Jak przetrwać kryzys

Jak przetrwać kryzys w dobrym stylu i nieźle się przy tym zabawić

Pewnie większość z was przyzna, że nie jest ostatnio dobrze, a podobno będzie jeszcze gorzej. Jak nie wierzycie, to spróbujcie wstawić sobie na fejsbuku status traktujący o tym, jak bardzo jest źle (może być w znacznie dosadniejszych słowach, niż ja to ujęłam). Na pewno zdobędziecie mnóstwo lajków i mało krzepiących komentarzy. I to nie tylko dlatego, że nam, Polakom robi się lżej na duszy, gdy sobie zbiorowo na coś  ponarzekamy.

Kryzys wyciągnął łapska po przedstawicieli prawie wszystkich branż i odbił się na większości dziedzin życia. I na razie nie zanosi się na to, aby coś się miało w tym względzie zmienić. Lub raczej może się zmienić, owszem. Na gorsze.

Skoro nie da się nic z tym beznadziejnym stanem rzeczy zrobić, a na koniec świata musimy poczekać jeszcze kilka miesięcy, to pozostaje całą smutną rzeczywistość wyśmiać. Oto kilka sposobów filmoznawcy:


Był kiedyś na MTV taki animowany serial „Daria” o przygodach zgorzkniałej, sarkastycznej, amerykańskiej nastolatki. W jednym z odcinków Jane, przyjaciółka Darii, powiedziała do niej: „Nie ma na świecie takiej sytuacji, której kukiełka, wstawiona w miejsce człowieka, nie uczyniłaby śmieszną. Wyobraź sobie katastrofę lotniczą i setkę kukiełek wymachujących bezradnie rączkami”. To może być bardzo dobra metoda, ma jednak dające się zauważyć już na pierwszy rzut oka minusy: wymaga bogatej wyobraźni i dysponowania sporą ilością wolnego czasu. Poza tym niekoniecznie coś, co poprawi humor postaci z kreskówki, zadziała równie dobrze w przypadku człowieka z krwi i kości.

Nie zaszkodzi za to, zwłaszcza miłośnikom kryminału, spróbować „metody filmu noir”. Przykremu wydarzeniu należy dodać jeszcze trochę dramatyzmu, aby doprowadzić akcję do granic absurdu i tym samym ją zdyskredytować. Doskonałe w takim przypadku będzie użycie jakiegoś grubego frazesu. Im bardziej wyświechtany, tym nawet lepiej, bo mocniej ośmieszy sytuację. Zdarzyło mi się na przykład kiedyś, w dawnych czasach, powiedzieć do mojego ówczesnego  wroga: „to miasto jest za małe dla nas dwóch”. Trochę to patetyczne, to prawda, ale mina i dezorientacja przeciwnika były bezcenne. A ja od razu poczułam się jak Marlowe w szczytowej formie. Brakowało jedynie dobrego akcentu muzycznego i właściwego światłocienia.

W moim przypadku chyba jednak najlepiej działa „metoda sitcomu”. W sitcomach pojawiają się przecież, zupełnie jak w życiu, przykre sytuacje doskonale znane nam z autopsji, takie jak zdrada partnera, rozstanie, utrata pracy, brak pieniędzy, problemy małżeńskie czy nawet śmierć. Tyle że na wesoło. Wystarczy wziąć pierwszych z brzegu, klasycznych już „Przyjaciół” i przyjrzeć się spektrum poruszanych tam problemów. Gdyby przez chwilę oglądać własne życie w takiej komediowej konwencji, nawet niesprawiedliwa  reprymenda znienawidzonego szefa (a postać takiego szefa niesie ze sobą ogromny potencjał komediowy), okraszona salwą głupawego śmiechu z offu, wyda się całkiem znośna, a może nawet zabawna.

Ludzie przeważnie mają tendencję do porównywania się do tych, którym powodzi się lepiej. Gdyby się jednak zastanowić, to na świecie zdecydowanie więcej niż tych krezusów w hummerach ze złota jest tych, którzy takich hummerów nie posiadają.  Dlatego w momencie, gdy poczujecie, że coś wam się w życiu nie układa i los obszedł się z wami wyjątkowo okrutnie, bo praca w korpo nudzi i nuży, a do tego iPhone piątka wydaje się nieosiągalny, spróbujcie puścić sobie dokument „Śmierć człowieka pracy”. Gwarantuję, że po tym seansie problem z iPhonem stanie się znacznie bardziej błahy.


A jeśli ani sitcom, ani kryminał, ani nawet dokument o znoju robotników w różnych zakątkach globu nie zadziała, zawsze pozostaje powrócić do wyobrażenia małej, ubogiej i bezradnej kukiełki pożyczającej kasę od wielkiej bogatej kukły.  Śmieszne, nie?

Gaja Grzegorzewska