Rozmowa z Katarzyną Rygiel

Autor: Robert Ostaszewski Data publikacji: 26 stycznia 2009

Z Katarzyną Rygiel, autorką powieści Ekspedycja Kolitz rozmawia Robert Ostaszewski


Najpierw studiowała Pani archeologię, dziennikarstwo, potem pracowała Pani w agencji public relations, wreszcie zaczęła Pani pisać powieści. Które z tych zajęć dawało/daje Pani najwięcej satysfakcji?

Myślę, że to ostatnie. Zawsze starałam się robić w życiu rzeczy ciekawe i przez kilka, jeśli nie kilkanaście lat szukałam swojego miejsca. Wydaje mi się, że je znalazłam. Na pewno z nostalgią wspominam czasy studenckie i liczne wyjazdy na wykopaliska. To była wielka przygoda i cieszę się, że mogłam ją przeżyć. Praca po studiach była wyborem z rozsądku. Życie archeologa to życie koczownika. Trudno myśleć o domu i rodzinie, gdy kilka miesięcy w roku spędza się w terenie. Poza tym po dziennikarstwie miałam o public relations jakie takie pojęcie.
Pisanie zawsze było dla mnie pasją i przyjemnością. Jeszcze w szkole brałam udział w olimpiadach polonistycznych i odkąd pamiętam pisałam „do szuflady”. Na studiach dziennikarskich jeden z wykładowców często piętnował mój literacki język. Ale już na zajęciach z reportażu u Krzysztofa Kąkolewskiego było dużo lepiej. Przyszło mi do głowy, że pisanie może być sposobem na życie, ale musiało minąć jeszcze dużo czasu nim powstała pierwsza książka. Długo byłam przekonana, że nie mam o czym pisać. Potem zrozumiałam, że wystarczy się rozejrzeć, poczytać, poszukać inspiracji wokół siebie, przyjrzeć się ludziom. Lubię to zajęcie. Daje mi poczucie wolności i zadowolenia.

To chyba sprawiło Pani satysfakcję, że ostatnia Pani książka wyszła w tej samej serii - Klubie Srebrnego Klucza - co książka Krzysztofa Kąkolewskiego Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię?

To prawda, że znalazłam się w doskonałym towarzystwie. Krzysztofa Kąkolewskiego zawsze będę cenić za sposób opowiadania, warsztat i za to w jaki sposób dzielił się z nami, studentami swoją wiedzą i doświadczeniem. Właściwie od nowa nauczył mnie czytać, może dlatego dzisiaj zwracam tak dużą uwagę na sam język, konstrukcję zdań, zasób słów. Zajęcia poświęcone kompozycji utworu literackiego pamiętam do dzisiaj. I szacunek jaki miał dla innych twórców, wszystkich bez wyjątku, i noblistów, i autorów „pierwszorzędnej literatury drugorzędnej”.   

A dlaczego zdecydowała się Pani studiować archeologię. To – zdaje mi się – dosyć ciężkie zajęcie dla kobiety?

Czy ciężkie? Chyba nie, skoro tak wiele dziewczyn wybiera ten kierunek. Oczywiście na pierwszych praktykach trzeba chwycić za szpadel czy łopatę, ale z czasem zdobywa się nowe umiejętności i coraz więcej czasu spędza na bardziej precyzyjnej pracy, jak odsłanianie i dokumentowanie znalezisk. Mnie od dziecka interesowały opowieści o odkrywcach starożytnych miast. Były tak dalekie od codzienności. Maturę zdawałam w liceum sztuk plastycznych, gdzie również miałam kontakt z historią sztuki starożytnej. Po olimpiadzie polonistycznej nie musiałam zdawać egzaminów na Uniwersytet Warszawski. Nie zastanawiałam się długo. I tak stałam się studentką.

Zadebiutowała Pani nie tak dawno temu, w roku 2005, powieścią Pod powiekami. Co skłoniło Panią do pisania powieści?
        
Gdy myślę o tym z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że chyba zawsze o tym marzyłam. Dużo czytałam, połykałam kolejne tytuły błyskawicznie, po niektóre sięgałam ponownie. W domu zawsze brakowało półek, książki były w każdym pokoju, a regały sięgały od podłogi do sufitu. Jeszcze jako nastolatka powiedziałam kiedyś do mamy, że chciałabym pisać właśnie powieści. Moja mama powiedziała tylko: „To pisz”. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak się do tego zabrać. Ale od czasu do czasu myśl powracała i nie dawała mi spokoju, tym bardziej, że po studiach niezupełnie odnajdywałam się w pracy. Wtedy kupiłam sobie gruby zeszyt i zaczęłam robić pierwsze notatki.

