Drugi dzień MFK Wrocław 2010

O tym, że poezja może zjeżyć włos na głowie przekonywał w piątkowe popołudnie w Literatce profesor Piotr Śliwiński. Wbrew pozorom jego wykład „Horror liryczny. O zadawaniu śmierci w poezji współczesnej” w programie Festiwalu, tak ściśle powiązanego z prozą, znalazł się nie bez powodu. Stanowił dopełnienie premiery tomu „Żegnaj laleczko. Wiersze noir”. Profesor Śliwiński przywołując dorobek poetycki Marcina Świetlickiego czy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, udowodnił słuchaczom, że lirykę i kryminał łączy znacznie więcej niż na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać. Jednym z bardziej frapujących przykładów poezji zarażonej pierwiastkiem morderczym okazała się twórczość Dariusza Suski, który konsekwentnie udowadnia, że człowiek nie tylko jest istotą śmiertelną, ale i śmiercionośną. Uprawiana przez niego liryka, z pozoru słodka i infantylna, w istocie swej skupiona na temacie śmierci, krąży wokół epizodów zabijania i torturowania niewielkich stworzeń. Scenek z pozoru niewinnych, a jeżących włos na głowie.

Wykład prof. Piotra Śliwińskiego. Fot. K. Łysek


Profesor Piotr Śliwiński. Fot. K. Łysek

Kolejny wykład „We władzy wisielca”, w związku z powodowaną chorobą absencją profesora Zbigniewa Mikołejki, niestety został odwołany. Rozumie się zatem samo przez się, że profesor Mikołejko nie zasiadł również po stronie jurorów w czasie kulminacyjnego wydarzenia drugiego dnia Festiwalu, czyli starcia Jurorzy Kontra Nominowani do Nagrody Wielkiego Kalibru. Dla tych pierwszych dyskusja była ostatnią okazją, aby przepytać, a nawet trochę pognębić autorów przed podjęciem decyzji, czyje konto zasili niebagatelna kwota 25 tysięcy złotych. Dla drugich – ostatnim dzwonkiem, aby wykorzystując urok osobisty przeciągnąć Jurorów na swoją stronę. Zgromadzona wyjątkowo licznie w księgarni Tajne Komplety publiczność z kolei świetnie się bawiła wysłuchując skrzących się dowcipem wymian zdań.


Debata "Jurorzy kontra nominowani do Nagrody Wielkiego Kalibru". Fot. K. Łysek

Wśród nominowanych stare wygi literatury: Mariusz Czubaj (bez Marka Krajewskiego przebywającego w Norwegii) za „Róże cmentarne”, trio Świetlicki-Grzegorzewska-Grin za „Orchideę”, Tomasz Piątek za „Morderstwo w La Scali” i Andrzej Ziemiański za „Ucieczkę z Festung Breslau” i dwójka nieco stremowanych debiutantów: Joanna Jodełka za „Polichromię” oraz Małgorzata i Michał Kuźmińscy za „Sekret kroke”. Dodać wypada jeszcze, że w Tajnych Kompletach nie stawił się Konrad T. Lewandowski nominowany za „Perkalowego dybuka”, a skład jurorski był okrojony, po prócz prof. Mikołejki zabrakło Janiny Paradowskiej oraz Piotra Bratkowskiego, również zmożonych przez chorobę, ale do rzeczy.  

Spośród siedmiu jurorów na debacie zjawili się: (od lewej) Marta Mizuro, Marcin Maruta, Paweł Dunin-Wąsowicz oraz Witold Bereś. Co po stronie jurorów robi Irek Grin, nie wiadomo. Fot. K. Łysek

