Złudzenie: fragment

Thomas Erikson

Złudzenie

Zabójca ustawił przed sobą broń i rozejrzał się wokół. Po długim oczekiwaniu nareszcie miało się coś wydarzyć. Znalazł odpowiednie miejsce na betonowej półce tuż pod sufitem sali konferencyjnej, dobrych dwanaście metrów nad ziemią. Półka miała najwyżej osiemdziesiąt centymetrów szerokości i nie miała jakichkolwiek zabezpieczeń, ale zabójcy to nie przeszkadzało. Był niewielkiej postury. Mieścił się na niej bez problemu.
Na sali panowała atmosfera wyczekiwania, a szum wzmagał się wraz z pojawianiem się kolejnych uczestników. Najpierw zajęto najlepsze miejsca w pierwszych rzędach, ale chwilę później goście siedzieli już w fotelach stojących pod betonową półką.
Zabójca miał spocone czoło, ale nie ze zdenerwowania, lecz od ciepła bijącego z reflektorów. Zadanie było zaplanowane co do minuty: zabójca wiedział, że będzie musiał opuścić to miejsce natychmiast po wykonaniu zlecenia. Kiedy padnie strzał, na sali rozpęta się piekło.
Nigdzie nie było widać żadnych policjantów — widocznie mający się za chwilę rozpocząć występ nie potrzebował specjalnej ochrony. Zabójca miał pewność, że na dole wybuchnie panika, bo widok trupa zawsze tak działa na ludzi. Policja zjawi się dopiero po chwili, ale wtedy będzie już za późno.
Zabójca obserwował przez celownik miejsce, w którym miał się pojawić jego cel. Strzelanie do człowieka w zamkniętym pomieszczeniu było wyjątkowo łatwym zadaniem. W takich sytuacjach cel zazwyczaj jest nieruchomy; nie wieje wiatr, sprzyja też dobre oświetlenie.
Proste, a do tego dobrze płatne zadanie. Zabójca spodziewał się, że spokojnie zdąży do domu na obiad.
Jeszcze tylko szybka kontrola magazynka i palec zabójcy spoczął na cynglu. Mechanizm sprężynował jak trzeba. Wszystko zdawało się działać bez zarzutu.
Do sali nadciągali kolejni słuchacze. Zabójca pomyślał przez moment o plakacie wiszącym przy wejściu: wykład zapowiadał się interesująco, można by chwilę posłuchać. Jednak zlecenie to zlecenie. Mężczyźnie, który za moment miał wygłosić odczyt przed liczącą pięćset osób publicznością, nie dane było go dokończyć.

 

***

 

— Czy pani mąż miał jakichś wrogów?
Słowa brzmiały jak żywcem wyjęte z telewizyjnego serialu kryminalnego, w którym jakiś szorstki i trochę nadąsany komisarz niskim głosem przesłuchuje żonę zamordowanego.
— Nieskończenie wielu — odparła Sara Ljunggren bez chwili namysłu.
— Rozumiem — mruknął Hellmark.
Tak naprawdę wcale tego nie rozumiał. Najchętniej zapytałby ją wprost, kto tak mocno nienawidził jej męża, że zdecydował się odstrzelić mu łeb na oczach pięciuset osób.
Nie mógł tego zrobić. Musiał udawać delikatnego.
— Wiem, że przeżywa pani straszne chwile — powiedział.
Sara Ljunggren znów pociągnęła nosem.
— Nie tak straszne, jak te, które przeżywa Linda — sapnęła.
Hellmark czekał na dalszy ciąg. Nadaremno.
— Kim jest Linda? — zapytał po chwili.
— Naszą córką. Od wielu lat mieszka w Londynie. To takie potworne.
— Jak się teraz trzyma?
— Mieli się spotkać po raz pierwszy od pięciu lat. Linda była siedemnastolatką, kiedy się od nas wyprowadziła. Od tamtej pory nie chciała się widzieć z ojcem.
— Dlaczego? — spytał Hellmark, unosząc brwi ze zdziwienia.
— To długa historia. Chodziło przede wszystkim o jego romanse. Pewnego dnia Linda powiedziała, że ma tego dość i wyjechała.
Komisarz Hellmark umiał dobrze ocenić czekające go śledztwo. Nie miał wątpliwości, że to, które właśnie rozpoczął, nie będzie należało do łatwych.
— A jakie było pani zdanie na ten temat?
— Z czasem przywykłam. Nie mieliśmy bliskich kontaktów od wielu lat. Mam na myśli siebie i Claesa.
Hellmark przełknął parę razy, zastanawiając się nad następ¬nym pytaniem.
— A więc mieli się wkrótce spotkać — spróbował.
Sara Ljunggren zrobiła dłonią jakiś niezrozumiały gest.
— Najpierw pomyślałam, że pewnie skończyły się jej pieniądze — powiedziała. — Ale potem zrozumiałam, że ona naprawdę chce się z nim spotkać. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale oboje sprawiali wrażenie podekscytowanych — dodała, wstając.
Podeszła do wysokiego okna powolnym krokiem, tak opanowanym, że Hellmark zastanowił się, czy wdowa stara się ukryć fakt, iż piła alkohol.
Jej ramiona zadrżały. Odwrócił wzrok, żeby jej nie krępować.
— Chyba nigdy nie widziałam Claesa tak podnieconego, jak przez ostatni tydzień — powiedziała cicho, jakby do siebie. — Claes jest... był... człowiekiem o wielu twarzach, z pewnością to odkryjecie, rozmawiając o nim z ludźmi, ale w ostatnich dniach zdawało mi się, że po raz pierwszy widzę go prawdziwego. Cieszył się na spotkanie z Lindą. Bardzo się cieszył.
Sara Ljunggren  znów odwróciła się do okna.
— Ale potem stało się to — stwierdził Hellmark.
— Kto to zrobił? — spytała nagle kobieta, tym razem mocniejszym głosem.
Komisarz odchrząknął i wstał.
— Jeszcze za wcześnie — odparł.
Ruszył do drzwi. Odwrócił się jeszcze, chwytając za klamkę.
— Kogo pani obstawia? — zapytał.
— To mógł być ktokolwiek — odpowiedziała, kręcąc głową.
— Ostatnie pytanie. Czy pani mąż sporządził testament? Pytam ze względów formalnych.
— Jeszcze tego nie wiem — odparła wdowa. — Kto wie, z Claesem nigdy nic nie wiadomo.

 

 

Możecie też posłuchać dwóch fragmentów w interpretacji Janusza Zadury:

fragment 1
fragment 2
fragment 3
fragment 4
fragment 5
fragment 6
fragment 7

fragment 8