Mutacja, Peter Clement

Autor: [press]
Data publikacji: 26 sierpnia 2008

Mutacja

Autor: Peter Clement

Jeśli thriller medyczny (genetyczny?) Mutacja Petera Clement’a nie ustępuje niczym najlepszym powieściom tego gatunku, to świadczy to albo o niskiej jakości większości tego rodzaju opowieści, albo o pomyłce na czwartej stronie okładki. Thriller z założenia powinien straszyć, nade wszystko trzymać w napięciu i tym samym budzić energetyczną ciekawość co do rozwoju wydarzeń. W przypadku książki Clement’a mamy do czynienia z nagminnym naginaniem zasad logiki, mnożą się naiwności w rozwiązaniach fabularnych, postaci nie porywają osobowością (choć autor sugeruje na przykład „ognistość” charakteru poprzez przydanie bohaterce rudych włosów). Na domiar złego wszystko szybko zaczyna się nam układać w fatalnie uproszczony, prorodzinny schemat. Tak, jakby cała afera z próbą zagłady sporej części ludzkości wydarzyła się tylko w celu skojarzenia pewnej pary. Napięcie szybko wyparowuje, a w miejsce zaciekawienia pojawia się irytacja.    

Sensacyjna, wielowątkowa, by nie rzec globalna intryga, rozwija się, by zostać sprowadzoną do funkcji biura matrymonialnego? W pewnym sensie tak. Autor jednemu z dwóch bohaterów przydał swoje własne, przynajmniej z racji wykonywanego zawodu, cechy. Clement, podobnie jak jego powieściowe alter ego Richard Steele, pełnił funkcję szefa oddziału ratunkowego w jednym z największych szpitali nowojorskich. Autor nie opowiada nam jednak mrożących krew w żyłach (i tętnicach) opowieści rodem z „ostrego dyżuru”. Serwuje nam szeroko zakrojoną akcję dywersyjną mającą za cel rozpowszechnienie wśród ludności USA wirusa ptasiej grypy (w wersji wielce groźnej dla ludzi) oraz czegoś o wiele bardziej śmiercionośnego.      

Steele, w sposób oczywiście dość przypadkowy, trafia do środowiska genetyków walczących z ingerowaniem w DNA roślin w celu zwiększenia wydajności upraw. Liderem grupy postulującej kontrolę i badania nad wektorami – nośnikami czynników zmian - jest doktor Kathleen Sullivan. Kobieta tyleż przebojowa, efektowna (wspomniana rudość plus irlandzki charakter), co „tak w głębi serca” samotna i zagubiona. Oczywiście Steele jest po mocnych przejściach – utracił żonę, miłość swojego życia, nie może odzyskać kontaktu z nastoletnim synem, mocniej zaglądał do kieliszka, co w sumie przyczyniło się do zawału serca. Ten właśnie duet zostaje przez autora wybrany na zbawców świata. I do nieuchronnego zbliżenia się do siebie .    

Akcja dzieje się we Francji, Afganistanie (tylko w formie odtwarzanego drastycznego filmu) i w USA. We Francji dochodzi do stosunku seksualnego średnio rozgarniętego, zaś mocno rozochoconego, skorumpowanego genetyka z powabną i - jak się okaże - niebezpieczną, Ingrid. Cóż, Pan Gaston, jako typowy Francuz pewnie odpowiada nieciekawemu stereotypowi podobno aktualnemu niegdyś w USA. Dodajmy do tego, że niedopasowana para „zabawia się” w konfesjonale w katedrze,  zaś biedakowi w kulminacyjnym momencie źli ludzie łamią kark. Pomysł rodem z kawałków „erotycznych” pisanych przez nastolatków. Dodatkowo, wspomina się o francuskiej biurokracji, niemniej w sumie zjadacze żabich udek nie zostają potraktowani aż tak źle.    

Najgorsi, jak często bywa w opowieściach made in USA, okazują się być sami Amerykanie. Z chęci zysku, zemsty, w imię opacznie postrzeganych ideałów gotowi są skazać sporą liczbę mieszkańców Ameryki na śmierć. Tudzież postawić ludzkość przed perspektywą zagłady. Wszystko to oczywiście dzięki logistycznemu wsparciu z Bliskiego Wschodu. Brak zaskoczeń. Co gorsza, spiskowcy zachowują się momentami absolutnie nieracjonalnie. Choć wskazuje się na możliwość podsłuchu, opowiadają sobie w dialogach szczegóły planów zniszczenia. Nie potrafią w najprostszych sytuacjach pozbyć się niewygodnych osobników. W kluczowych momentach popełniają idiotyczne błędy z woli bezradnego autora, który rozkręcając apokalipsę, używa chwytów typu deus ex machina, aby wszyscy (no prawie) mogli żyć dalej, długo i szczęśliwie.    

Tak jak Steele, tak zapewne i autor, poczytał co nieco z zakresu ingerencji genetycznych, mutacji i innych tego rodzaju rebusów. W normalnych okolicznościach, czyli w sytuacji powieści trzymającej fason i emocje w stanie podwyższonego napięcia, przywoływane obco brzmiące terminy naukowe powinny wprowadzać element tajemnicy, nieznanego. Ciekawić i niepokoić. W tym przypadku jednak koturnowe dialogi, słabości i wystające nazbyt często kanty świata przedstawionego (na przykład to, że niemal wszyscy, których napotyka doktor Sullivan, oglądają jej program w telewizji, genetyka musi być w USA niezwykle popularna), nieumiejętność wykreowania poczucia zagrożenia, ani też zainteresowania czytelnika, ważkimi skądinąd, zagadnieniami, sprawiają, że lektura Mutacji jest jałowa i nużąca. Zaś sama tematyka około laboratoryjna, z wirówkami i malowniczymi oparami ciekłego azotu, nie stanowi w tym przypadku szczególnej atrakcji.    

Na dodatek pojawiają się językowe fajerwerki w rodzaju fraz: „koła zakwiczały jak niedorżnięta świnia”, co już zupełnie zniechęca. Tematy zaczerpnięte z serwisów agencji informacyjnych – przypadki ptasiej grypy u ludzi czy okrutne skutki ataków wirusa ebola – stały się inspiracją dla powieści, będącej zbyt często na bakier z logiką rozumowania. Z rozbrajająco naiwnym zakończeniem. Zaś motyw dwóch wież WTC, pojawiających się jako tło dla jedynej, zdaje się, fabularnej zagadki, budzi mieszane uczucia. Zwłaszcza, kiedy „o tak wczesnej porze już płonęły złotym blaskiem”.   

Mutacja, Peter Clement 

Tłumaczenie: Maciej Szymański

Dom Wydawniczy REBIS, Czerwiec 2008

Liczba stron: 392 

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Mutacja" Peter Clement