spalonych domów i rynsztoków, a tam szepcze i zawodzi, zawsze woła człowieka po imieniu. Może też iść za kimś po ciemnych ścieżkach i uliczkach lub przychodzić w nocy i siadać na krańcu łóżka.
Od tej chwili życie Helen się zmienia. Poznając historie osób, które odwiedziła Melmotka (jedno z funkcjonujących równolegle określeń), odnajduje w nich coraz więcej siebie. Nie są to jednak te części, o których chciałaby pamiętać. Postać głównej bohaterki jest świetnie skonstruowana – od Helen wręcz biją chłód i powściągliwość. I tak miało być – kobieta w imię dawnych win narzuciła na siebie post: je tylko tyle, by przeżyć, sypia na twardym posłaniu, nie korzysta z życia, stroni od ludzi. Thea i Karel to wyjątek, a nawet „wypadek przy pracy”. Autorka fenomenalnie nakreśliła portret współczesnej ascetki. Z niesamowitym wyczuciem wyeksponowała jej dystans i chaos, który towarzyszy jej na każdym kroku.
O winach Helen, za które cały czas pokutuje, długo jednak nie mamy pojęcia. Kolejne opisy podkreślają tylko jej surowość wobec samej siebie i podkręcają naszą ciekawość.
Ta tutaj to ma za sobą jakąś przeszłość. (...) Myśli, że nie widzę, jak śpi bez pościeli, nie zje nic słodkiego i drapie się po nadgarstkach, gdy nie patrzę. Raz to do krwi się podrapała. Tak, tak, widziałam. Nasza Helen Franklin coś ukrywa!
Kiedy poznajemy w końcu przeszłość Helen, wydaje się idealnym uzupełnieniem całości. Dla niej samej to również ogromny krok: w końcu może zmierzyć się sama ze sobą. Tak, główna bohaterka to bardzo mocny punkt tej powieści.
Chłód bije jednak nie tylko od Franklin, lecz od całej powieści, bo została utrzymana w dość surowym językowo stylu. Dawno nie czytałam książki, która samym sposobem narracji i doborem słów potrafiła stworzyć atmosferę mroku, strachu i niepewności.
Tym, co mnie urzekło, była mnogość historii – „Melmoth” to kilka odrębnych miniopowieści w jednej. Dzięki rękopisowi Josefa Hoffmana poznajmy jego przejścia i świadectwa wielu innych osób, które spotkały damę w czarnych szatach. Każde z nich jest inne, wyjątkowe, dotyka odmiennych problemów. Są różne, a jednocześnie idealnie łączy je postać Melmoth. Ta niewiarygodna spójność uwydatnia tylko kunszt powieści. Tajemniczą postać czuć dzięki temu na niemal każdej stronie. Liczba różnorodnych opowieści, przygód i doświadczeń wyraźnie – ale bez przesady – podkreśla, jak ważną rolę ona odgrywa. Czułam się wręcz otoczona mrokiem niczym winietą, popularną swego czasu na wielu zdjęciach. Odczuwałam klimat „Melmoth” niemal fizycznie.
„Melmoth” to wartościowa i skłaniająca do refleksji powieść. Nie da się jej przeczytać i zapomnieć. Cały czas napędza do zadawania sobie pytań i niezadowalania się najprostszymi odpowiedziami. To piękna historia o tym, że największym i najsurowszym sędzią jesteśmy sami dla siebie i dopóki nie przebaczymy sobie własnych błędów, to nikt tego nie zrobi. A my już zawsze będziemy bać się osądu z zewnątrz, dopatrując się go tam, gdzie nigdy nie istniał. Nie przestaniemy widzieć w tej stercie ubrań Melmoth, nie znikną z posadzki ślady jej zakrwawionych stóp.
Czy miewasz wrażenie, że ktoś cię obserwuje? Albo w ciemnej uliczce słyszysz kroki, lecz gdy się odwracasz, nikogo nie ma?
26 lipca 2023