Wywiad z Maurycym Nowakowskim

Autor: Ewa Dąbrowska Data publikacji: 23 sierpnia 2019

Kryminał to nie jest dobry gatunek do improwizacji

Jesteśmy na Portalu Kryminalnym, dlatego muszę zapytać: pamięta pan swój pierwszy przeczytany kryminał?

Przypuszczam, że pierwsze były kryminały dla dzieci i młodzieży z serii „Przygody trzech detektywów”. Na początku lat dziewięćdziesiątych mieszkałem blisko wrocławskiej siedziby wydawnictwa Siedmioróg, które sprzedawało książki po hurtowych cenach prosto z magazynu i pamiętam, że kilka razy w tygodniu biegałem tam z kolegami i koleżankami po książki o przygodach Jupitera i jego kompanów. W mojej szkole zrobiła się nawet pewna moda na te książki. To była cała seria licząca chyba kilkadziesiąt tytułów, więc szybko ruszyła nieformalna giełda. Ktoś kupował jeden tytuł, ktoś miał inny i wymienialiśmy się. W tym samym czasie z tego samego wydawnictwa kupiłem też jakąś kompilację opowiadań o Sherlocku Holmesie. Wydaje mi się, że to był mój pierwszy kontakt z kryminałem. Lata 1994-1995, miałem dwanaście lat.

Kiedy pojawił się pomysł na to, by zostać pisarzem?

Miałem pisarski epizod w dzieciństwie (śmiech). Mówię to pół żartem, pół serio, bo wiadomo, że wtedy nie podjąłem jeszcze żadnych decyzji, ale mam wrażenie, że tamta dziecięca pasja stanowiła zapowiedź mojej dorosłej pisarskiej przygody. W wieku siedmiu-ośmiu lat pisałem opowiadania i sprawiało mi to wielką frajdę. Lubiłem pisać własne historie, ale też przenosić na papier ulubione kreskówki. Pamiętam, że jeden ze szkolnych kolegów wygadał się nauczycielce o tej mojej niecodziennej pasji i musiałem następnego dnia wystąpić przed całą klasą i przeczytać coś swojego. Dzieciom się to chyba nawet podobało, bo zamiast normalnej lekcji polskiego słuchali moich opowiastek o Kubusiu Puchatku, które spisywałem ołówkiem w małym żółtym notesie. Szkoła niestety szybko stłumiła we mnie tę pasję. Pisanie wróciło do mnie dopiero pod sam koniec liceum, w 2002 roku. Miałem dziewiętnaście lat, przeżywałem fascynację powieściami Waldemara Łysiaka, a na zaliczenie języka polskiego napisałem recenzję filmu „The Wall” Alana Parkera i Rogera Watersa. To były pierwsze napisane słowa po kilkuletniej przerwie i pamiętam, że sprawiły mi wiele radości. Tekst był oczywiście kiepski, ale pasja wróciła, przyjęła dojrzalszy kształt, a we mnie zrodziło się silne przekonanie, że powrót do „pióra” jest właściwą decyzją. To był początek długiej drogi do poważniejszego pisania. Później były studia dziennikarskie, pierwsze większe teksty muzyczne i nauka metodą prób i błędów.

W swojej najnowszej powieści, „Niezależność”, łączy pan świat artystów, dziennikarzy i polityków. Skąd taka idea?

Bo to światy, które dobrze znam, rozumiem je i potrafię o nich wiarygodnie pisać. Jestem artystą, wśród artystów też bywam, więc jest to środowisko, które nie ma przede mną wielu tajemnic. Z mediami z kolei romansowałem, bo studiowałem dziennikarstwo i zdarzało mi się wykonywać pewne prace dziennikarskie, głównie związane z muzyką i piłką nożną. Przemknąłem przez „łamy” pisma o rocku progresywnym i jazzie „Lizard”, a także portalu Futbol.pl, którego byłem swego czasu wrocławskim korespondentem.

Dużo w tej książce polityki. Czy zna pan to środowisko od wewnątrz?

