Wczorajsze (10.IV, krakowska Alchemia) spotkanie z Edwardem Pasewiczem, autorem
Śmierci w darkroomie , było wydarzeniem szczerym, zabawnym, przejmującym… Nieco antykryminalnym – prowadzący Irek Grin ostrzegł, iż każdy, kto popełni na sali słowo „kryminał” stawia kolejkę.
Chcąc nie chcąc do rozmów o gatunku na końcu nawiązano, choć tym razem założeniem wydawców było wyeksponować biografię autora, zamiast jego powieści. Widać przy tym podskórne zmęczenie jałowymi rozprawami prasy, czy Śmierć… jest kryminałem czy nie. Słusznie zauważono, że jeszcze długo tkwić będzie w nas zakorzeniona dezorientacja genologiczna – i jest tu pewien paradoks: z jednej strony do worka p.t. „kryminał” krytyka wrzuca wszystko, co choćby miało ślady trupa. Bliskie jest to nomenklaturze zachodniej, gdzie operuje się szeroka etykietą murder mystery, obejmującą spektrum od Szekspira, przez Kafkę i Chandlera, na klasycznej Christie kończąc. Z drugiej jednak – polska prasa (nadal zakompleksiona!) odhacza powieść Pasewicza jako „nie-kryminał”, z jakichś powodów nie mogąc przyjąć, że powściągliwy rys gatunkowy w
Śmierci… jest jak najbardziej kryminalny, i rzuca się analitycznie na kwestię gejowską. A i tu, przeważnie, szczytem polotu jest zestawianie jej z
Lubiewem Witkowskiego.
O homoseksualizmie było zatem dużo, mocno i prawdziwie. Marcin Świetlicki i Irek Grin od początku nastawili obecnych na kumplowskość spotkania, co sprawdziło się w mądrej, zabawnej improwizacji i obroniło wieczór przed koturnowością. Nie było u Pasewicza coming out’owych pretensji, była zaś gawęda, wspomnienia, liryzm. Ale i mocne uderzenia: poszło ostro (na szczęście bez rękoczynów) z przedstawicielami idei prawicowych, co skwitował autor dobitnym – „Chcemy mieć prawo do tych samych praw, co i wy”. Pasewicz jednak nie stroszył piór bojownika, nie szedł w „almodowariadę”, a o gejostwie – swoim i w ogóle – mówił z cennym dystansem: do siebie i do swych braci i sióstr w niedoli. Kuluary biografii pisarza potrafiły wzruszyć – ten pierwszy raz, stosunek rodzicieli, podziały w gejowskim światku – nic tu z papki tabloidu, a zwyczajna, powszednia panorama, jak się okazuje, zwyczajnego, szarego człowieka (do tego buddysty, poety i kompozytora). Sceptyków kryminalności książki Pasewicz mógł przekonać właśnie świeżym, nie napuszonym spojrzeniem na gejowskie tabu. Zwolennikom gatunkowych eksperymentów zaś udowodnił – przez brak pozy i uczciwość podejścia do swej osoby – iż literatura dotąd drugorzędna znakomicie nadaje się na nośnik ważkich i problematycznych myśli.