Vega wykorzystał znakomicie swe doświadczenie dokumentalisty i stworzył serial łączący w sobie obyczajówkę, reportaż, sensację, autokomentarz i solidny dramat. Co trzeba zaznaczyć wyraźnie i mocno: po raz pierwszy w polskim kinie tak wiarygodnie i rzetelnie.Biorąc rasowy, sensacyjny tytuł „
Pitbull”, nawiązał bez wątpliwości do środowiskowego, twardego kina o policji i policjantach. Jego znakomity poprzednik, Pasikowski, obok nowatorstwa sensacyjnego na naszym gruncie, niósł w „
Psach” ambicje ukazania przemiany mentalnej i organizacyjnej policji po transformacji, ale wyszło mu to naiwnie i kiczowato , bo sensacja była tam jednak najważniejsza.
Vega miał także spore ambicje, a przy tym wykazał się przytomnością podejścia. W pierwszym sezonie (odcinki 1 – 5) postawił na introwertyczność: sensację zostawia w tle a skupia się mocniej na dramatach postaci. Owszem, wcześniejsze, popularne seriale typu „
Oficerowie” czy „
Kryminalni” także próbowały po to sięgać – było to jednak wystylizowane, serialowe, telewizyjne... W „
Pitbullu” – a myślę, że łatwo tu o obiektywność – dramat jest prawdziwie szczery i przekonujący.
Patryk Vega odpowiedzialny był dotąd za dwa dokumentalne tasiemce dla telewizji – w „
Taśmach grozy” i „
Prawdziwych psach” znalazł pole do poszukiwań i doświadczeń kryminalnych, które wykorzystuje teraz. Materia serialu
„Pitbull” bazuje na faktycznych sprawach rozwiązywanych przez stołeczny wydział zabójstw, a postaci mają w sobie rysy rzeczywiście istniejących funkcjonariuszy (np. Nielat jest luźno inspirowany osobą Mikołaja Lindy, syna kultowego aktora). I tak naczelny szkielet fabularny sezonu pierwszego opiera się na poszukiwaniach ormiańskiego gangstera Saida (reżyser spotkał się z nim osobiście w więzieniu). Sensacja gra tu drugie tło: zaledwie kilka wystrzałów, pościgów samochodowych brak, nawet finałowa pogoń za Saidem została pozostawiona naszej wyobraźni. W Pitbullu ujmuje przede wszystkim weryzm postaci: to archetypowi, wymęczeni policjanci, borykający się z połamanym życiem osobistym i „chorobą zawodową środowisk policyjnych” – alkoholizmem. Poza wszystkim są jednak najlepsi w swym fachu, co w kilku epizodach
police procedural reżyser skrupulatnie nam wykłada. Kontaktują się na co dzień z gangsterami, dorabiają po nocach na parkingu, a ich metody śledcze dalekie są od biurkowej ogłady... byle tylko rozwiązać sprawę.
Despero (Marcin Dorociński) dostaje propozycję od Wora, bandyckiego sędziego w światku Ormian, zastrzelenia Saida przy próbie ucieczki. Wor zna sposób, jak go złapać – podsuwa mu córkę gangstera (wbrew wielu opiniom – bardzo wiarygodna, debiutująca Weronika Rosati), w której, rzecz jasna, policjant się zakochuje. Metyl (znakomita kreacja Krzysztofa Stroińskiego!) ma rozbite małżeństwo, kochankę w ciąży i – permanentne alkoholowe deliria. Posiada przy tym najwyższy stopień wykrywalności w wydziale. Nielat (Rafał Mohr), świeżo przyjęty do „fabryki” (przez protekcję ojca, filmowego gwiazdora), kradnie dla siebie narkotyki ćpunom z Centralnego Dworca i zmuszony jest wysługiwać się gangsterom z Mokotowa. Ale – w ciągu pięciu odcinków serii złamie się i zagra w wydziale istotną rolę. Gebels (świetne, nowe
emploi Andrzeja Grabowskiego!), kierownik wydziału, walczy o prawa ojcowskie i z potrzeby pieniędzy dorabia u „zbójów” sprzedając im policyjny przydział paliwa, układając glazurę (!) i walcząc z pokusą przyjęcia łapówki. Benek wreszcie (Janusz Gajos!) , jeden z najlepiej strzelających policjantów w kraju, ma dwa miesiące do emerytury i zaawansowaną chorobę wieńcową... W sezonie drugim dochodzi jeszcze dwójka nowych postaci – Igorowi (Paweł Królikowski) , weteranowi „terroru”, do codziennej, policyjnej kołomyi dojdzie tragedia brata (Mirosław Baka) i jego zgwałconej córki; Monika zaś (Roma Gąsiorowska), przejmie po Nielacie pałeczkę nowicjusza.