Mój ojciec jest politykiem i dzięki temu mam kontakt z tym środowiskiem. Jego praca od lat stanowi jeden z głównych tematów naszych rozmów. To nie tylko praca, ale rodzaj misji i niestety spora część naszego życia… Mówię niestety, bo nie są to tematy relaksujące, ale jestem człowiekiem, który mimo wszystko lubi dużo wiedzieć, nawet jeśli ta wiedza jest stresująca lub frustrująca. Nikt mnie do tego nie zmusza, to rodzaj wewnętrznej potrzeby. Pewnie byłbym zdrowszy i szczęśliwszy, gdyby polityki nie było w moim życiu, ale z drugiej strony zdarza mi odważnie tę wiedzę wykorzystywać w książkach, mam wrażenie, że z korzyścią dla ich jakości.

Pańskie powieści są mocno inspirowane polską rzeczywistością. Co w „Niezależności” jest prawdą, a co fikcją? 

Drobne elementy rzeczywistości są tylko w tle, w zarysie scenerii i okolicznościach, w które wmontowałem intrygę kryminalną, będącą stuprocentowym wytworem wyobraźni. 

Która z postaci ma swoje źródło w rzeczywistości?

Tak naprawdę żadna. Tworzyłem te postaci z myślą o symbolach, o reprezentacjach pewnych idei i postaw, które miały się w książce pojawić. Potrzebowałem dwóch bohaterek – konserwatywnej i liberalnej – które byłyby silnymi osobowościami reprezentującymi swoje ważne i rozległe środowiska. To taki duet, w którym miała się odbijać dzisiejsza skonfliktowana wewnętrznie Polska. Potrzebny był też bohater silnie uwikłany, splątany problemami, niczym mucha w pajęczynie. Zrobiłem wiele, by każdą z postaci maksymalnie uwiarygodnić i być może dlatego niektóre z nich mogą sprawiać wrażenie bohaterów niemalże wyjętych z rzeczywistości.

Jak przebiegała praca nad tworzeniem „Niezależności” i jak długo trwała?

Konkretna, efektywna praca trwała około roku, ale zaliczyłem falstart. Polegał on na tym, że wystartowałem z pisaniem w momencie, kiedy nie byłem na to jeszcze gotowy. Czasami takie falstarty są potrzebne, bo uświadamiają, że konspekt jest niewystarczająco precyzyjny lub zawiera błędy. Pierwsza wersja początku książki poszła do kosza, a ja z poziomu pisania wróciłem do brudnopisu, by poprawić historię i intrygę. Są książki, które piszę szybko i bezproblemowo. Tak było z „Przypadkiem”, który powstał właściwie w pół roku i nie musiałem się cofać i niczego poprawiać. Ale są też powieści, które wymagają większego nakładu pracy, zatrzymania się na pewnych etapach, czy nawet zrobienia kroku w tył, jeśli coś nie gra. Pierwszy raz przeżyłem to, pracując nad „Plagiatem”. Pamiętam, że cała pierwsza wersja licząca sześćset tysięcy znaków poszła do kosza i pisałem wszystko od nowa. Przy „Niezależności” zmiany nie były aż tak poważne, ale również wracałem do konspektu, który modyfikowałem, by uzyskać lepszy efekt. Zależy mi, by pisać oryginalne książki, mieć swój styl i nie klepać banalnych kryminałów wedle jakiegoś szablonu, dlatego czasami muszę się solidnie nakombinować.

Co było dla pana najtrudniejsze podczas tworzenia tej książki?

Zawsze najtrudniejsze jest wymyślenie historii, ale to w sumie dosyć przyjemne zmagania. Ułatwiam sobie ten etap, pracując tylko z zeszytem i długopisem. Dzięki temu proces ma trochę swobodniejszy, mniej zobowiązujący charakter. Można sobie pozwolić na błądzenie, sprawdzanie różnych tropów, skreślanie, próbowanie czegoś innego. Gdy na scenę wchodzi laptop, czuję presję, że to, co zostanie napisane, musi już być dobre i ostateczne, a każda większa zmiana na etapie pisania to strata czasu.

Czy od początku wiedział pan, że „Niezależność” skończy się właśnie tak?

Trup, motyw zabójstwa i morderca to trzy absolutnie podstawowe elementy intrygi, od których zaczynam pracę nad konspektem. To jest kręgosłup, który później rozbudowuję i obudowuję całą resztą – ideologią, tematyką obyczajową, tropami mylącymi i tak dalej. Nigdy też nie siadam do pisania, gdy to wszystko nie jest wymyślone i ustalone. Kryminał to nie jest dobry gatunek do improwizacji, tu każdy element musi mocno siedzieć w konstrukcji i podtrzymywać inne elementy, tak by ta rozbudowana maszyna sprawnie pracowała.

