Inspektor Van Graaf, Adam Ubertowski

"Inspektor van Graaf” spodoba się każdemu, kto lubi piętrowe skojarzenia, łamigłówki, lingwistyczne zagadki i wielowarstwowość fabuły.

Bohaterem kryminału jest doktor Figlon, naukowiec zajmujący się metateorią. Jego wybitny umysł bywa jednak wykorzystywany do bardzo odległych od metateorii spraw praktycznych: rozwiązywania kryminalnych spraw. Figlon współpracuje przy nich z Frankiem van Graafem, warszawskim inspektorem rodem z kryminału hard boiled, samotnikiem, któremu nie oprze się żadna kobieta. Kiedy doktor Figlon postanawia wyjechać na wakacje, Van Graaf, kierowany własnym interesem, poleca mu Sopot. Radykalny plan Figlona, zakładający wyłącznie nicnierobienie, szybko legnie w gruzach. Sopocka policja znajduje na plaży podejrzanie wyglądającego topielca. A ten topielec to dopiero początek wydarzeń, które przeszkodzą wybitnemu naukowcowi w pierwszym w życiu udanym romansie.

Figlon przypomina dwóch wielkich detektywów – intelektualistów, których łączy wysokie mniemanie o własnych zdolnościach: Herculesa Poirot oraz Sherlocka Holmesa. Tak, jak u nich, również i u Figlona nie jest ono bezpodstawne. Bystrość umysłu pozwala mu rozwiązywać trudne, kryminalne zagadki równie łatwo, jak wypala papierosa marki Dawidoff. Ubertowski nawiązuje do klasycznego już schematu „bystry detektyw i jego mniej bystry pomocnik” tylko po to, żeby go pozornie złamać: Figlon - we własnym przekonaniu - pracuje sam. Bohater musi się jednak poddać wymogowi gatunku: wybitny detektyw potrzebuje przecież mniej inteligentnego tła dla swojego geniuszu. W roli tła Ubertowski obsadzi sopockiego aspiranta, Pietera Lagendaala. Natomiast drugi bohater, Frank Van Graaf, przypomina policjanta rodem z Chandlera. Przy mieszaniu kryminalnych odmian Ubertowski dba o szczegóły, wprowadzając do fabuły delikatną sugestię femme fatale.

Podobnie jak u klasyków – śledztwo jest tu rozrywką. Ubertowski nie daje czytelnikowi forów: nie sili się na sugerujące rozwiązanie niedopowiedzenia, które – źle przeprowadzone – niejeden dobrze się zapowiadający kryminał rozłożyły na łopatki. Wręcz przeciwnie: prowadzi czytelnika za nos, pozwalając mu domyślać się rozwiązania, które za chwilę polegnie w starciu z błyskotliwym umysłem doktora Figlona.

Książka ma niecałe 140 stron i jest dowodem na to, że, by wzorem najlepszych zawiązać i rozwiązać zagadkę kryminalną, nie potrzeba wielkich ilości papieru. Ubertowski z klasyki czerpie garściami: używa wszystkich chyba warsztatowych chwytów, cały czas pozostając w konwencji powieści detektywistycznej. Nawiązuje przy tym do różnych jej typów, od wspomnianego już kryminału hard boiled począwszy, poprzez aluzję do closed room mystery – wszystko po to, by pokazać tylne drzwi klasycznych rozwiązań. Błyskotliwie używa co najmniej kilka scenariuszy whodunitowej fabuły, znanych wszystkim miłośnikom kryminału. I tak pierwszy trop nie wskazuje na nikogo, kolejny - na wszystkich podejrzanych. Tymczasem autor rękami i głową swojego bohatera ze spokojem podejmuje próbę dekonstrukcji klasycznych rozwiązań. Balansuje przy tym na krawędzi. Końcowy twist, stanowiący kompletne zaskoczenie i nie dający czytelnikowi szansy na domysły, jest kryminalnym majstersztykiem z rodzaju tych, które lekką ręką stosowała Agatha Christie.  Czyli – klasycznym.

Ironiczny język i niekonwencjonalny bohater, z głową w chmurach metateoretycznych rozmyślań, dodaje uroku fabule. Autor zarysowuje w tle historię menonitów, zmuszając bardziej wnikliwych czytelników do historycznych poszukiwań. Nie waha się też wprowadzić autoironicznego wątku ani grać z czytelnikiem w słówka – czy raczej: w holenderską odmianę słówek. Nadaje bowiem swoim bohaterom nazwiska znaczące. Gdyby się pokusić o wolne tłumaczenie, inspektor van Graaf mógłby nosić operacyjny pseudonim „Hrabia”, jego sopocki kolega po fachu – Nathaniel Ernst – mógłby nazywać się Poważnicki, a aspirant Pieter Lagendaal mógłby przybrać polskie nazwisko Dół-Podkopowski. Na tym, oczywiście, zabawa w słówka się nie kończy, prowokując pytanie, czy bezimienny doktor Figlon nie miał przypadkiem na imię Hovaard.

Jednak to, co Ubertowskiemu udało się najbardziej, to dwupoziomowość kryminału, dzięki której unika hermetyczności. Dla tych, którzy nie lubią gierek z czytelnikiem, „Inspektor van Graaf” zostanie po prostu dobrze napisanym kryminałem. U tych, którzy zabawą słowem lubią, dołączy do półki z ulubionymi książkami.

 

Inspektor van Graaf, Adam Ubertowski
Wydawnictwo: EMG
Seria: Polska Kolekcja Kryminalna, tom XI
Kraków 2010
Stron: 139