Stworzyć kryminał z dobrą i wciągającą fabułą – to coś, co niezmiennie podziwiam. Zawsze zastanawiam się, co dzieje się w głowie osoby, która jest w stanie wykreować taki świat, takich bohaterów i zależności. Chyba każdy fan dobrych historii kryminalnych to docenia. Jednak wejściem na inny poziom jest stworzenie fabuły, w której sprawca jest od początku „znany”. Czym wtedy przyciągnąć czytelnika? Jak sprawić, aby nie porzucił opowieści?
Alaina Urquhart pokusiła się o stworzenie takiego właśnie „odwróconego” kryminału: od początku wiemy, kto jest mordercą, znamy jego imię, wiemy, gdzie pracuje i co robi.
Jeremy nie wygląda jak ktoś nurzający się w deprawacji. Wydaje się nieszkodliwy, a czasem nawet na wskroś poczciwy. Dlatego mu się udaje.
Poza swoimi codziennymi obowiązkami Jeremy ma dość niecodzienne hobby – podstępem zwabia ludzi do swojego domu, by później na terenie posiadłości organizować… polowanie na nich. Sprowadzenie ludzi do roli zwierząt, za którymi się biega i które usiłuje się zamordować, brzmi przerażająco. Lektura tego debiutu również taka była.
Kate i Matt są zwyczajni do bólu. Nie mają ani jednej oryginalnej myśli i zbyt łatwo zgodzili się pójść z gościem o ładnych kościach policzkowych, skuszeni obietnicą narkotyków. Teraz już wiedzą, ze to był błąd.
„Przeciwnikiem” Jeremy’ego jest Wren Muller – patolożka sądowa, zajmująca się ofiarami polowań Rzeźnika. Kobieta jest bardzo zaangażowana w śledztwo i stara się pomóc odpowiedzialnym za nie funkcjonariuszom.
Nie ukrywam, że zamysł zabójcy, którego od początku „znam”, wydawał mi się dość ryzykowny – czy taka historia będzie w stanie mnie wciągnąć? Okazało się, że niepokój był nieuzasadniony: autorka potrafiła utrzymać moją uwagę, a zależności, które ukryła w fabule, okazały się zaskakujące.
Dobrym – i jednocześnie przerażającym – zabiegiem jest narracja prowadzona z perspektywy mordercy. Czytanie relacji na temat przeżyć ofiar zawsze jest niemiłym i smutnym doświadczeniem, jednak poznanie tego „od środka” to zupełnie inny poziom. Beznamiętna opowieść oprawcy o tym, co zrobi ofierze, to, jak bardzo są mu obojętne jej strach i ból (to optymistyczny wariant – w tym gorszym obojętność zostaje zastąpiona przez radość) wręcz fizycznie boli. Nie potrafię sobie wyobrazić, co może dziać się w umyśle takiego człowieka.
Jedyne, czego mogłabym sobie życzyć, to pogłębienie postaci Wren – o ile Rzeźnika i jego prawdopodobne motywacje poznajemy całkiem nieźle, o tyle patolożka pozostaje zagadką. Nie do końca wiadomo, co nią kieruje i skąd biorą się przyczyny pewnych jej zachowań. Momentami sprawiała wrażenie kartonowej makiety, która stoi, ponieważ w tym konkretnym momencie właśnie taka jest potrzeba fabularna, a później zostanie przesunięta i wstawiona gdzie indziej. Brakowało mi na przykład pokazania jej relacji z mężem, chociaż kilku krótkich scen, które rzucałyby światło na tę postać. Wiem, że powieść jest krótka i akcent pada tu zupełnie gdzie indziej, jednak wygospodarowanie paru dodatkowych akapitów dla Wren mogłoby być niezwykle odświeżające w kontekście całości.
Mimo tego drobnego zgrzytu „Rzeźnik i strzyżyk” to satysfakcjonująca powieść. Daję autorce ogromny plus za to, że była w stanie zaskoczyć mnie fabułą, chociaż to, co zazwyczaj najważniejsze, było wiadome od początku. Alaina Urquhart wplotła w tę powieść wątki i wydarzenia, które z nawiązką to zrekompensowały.
On poluje na swoje ofiary. Ona poluje na niego…
15 marca 2023