Bielszy odcień śmierci: fragment

Bernard Minier

Bielszy odcień śmierci

Ostatni stromy stumetrowy odcinek pokonał z narastającym po-czuciem, że morderca specjalnie wybrał tę scenerię. Jak poprzednio.
Niczego nie zostawia przypadkowi.
Zna okolicę.
To się nie trzyma kupy, pomyślał. Czyżby Hirtmann był tutaj, za-nim przewieziono go do Instytutu? Czy to możliwe, żeby znał te okolice? Na wszystkie te pytania trzeba będzie znaleźć odpowiedź. Przypomniał sobie, jaka myśl przyszła mu do głowy w pierwszej chwili po telefonie d’Humières: tym razem Hirtmann nie mógł się wymknąć z Instytutu. Kto w takim razie zabił człowieka powieszo-nego pod mostem?
Servaz rozpoznał we mgle Ziegler i Maillarda. Pani kapitan pro-wadziła ożywioną rozmowę z niewysokim, opalonym człowiekiem z białą lwią grzywą. Servaz miał wrażenie, że już go gdzieś widział. Po chwili sobie przypomniał – to Chaperon, mer miasta, którego spotkał w elektrowni. Ziegler powiedziała jeszcze kilka słów do me-ra, po czym ruszyła w ich kierunku. Servaz przedstawił ją Espérandieu. Pokazała im stalowy most, pod którym widać było niewyraźną ludzką sylwetkę w białym kręgu światła.
– Okropność! – zawołała, przekrzykując huk spienionej wody.
– Co mówią?! – odkrzyknął Servaz.
Kobieta wskazała siedzącego na kamieniu młodego człowieka ubranego w pomarańczowe poncho, a potem streściła sytuację: chło-pak na porannej przebieżce, ciało wiszące pod mostem, kapitan Mail-lard, który odgrodził teren i skonfiskował telefon jedynego świadka, a mimo to informacja przedostała się do prasy.
– Co tutaj robi mer? – chciał się dowiedzieć Servaz.
– Wezwaliśmy go, żeby zidentyfikował ciało, na wypadek gdyby to był któryś z jego podwładnych. Może to on poinformował prasę. Politycy zawsze potrzebują dziennikarzy, nawet tacy drobni. – Od-wróciła się i ruszyła w stronę miejsca zbrodni. – Ofiara została zidentyfikowana z całą pewnością. Zdaniem mera i Maillarda ten człowiek to niejaki Grimm, aptekarz z Saint¬ Martin. Według Mail-larda jego żona dzwoniła do żandarmerii, żeby zgłosić jego zniknię-cie.
– Zniknięcie?
– Powiedziała, że mąż wyszedł wczoraj wieczorem na sobotnią partyjkę pokera i powinien był wrócić około północy. Zadzwoniła, żeby powiedzieć, że nie wrócił i nie ma od niego żadnych wiadomo-ści.
– O której?
– O ósmej. Rano, kiedy się obudziła, zdziwiła się, że nie ma go w domu, a jego łóżko jest zimne.
– Jego łóżko?
– Mieli osobne sypialnie – potwierdziła.
Byli już blisko. Servaz przygotowywał się psychicznie. Most oświetlały ze wszystkich stron potężne reflektory. Snująca się mgła przypominała armatni dym na polu bitwy. W oślepiającym blasku wszystko parowało i dymiło. Opary unosiły się nawet z potoku, a także ze skał o ostrych i błyszczących jak biała broń krawędziach. Servaz podszedł bliżej. Ryk wody wypełniał mu uszy, mieszając się z szumem jego krwi.
Ciało było nagie.
Tłuste.
Białe.
Z powodu wilgoci skóra błyszczała w oślepiającym świetle reflek-torów, jakby była posmarowana oliwą. Servaz pomyślał najpierw, że aptekarz jest gruby, a nawet za gruby. Jego uwagę przykuło gniazdo czarnego owłosienia i maleńkie przyrodzenie skurczone między ma-sywnymi, otłuszczonymi udami. Następnie wędrował wzrokiem wzdłuż wypukłego, białego i pozbawionego zarostu torsu, na którym, tak jak na udach, pełno było fałd tłuszczu – aż do szyi ściśniętej taśmą tak głęboko wrzynającą się w ciało, że prawie niewidoczną. Całość wieńczył naciągnięty na twarz kaptur i czarna nieprzemakalna peleryna zwisająca wzdłuż pleców.
– Po co wkładać pelerynę na głowę ofiary, a potem rozbierać ją do naga? – zapytał Espérandieu zmienionym głosem, jednocześnie chrypiącym i wysokim.
– Ponieważ peleryna ma jakieś znaczenie – wyjaśnił Servaz. – Nagość też.
– Cholerny spektakl – podsumował asystent.
Servaz odwrócił się do niego. Wskazał na młodego człowieka ubranego w pomarańczowe poncho, który siedział kawałek niżej.
– Pożycz jakiś samochód, zabierz go do żandarmerii i spisz jego zeznania.
– Okay – rzucił Espérandieu i szybko się oddalił.
Dwóch techników w białych kombinezonach i maskach chirur-gicznych przechylało się przez metalową barierkę. Jeden z nich wyjął latarkę i przesuwał wiązkę światła po zwisającym niżej ciele ofiary.
Ziegler wyciągnęła palec w jego stronę.
– Lekarz sądowy uważa, że przyczyną zgonu było uduszenie. Widzi pan te taśmy?
Oprócz naciągniętej pionowo poliamidowej taśmy wrzynającej się w szyję zmarłego Sevaz dostrzegł jeszcze dwie opaski mocno zaci-śnięte wokół nadgarstków. Końce taśmy przymocowane były do mostu powyżej, tak że ramiona ofiary były uniesione nad głową i rozciągnięte szeroko, na kształt litery V.
– Wygląda na to, że morderca stopniowo opuszczał ciało, regulu-jąc długość tych bocznych taśm. Im bardziej je luzował, tym mocniej główna taśma zaciskała się na szyi ofiary i ją dusiła. Ten człowiek musiał umierać bardzo długo.
– Potworna śmierć – odezwał się ktoś za nimi.
Odwrócili się. Cathy d’Humières wpatrywała się w zmarłego. Jej twarz nagle wydała się Servazovi postarzała i zniszczona.
– Mój mąż chce sprzedać swoje udziały w firmie PR¬ owskiej i otworzyć klub nurkowy na Korsyce. Chciałby, żebym zrezygnowa-ła z pracy w sądzie. W takie poranki jak dzisiaj mam ochotę go posłuchać.
Servaz wiedział, że tego nie zrobi. Bez trudu mógł ją sobie wy-obrazić w roli „żony szybkiego reagowania”, dzielnego żołnierzyka światowego życia, który po wyczerpującym dniu pracy jest w stanie przyjmować przyjaciół, śmiać się z nimi i bez mrugnięcia okiem znosić życiowe tragedie, jakby chodziło tylko o kieliszek rozlanego wina.
– Wiadomo, kim jest ofiara?
Ziegler powtórzyła to, co mówiła Servazowi.
– Jak się nazywa ten lekarz? – zapytał komendat.
Ziegler podeszła do lekarza i wróciła, by przekazać informację. Servaz z zadowoleniem kiwnął głową. Na początku swojej kariery miał zatarg z pewną lekarką medycyny sądowej, która podczas prowadzonego przez niego śledztwa odmówiła udania się na miejsce zbrodni. Servaz się wściekł i wybrał się do szpitala uniwersyteckiego w Tuluzie. Ale pani doktor się postawiła. Później dowiedział się, że ta sama osoba znalazła się na pierwszych stronach lokalnych gazet w związku ze słynną sprawą seryjnego zabójcy, którego morderstwa dokonywane na młodych kobietach z okolicy wskutek niewiarygod-nych zaniedbań uznano za samobójstwa.
– Będą wciągać trupa – oznajmiła Ziegler.
Panowało tu takie samo zimno i wilgoć jak na dole i Servaz moc-niej zawiązał szalik wokół szyi. Nagle pomyślał o taśmie zaciśniętej na szyi nieboszczyka i czym prędzej poluzował węzeł.
Wtem rzuciły mu się w oczy dwa szczegóły, na które początkowo z powodu szoku nie zwrócił uwagi.
Pierwszym były wysokie skórzane buty, jedyny oprócz peleryny element odzieży, jaki miała na sobie ofiara. Robiły wrażenie o wiele za małych na tak potężnego człowieka.
Drugim szczegółem była prawa ręka ofiary.
Brakowało jednego palca.
Serdecznego.
Został odcięty.


Bernard Minier
Bielszy odcień śmierci
Przełożyła Monika Osiecka

Dom Wydawniczy REBIS

O książce:

Grudzień 2008 roku, dolina w Pirenejach. Wczesnym rankiem pracownicy elektrowni wodnej znajdują na górnej stacji kolejki linowej okaleczone ciało konia.Tego samego dnia młoda absolwentka psychologii obejmuje posadę w ściśle strzeżonym zakładzie psychiatrycznym dla przestępców, położonym w tej samej dolinie.W ciągu kilku dni okolicą wstrząsają kolejne zbrodnie. Śledztwo prowadzi komendant Martin Servaz, czterdziestoletni policjant z Tuluzy, znany ze swej przenikliwości i intuicji. Tym razem przyjdzie mu się jednak zmierzyć z wyjątkowo okrutnym i przebiegłym mordercą. Wkrótce się okaże, że bajkowe górskie miasteczko kryje mrożące krew w żyłach tajemnice. Czy będzie to dla Servaza początek koszmaru?