Dyskusję rozpoczęła seria pytań złośliwych, czepliwych czy jak ujął to juror Witold Bereś przywalających. Na pierwszy ogień poszedł Andrzej Ziemiański, którego nawiasem mówiąc ci złośliwi jurorzy szczególnie chętnie wywoływali do odpowiedzi. Juror Paweł Dunin-Wąsowicz chciał za wszelką cenę zagiąć go na pytani o radiostację i jej losy w „Ucieczce z Festung Breslau”, ale nominowany Ziemiański się nie dał. Jurora Marcina Marutę interesował proces tworzenia powieści. Stąd chciał wiedzieć czy „Ucieczka z Festung Breslau”, „Orchidea” i „Morderstwo w La Scali” powstały jako kryminały. Nominowany Ziemiański odżegnał się od wszelkich gatunkowych szufladek, bo te, jak stwierdził, są domeną księgarzy, którzy książki muszą koniecznie przyporządkować do określonej półki. Jego powieść, owszem, miała być kryminałem, ale nad konstrukcję intrygi bardziej zależało mu na pokazaniu pewnych ludzkich postaw. Wojna i kryminał są, ale to człowiek w „Ucieczce z Festung Breslau” jest najważniejszy. Trio piszące „Orchideę” miało zamiar napisać kryminał, ale jak zauważyła nominowana Grzegorzewska, z czasem nieco wymknęło się to spod kontroli. Zawtórował jej nominowany Świetlicki, który z wrodzoną sobie nonszalancją dodał, że cokolwiek człowiek w życiu robi, to jest kryminał. Myśmy napisali kryminał! „Morderstwo w La Scali” również powstawało jako kryminał. Była to konwencja w pełni świadomie zastosowana przez nominowanego Piątka, bo wedle jego słów nie ma lepszej literatury teologicznej niż kryminał.

Nominowani: (od lewej) Marcin Świetlicki, Tomasz Piątek, Gaja Grzegorzewska. Fot. K. Łysek

Nominowany Ziemiański musiał się tłumaczyć juror Marcie Mizuro z nadużywania w powieści słowa „defetysta”. A nadużywa go, bo sam jest defetystą, a poza tym pisząc „Ucieczkę z Festung Breslau” chciał zakończyć literaturę, ale nie wyszło, bo jest defetystą i w dodatku pacyfistą. Nominowane trio miało podać juror Mizuro przynajmniej trzy powody, dla których „Orchidea” może spodobać się osobom spoza Krakowa (a ci co nie czytali „Orchidei” niech wiedzą, że jest to powieść bardziej krakowska niż Wierzynek). Nominowany Świetlicki nie dał się jednak zbić z tropu i przekonywał, że skoro piszą we trójkę ponadczasowe książki o miłości i śmierć, to te powinny zainteresować ludzi na każdym kontynencie. Nie tylko w Krakowie. Indagowany przez juror Mizuro nominowany Czubaj zapewnił, że wraz z nieobecnym Krajewskim nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Nadkomisarz Jarosław Pater nie wybiera się na emeryturę i że nawet jeśli jest się czwartorzędnym drugorzędnym pisarzem kryminałów trzeba napisać przynajmniej trylogię. A w „Polichromii” nominowanej Jodełki są same kobiety, bo te są fajniejsze i tyle.

"Ławka nominowanych". Od lewej siedzą: Mariusz Czubaj, Marcin Świetlicki, Tomasz Piątek, Gaja Grzegorzewska, Michał Kuźmiński, Małgorzata Fugiel-Kuźmińska, Joanna Jodełka, Andrzej Ziemiański. Fot. K. Łysek

Juror Bereś chciał wiedzieć od czego zaczęło się. Innymi słowy o pierwszy obraz powieści. U nominowanego Czubaja zaczęło się od posłyszanej w lokalu typu mordownia (bo, jak przekonuje, to nie puby, a mordownie pełne tuziemców są najlepszym źródłem niestworzonych historii aż proszących o wykorzystanie w literaturze) tak zwanej miejskiej legendy o tym, jak to specjalista w tartaku opukiwał drewno w celu sprawdzenia jego stopnia suchości i w pewnym momencie zorientował się, że to w co puka nie jest drewnem, a wysuszonymi na wiór ludzkimi zwłokami, co w połączeniu z opisem trudu i znoju pracy w tartaku dało początek „Różom cmentarnym”. U nominowanego tria sprawy się miały zgoła inaczej, choć i oni w toku pisania chętnie podsłuchiwali innych. Początek dał, dosłownie dał, nominowany Świetlicki, który na jedno ze spotkań z pozostałą dwójką przyniósł zestaw zdań przygotowanych do innej powieści. Za słabych dla niej, więc oddał je do „Orchidei”. W przypadku „Sekretu Kroke” zaczęło się od snu nominowanej Małgorzaty Kuźmińskiej. Przyśniła jej się dziewczyna skacząca z krakowskiego mostu Powstańców Śląskich. Sen ostatecznie nie znalazł się w powieści, ale stał się impulsem, który dał początek pisaniu. Jeszcze inaczej było z  nominowaną Jodełką, absolwentką historii sztuki, która zaczęła od swojej pracy magisterskiej omawiającej pełną symboli i sentencji polichromie na sklepieniu w katedrze gnieźnieńskiej. Początkiem „Ucieczki z festung Breslau” stała się scena, w której główny bohater w pocie czoła pokonuje nieprawdopodobne trudności, aby dotrzeć do świadka koronnego, a gdy do niego dociera – zabija go. Nominowany Piątek od zawsze chciał napisać książkę, w której da upust swej miłości i nienawiści do Włoch, ale impuls do pisania dała mu znajomość z Carlo Pontim – nieżyjącym już producentem filmowym i mężem Sophii Loren. Ponti, wówczas niemal stulatek z umysłem funkcjonującym lepiej niż u połowę młodszych od niego, podobno zwykł bez przerwy gadać, codziennie zjadał świniaka i popijał winem, a nominowanego Piątka, który odmawiał spożywania wina zasłaniając się względami religijnymi (w rzeczywistości esperal), nazywał pieprzonym anabaptystą.

Na trudne pytania jurorów odpowiada Andrzej Ziemiański. Fot. K. Łysek

Serię pytań jurorskich zakończył juror Maruta dopytując nominowanych o ilość czasu jaką pochłonęło pisanie oraz stosunek elementów autentycznych do fantazji własnej autorów. Nominowany Czubaj zamknął pisanie książki w, jak to ujął, cyklu ciążowym. Tworzenie pochłonęło około 9 miesięcy z czego pierwsze trzy zostały spożytkowane na użeranie się z Krajewskim i jego fanaberiami, reszta to pisanie plus badania terenowe we Władysławowie, zwanym w sezonie Władkiem, w którym to wszystkie barmanki mają tipsy, co zmusza je do otwierania puszek piwa rozmaitymi narzędziami. Zgoła inaczej przedstawiał się cykl pracy nominowanych Świetlickiego, Grzegorzewskiej i Grina, którzy przez mniej więcej dwa lata, raz w tygodniu zasiadali przy tym samym stoliku w tej samej kawiarni na krakowskim Kazimierzu i tam tworzyli. Badań terenowych robić nie musieli, bo Kraków znają i kochają miłością trudną, a gdy potrzebny był im fachowiec w danej dziedzinie – po prostu zapraszali go do stolika. Nominowany Piątek myślał o „Morderstwie w La Scali” przez dziesięć lat, miesiąc pisał (żywiąc się tylko rosołem zapijanym herbatą) i kolejny rok poprawiał. Korzystał z własnych doświadczeń tłumacza więziennego i sądowego we Włoszech. Nominowani Kuźmińscy pisali „Sekret Kroke” po godzinach, w wolnych chwilach, głównie przy śniadaniach. Zależało im, aby ich powieść była jak najgłębiej zanurzona w realiach przedwojennego Kazimierza i Krakowa, toteż wiele czasu i uwagi poświęcili przygotowywaniu z tamtych czasów – pamiętnikom, wspomnieniom, fotografiom. Nominowana Jodełka pisała „Polichromię” równe pół roku, a do snu czytała książki Bruno Hołysta. Nominowany Ziemiański również pisał pół roku, ale przygotowywał się do napisania „Ucieczki z festung Breslau” aż czterdzieści lat.


Do kogo powędruje Nagroda Wielkiego Kalibru 2009 dowiemy się dziś o godzinie 21.00.

 

Zofia Jurczak
Więcej zdjęć z drugiego dnia MFK Wrocław 2010