Owszem, ułożone w takim streszczeniu przypadki mogą brzmieć pretensjonalnie, w serialu jednak wszystkie rozwinięte są po mistrzowsku i konsekwentnie, gdzie trzeba, krzyżując się z głównym szkieletem fabuły. ”
Pitbull” wygrywa przy tym znakomitym montażem, który dzieli materię na kilkuminutowe scenki, dając w zaledwie 45 minutach pole na pomieszczenie wielu epizodów. Znakomicie działa muzyka (LUKA), nie tyle ilustrując dramaturgię, ile tworząc autonomiczne, minorowe tło. Wiarygodna jest środowiskowość przestrzeni, widoczna i w ujęciach, i we wpisanym naturalnie slangu „środowiska”. Nawet liryczne momenty, niebezpiecznie bliskie kiczu (epizod ze staruszkiem i czekoladą, ostatnia prośba Saida...) są tutaj bardzo uczciwe.
W sezonie drugim natomiast (odcinki 6 – 17) Vega nie musiał już przekonywać widza do swych postaci, kontunuuował więc rzecz idąc już w twardą sensację: i oto dostaliśmy, pierwszy raz dotąd tak wiarygodnie w polskim kinie, połączenie
true crime i
police procedural . Bohaterowie sezonu 1. po zamknięciu wydziału zabójstw (ze względu na… drastyczny spadek przestępczości! – oto nazywa się podcinać gałąź, na której się siedzi!) przeniesieni zostali do sekcji w terrorze kryminalnym, gdzie, prócz morderstw, zajmują się też przestępczością zorganizowaną. I tu już dzieje się więcej, sprawniej, bardziej dosłownie; prywatne migawki przesunięto na drugi plan, wyeksponowano zaś rekonstrukcje spraw, które jeszcze niedawno znaliśmy z łam gazet, jak porwanie małego Mateuszka, wypchnięcie z pociągu studentki, strzelanina w pubie Gama czy, wieńcząca serial – sprawa podwarszawskiej Magdalenki (bez przesady – to chyba najlepiej nakręcone sceny sensacyjne w naszym kinie!).
Nie skończyło się jednak na reportażowym ujęciu policyjnych procedur, Vega pozwala sobie także mocno na ironię wobec medialno-biurokratycznej rzeczywistości. Wyraźny rozziew między pracownikami operacyjnymi a przełożonymi urzędnikami ukazano ze zgrywą nie bojąc się przerysowania (
vide naczelnik Barszczyk); medialny głód sensacji zwykłych zjadaczy TV ze zgrozą porusza epizod Romusia Makieły (świetny Jacek Braciak); zaś bezlitosna demaskacja fenomenu pewnego telewizyjnego detektywa, nazwanego niemal po imieniu, gdyby swą działalność prowadził do dziś, skończyłaby się dlań linczem (początek sezonu 2.).
Udało się także Vedze, że zagrali u niego sami pierwszoligowi aktorzy. Nawet w wątkach pobocznych – Danuta Stenka w roli dzieciobójczyni, Jolanta Fraszyńska jako żona kierowcy ciężarówki... Zdecydowanie – każde z nich zagrało tu znaczącą dla siebie kreację.
Konkludując – Pitbull to rzecz w naszej kinematografii precedensowa. Formalnie i treściowo. Przejmujące kino, bardzo równomiernie balansujące pomiędzy dramatem a sensacyjną pstrokacizną. Vedze gratulujemy szczerze. I czekamy na więcej.
Aktualnie – reżyser przymierza się do międzynarodowej produkcji, jaką będzie adaptacja kryminalnej tetralogii Marka Krajewskiego.