Najpierw pisała Pani prozę obyczajowo-psychologiczną. Ostatnią Pani książkę, Ekspedycję Kolitz, można by określić jako sensacyjno-obyczajową. Chce Pani stać się nową Chmielewską?

Chyba chciałabym być po prostu Rygiel. Chmielewska ma zupełnie inne poczucie humoru i określone miejsce w polskiej literaturze popularnej. Ja szukam własnego. Próbuję różnych gatunków, żeby sprawdzić, w którym będę się czuła najswobodniej. Nie chcę się ograniczać. Mam wiele pomysłów. Czasem korzystam z wiedzy, o którą otarłam się na studiach, ale bywa i tak, że muszę uczyć się czegoś nowego, żeby o tym napisać. Może to znak, że się rozwijam? Mam taka nadzieję.  

A swoją drogą – ma Pani jakichś swoich faworytów pośród autorów powieści kryminalnych czy sensacyjnych?

Przyznam, że przeczytałam mało kryminałów z prawdziwego zdarzenia. W ostatnich latach wszystkie powieści Marka Krajewskiego o starym Wrocławiu i tę napisaną wspólnie z Mariuszem Czubajem, dwie albo trzy - Johna le Carré, ale te pozycje trudno nazwać kryminalnymi. To raczej powieści psychologiczne z wątkami sensacyjnymi i szpiegowskimi. Natomiast często sięgam po literaturę, w której pojawiają się elementy kryminału, po książki Artura Péreza-Reverte czy Antonia Muñoza Moliny. Specyficzne powieści sensacyjne ma na swoim koncie także José Carlos Somoza. Pisarze iberyjscy i latynoamerykańscy należą do moich ulubionych.

Czy tworząc historię o skarbie ukrytym w resztkach cysterskiego klasztoru, korzystała Pani z jakichś źródeł historycznych, czy też jest to czysta kreacja?

Bez źródeł się nie obyło. Przeczytałam sporo opracowań dotyczących rozwoju zakonu cystersów w Polsce i artykułów poświęconych poszczególnym klasztorom. Sporo pamiętałam z czasów studenckich. Architektura cysterska rządziła się swoimi prawami, trudno byłoby tu cokolwiek zmyślić. Sam klasztor z Kolic istnieje naprawdę, znajduje się w małej miejscowości na Pomorzu Zachodnim o zupełnie innej nazwie. Pisząc książkę, nie trzymałam się ściśle topografii terenu, dlatego wolałam stworzyć miejsce, którego na mapie się nie znajdzie. Sama budowla też uległa pewnym nieznacznym modyfikacjom. Starałam się jednak oddać piękno jej monumentalnych starych murów. Mimo zniszczeń i upływu lat wciąż wyglądają wspaniale.


W Ekspedycji Kolitz pojawił się motyw – by tak rzec – rabusiów skarbów, ludzi którzy nielegalnie handlują zabytkowymi obiektami. Czy spotkała się Pani kiedyś z kimś takim?

Kiedy studiowałam, wśród adeptów archeologii spotykało się różne typy. Podobne zainteresowania były na ogół tajemnicą poliszynela. Oczywiście z wykrywaczami chodzili też ludzie spoza branży, wakacyjni amatorzy „skarbów”. Kiedyś jeden z nich zawędrował na nasze stanowisko, ale nie miał szczęścia. Został przyłapany na gorącym uczynku i oddany w ręce policji.

Ale w tej powieści, jak sądzę, równie ważne jak sensacyjna historia jest przedstawianie skomplikowanych relacji łączących bohaterów, przede wszystkim relacji damsko-męskich?

W grupie młodych ludzi, którzy w czasie wykopalisk są właściwie skazani na swoje towarzystwo niemal 24 godziny na dobę, nietrudno o męsko-damskie fascynacje, zauroczenia, a nawet narodziny bardziej trwałych związków. Znam przynajmniej kilka par, które dzisiaj są już po ślubie. Wspólna praca bardzo zbliża ludzi. Bez emocji towarzyszących bohaterom, historia, którą starałam się opowiedzieć, byłaby niepełna.

Czy Ekspedycja Kolitz to jednorazowa wycieczka w stronę sensacji, czy może myśli Pani o pisaniu kolejnych tego rodzaju powieści?

Piszę już następną książkę, która z założenia ma być kryminałem. Tym razem nie będzie wykopalisk i historycznych budowli, jednak archeolodzy i tutaj będą mieli coś do powiedzenia. Dlatego pojawią się w niej niektórzy bohaterowie Ekspedycji Kolitz. Polubiłam ich i liczę na to, że czytelnicy za jakiś czas też chętnie sobie o nich przypomną.

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij