Ta druga, Katarzyna Ferenc

Stylusowa Środa

Dziś w Stylusie do czytania kolejne opowiadanie: "Ta druga" - tym razem krótsze i bardziej mroczne. Autorką jest Katarzyna Ferenc, dwukrotna laureatka konkursu na opowiadanie kryminalne z Wrocławiem w tle i uczestniczka Kryminalnych Warsztatów Literackich przy MFK, która zadebiutowała ostatnio w antologii "Zaułki zbrodni" opowiadaniem "Pułapka".

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ta druga

Klucz jak na złość nie chciał wejść do zamka. Parokrotnie ześlizgiwał się po metalu, rysując drzwi. Coraz mocniej opierał się na klamce, licząc, że większy nacisk poprawi koordynację jego ruchów. Drzwi ustąpiły, na co paradoksalnie nie był gotowy. Śliskie od potu palce ześlizgnęły się z metalu. Głuchy łoskot, z którym wylądował na zimnych płytkach, musiał ją obudzić. Ramię zabolało.
Wiatr wiał coraz mocniej, niosąc z nad pól zapach mokrej gleby. Jeszcze tylko parę tygodni niewyraźnie szarego nieba i drzewa zaczną się zielenić. Odgarnęła z czoła niesforny kosmyk włosów. Za duże rękawice ogrodnicze zostawiły na czole ślad ziemi. Brwi zbiegły się jak skrzydła odlatujących ptaków. Naprawdę: Ona nie powinna się tu pojawiać.

Odłożył aktówkę na niewielki stolik w przedpokoju. Rozluźnił krawat. Mężczyzna w lustrze już parę lat temu stał się obcy. Włosy przyprószyła siwizna, a zakola  w jego mniemaniu osiągnęły zenit dawno temu. Jedynie sylwetka w jakiś pokrętny sposób trzymała się jeszcze jako tako. Przeszedł przez salon, przestronny i wygodny, ale przede wszystkim pusty. Zawołał ją: odpowiedziało mu nieznośne echo. Drzwi do ogrodu były otwarte na oścież. Stała tam w starym rozciągniętym swetrze i wytartych dżinsach. Odwrócona tyłem do niego. Przez chwilę śledził wzrokiem linię jej bioder. Ostatnie miesiące ich nie oszczędzały. Najpierw długie staranie, żeby wypełnić ten dom śmiechem małego dziecka, później ta nieudana ciąża, która o mało co nie kosztowała jej życia. Następnie obojętność, o którą rozbijały się kolejne diagnozy lekarskie. Linia jej pleców znaczyła granicę między światem żywych i martwych. Po dwóch miesiącach karmienia na siłę i nieustającej opieki zastał ją w ogrodzie. Siedziała wśród spadających z drzew liści, wbijając palce w miękką jeszcze ziemię.

Zawołał ją. Delikatnie, czule. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że oczy, które na niego patrzyły, ziały tą samą pustka, co przez ostatnie tygodnie. Ale były to te kochane niebieskie tęczówki, które odbijały szare niebo, dodając mu barwy marzeń. Jego dwa ulubione lustra. Podszedł bliżej. Ostrożnie - jakby jeden zły ruch mógł spowodować nawrót choroby. Podniosła się powoli, ale zdecydowanie. Pocałunek, który potem nastąpił, oznaczał życie.

Od tamtego dnia ogród stał się głównym polem jej działań. Lekarze radzili, by podsycać nowe hobby. To dobrze wróżyło. Jest zaangażowana, tworzy coś nowego. Wszelkie matczyne uczucia przelała na ten niewielki kawałek ziemi.
 
- Nie depcz mi sadzonek! – jej ostry głos wyrwał go z rozmyślań.
Uśmiechnął się nieporadnie. Delikatnie wypchnęła go na żwirowaną ścieżkę, przeczesując mu włosy palcami. Przygarnęła go do siebie i wtulona w niego, przez chwilę oddychała tym samym powietrzem. Jakby to jeszcze mogło powstrzymać Tamtą.

Poruszał się po omacku. Ból w ramieniu roznosił się w ciele z pewnym opóźnieniem, jaki powodował alkohol. Zaniepokoiło go słabe światło dochodzące z salonu. Wszedł ostrożnie. Siedziała nonszalancko rozparta na fotelu z kieliszkiem wina w dłoni. Czarna koronkowa bielizna na jej szczupłym ciele działała na niego pobudzająco. Wstała wolno.

Słyszała go. Jak nieporadnie męczy się z zamkiem. Upada. Chociaż to akurat było niebezpieczne. Mogło zwabić tamtą sentymentalną idiotkę. Niech śpi. Trzeba było skończyć tą głupią zabawę dzisiaj. Dosyć tępego wpatrywania się w ścianę i pielenia grządek. Dosyć pocałunków i całej reszty szajsu. Przecież on je skrzywdził - i to jak bardzo! Najpierw jedną, potem drugą. Na początku były te bzdurne obietnice, że niby ją kocha. Ślub i całe to zamieszanie, kiedy zaszła w ciąże. A potem tak bez żalu ją zostawił. Na pastwę ludzi w białych fartuchach. Którzy wydarli z jej brzucha wszystko co miało znaczenie. A ta idiotka go broniła! Pilnowała, żeby Ona nie mogła interweniować. Żeby tylko przy niej został i dalej wciskał jej te oklepane frazesy. Pojawi się kolejna kobieta, taka, która da mu dziecko. A do tego Ona nie mogła dopuścić. Żeby tamta później płakała. To było takie osłabiające. Destrukcyjne. A Ona chciała żyć. Tyle, że już bez tego ciągłego zagrożenia. Dlatego to się zakończy. Dzisiaj.

Przywarła do niego. Zaszumiało mu w głowie i nie mógł się zdecydować czy to ona tak na niego działa czy resztki alkoholu, które jeszcze krążyły w żyłach. Kieliszek z trzaskiem spadł na podłogę. Po jego ciele rozszedł się dziwny dreszcz. Odepchnęła go, wycofując się po stłuczonym szkle. Chwilę patrzył, zdezorientowany, jak plama krwi na jego brzuchu powiększa się, rozrasta, wokół trzonka kuchennego noża.

Roześmiała się: umazana krwią, zostawiając ciemne ślady na podłodze. Nawet nie czuła bólu, kiedy szkło weszło jeszcze głębiej w bose stopy. Osunął się powoli, jakby nawet upadanie stanowiło dla niego problem. Zanim jego oczy zaszły mgłą, wydawało mu się, że jej tęczówki są czerwone jak jego koszula.

Wtedy tamta się obudziła, rozpłakała jak małe dziecko na widok krwi na ulubionym dywanie. Przecież na pewno nie mogło jej chodzić o niego. Jeszcze oddychał, słabo - jakby zastanawiał się czy wreszcie zdechnąć. Upadła na kolana, jeszcze próbowała mu pomóc, jakoś zatrzymać to co się działo. Spojrzała na Nią, czerwoną od jego krwi.
- Wszystko będzie dobrze. – odparła jakaś makabryczna kopia jej samej – Pozbędziemy się ciała. Kawałek po kawałku.
Wstała i podeszła do Tamtej wolno. Stały zaledwie centymetr od siebie. Na lustrze, w które patrzyła osiadł obłoczek pary z jej ust. Potem wolno zeszła do garażu po piłę mechaniczną.

Katarzyna Ferenc