Czy Marcin Faron powróci w kolejnych powieściach?

Teraz pracuję nad powieścią, która wyprowadzi mnie z kryminału do prozy pozagatunkowej, ale Faron wróci na pewno. Mam dla niego ciekawą i bardzo trudną przygodę, której konspekt już czeka na mój czas. Być może będzie to dyptyk – dwie książki opowiadające dwie oddzielne historie, ale też połączone jedną intrygą klamrową. Pod względem obyczajowym będzie bardzo dramatycznie, a kryminalnie pozostanę w klimatach political fiction.

Pisze pan nie tylko kryminały, tworzy pan także teksty o muzyce. A może by tak połączyć obie pasje i stworzyć kryminał muzyczny?

Już kilka osób mniej lub bardziej poważnie sugerowało mi, że powinienem napisać beletrystykę o muzyce. Całkiem niedawno Mariusz Duda z Riverside powiedział mi, że powinienem pomyśleć o poważnej prozie opowiadającej o rozterkach muzyka rockowego, bo to ciekawy temat na powieść. Wbrew pozorom na razie nie czuję tej materii, a nie chciałbym robić niczego na siłę. Żeby napisać powieść o mojej pasji piłkarskiej, musiałem stworzyć ciekawą intrygę i wymyśliłem wówczas, jak mógłby wyglądać proces odradzania się procederu korupcyjnego w polskiej piłce. Dzięki temu powstał „Okrągły przekręt”. Nie mam na razie tak dobrych pomysłów „muzycznych”. Ale kto wie…? Może faktycznie kiedyś zajrzę w świat muzyki od strony beletrystycznej. Wątpię, żeby to był kryminał, raczej proza pozagatunkowa. Ważne jest to, żeby mieć coś ciekawego i wartościowego do powiedzenia, bo samo łączenie teoretycznie chwytliwych gatunków i tematów to trochę za mało.

Co najbardziej lubi pan w pisaniu, a czego pan nie znosi?

Moim celem jest pisanie dobrych, ciekawych, starannie przygotowanych i wydanych książek, które stanowić będą pewną wartość. Żeby to osiągnąć, trzeba wykonać bardzo dobrą pracę na każdym etapie procesu twórczego. Siłą rzeczy wyrobiłem w sobie sympatię do wszystkich elementów pracy pisarskiej, począwszy od wymyślania, tworzenia historii, tkania intrygi, budowania bohaterów, przez materializację pomysłu, czyli pisanie, aż po redakcję i korektę autorską. To są kroki do celu, jakim jest postawienie na półce dzieła, z którego chciałbym być dumny. Każdy z kroków wymaga entuzjazmu, bo wystarczy się zdrzemnąć na ułamek sekundy, na moment stracić entuzjazm, żeby popełnić błąd, który obniży jakość publikacji. Dlatego lepiej nie pozwalać sobie na tworzenie hierarchii lubienia i „nieznoszenia”. Dobry pisarz musi być kompletnym twórcą i korektorem własnych prac, lubiącym całe swoje zadanie na wszystkich jego odcinkach.

Udostępnij

PRZECZYTAJ TAKŻE

RECENZJA

Niezależność, Maurycy Nowakowski

„Niezależność” nie jest tylko opowieścią o polityce. Historia prywatnej tragedii, która rozgrywa się na jej tle, zawiera uniwersalny przekaz o krzywdzie, zemście i ...

01 sierpnia 2019

NOWOŚĆ

Niezależność, Maurycy Nowakowski

Dziś pod naszym patronatem ukazała się „Niezależność” - opowieść o dziennikarzu śledczym, który wpada na trop tajemnic ukrytych na styku trzech światów: ...

23 lipca 2019

RECENZJA

Plagiat, Maurycy Nowakowski

Zaczyna się niewinnie. Wykasowanie jednego nazwiska z wspólnej pracy – przecież tej osobie nie będzie już do niczego potrzebna. Kłamstwo ma jednak krótkie nóżki i ...

12 kwietnia 2017