Relacja z drugiego dnia MFK Wrocław 2012

MFK Wrocław 2012 nabiera rozpędu. Oto relacja z drugiego dnia.


A ten, co zapewne dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, otworzyły znów dwa wykłady otwarte. Rozpoczęła dr Bernadetta Darska, która z akademickiego punktu widzenia prześledziła dole i niedole życia niewiast w powieści kryminalnych. Umówmy się – niedoli jest znacznie więcej. Panie nigdy nie miały lekko, ale skonfrontowane z profesją z założenia męską co rusz muszą udowadniać sobie i otoczeniu (kwestią dyskusyjną jest - komu bardziej), że są właściwą osobą na właściwym miejscu, zawieszoną gdzieś między garnkami i praniem a powinnością służbową.


Zgoła odmiennie sprawy miały się w przypadku dr. hab. Pawła Kaczyńskiego, który jako zdeklarowany wielbiciel powieści milicyjnej rozbawił słuchaczy do łez wykładem o jedynej słusznej powieści kryminalnej z czasów jedynego słusznego ustroju. Powieści milicyjnej. Bohaterką (a może raczej antybohaterką) jego wystąpienia stała się Anna Kłodzińska. Pisarka (a jakże!), autorka dzieł o tak obiecujących tytułach, jak „Ziemia srebrzy się cynkiem” (debiut), „Czy pan pamięta, inżynierze”  albo „Śmierć za karę” , zagorzała apologetka Mieczysława Moczara, a później Wojciecha Jaruzelskiego, którego w jednym ze swych dzieł porównała do Jana III Sobieskiego (bo jak spadać, to z wysoka!). Udało jej się nawet przerobić do swoich potrzeb ultrakatolickiego Sienkiewicza, z którego Trylogii Kłodzińska czerpała pełnymi garściami. Dość wspomnieć o dzielnych funkcjonariuszach MO w przededniu Stanu Wojennego, którzy zostali opakowani w sztafaż obrońców Zbarażu, którzy o głodzie (braki w zaopatrzeniu) i chłodzie (ostra zima) ratują naród. A to wszystko obficie polane apokaliptycznym sosem. Voilà!

 


Panel debiutantów to też festiwalowa tradycja. Rzecz być może nie tak widowiskowa jak inne wydarzenia na MFK, ale zdecydowanie godna uwagi. Bo musicie wiedzieć, że niejeden debiutant w następnym roku kończył z nominacją do Nagrody Wielkiego Kalibru. W tym roku taki los Jurorzy zgotowali Jakubowi Szamałkowi za powieść „Kiedy Atena odwraca wzrok”. Komu poszczęści się w roku następnym?


Wróćmy jednak do panelu, czy może raczej jego uczestników. Wśród nich Anna Trojan – uczestniczka kryminalnych warsztatów literackich przed trzema laty (a jest to fakt, który napawa nas szczególną dumą i radością), autorka książki „Jak makiem zasiał”. Towarzyszyli jej dwaj panowie: Piotr Głuchowski („Umarli tańczą”) oraz PM Nowak („Ani żadnej rzeczy”). Na spotkanie nie dojechała Marta Guzowska (kolejna debiutantka-absolwentka naszych warsztatów), ale nic straconego - będzie można spotkać się z nią już w sobotę na panelu Zbrodniczych Siostrzyczek.


Co frapujące, każdy z debiutantów podawał zgoła odmienne powody, dla których zainteresował się kryminałem i w ogóle zaczął pisać (i jakoś nikt nie chciał się przyznać do podążania za owczym pędem, co suponowała prowadząca panel Marta Mizuro). Annie Trojan inspiracji dostarczyła XIX-wieczna historia, na którą trafiła, szukając materiałów naukowych w bibliotece. Historia bardzo ją zaintrygowała, ale nic z nią nie zrobiła. Do czasu. Bo po drodze przytrafiło się deszczowe lato, a potem kryminalne warsztaty literackie, które dały jej impuls (albo, jak to ujęła, kopa), aby do rozpoczętej historii powrócić. Z kolei PM Nowak od zawsze wiedział, że będzie pisał. Przez długi czas jednak nic z tą wiedzą nie robił. Impulsem (kopem) było założenie rodziny. Przyszły autor ze zgrozą dostrzegł, jak szybko kurczą się jego zasoby wolnego czasu. Nie pozostało mu zatem nic innego, jak zrobić to teraz - albo nigdy. A z Piotrem Głuchowskim było zupełnie inaczej. On nie tyle wiedział, że będzie pisać, co po prostu pisał. Od zawsze. Jest bowiem dziennikarzem, który w swej karierze zdążył już spłodzić tysiące tekstów. Po czterdziestce (czyżby kryzys wieku średniego?) uznał, że czas zrobić coś, co w odróżnieniu od tekstów do prasy nie skończy żywota po jednym dniu. Agatha Christie byłaby z niego dumna, bo pomysł na „Umarli tańczą” przyszedł mu do głowy… w czasie koszenia trawy. Właściwie od razu wymyślił dwie fabuły, ale drugą (która miała być czymś w rodzaju wesołkowatej wersji „Ściganego” z Harrisonem Fordem) wykreślił w przedbiegach.


Bez wątpienia dobrą wiadomością jest, że autorzy przygotowują kontynuacje.


Z kolejnym wydarzeniem niżej podpisana ma pewien problem. Był to bowiem panel z gatunku tych, na których trzeba być, bo każda, nawet najbardziej wyrafinowana czy dosadna fraza będzie tylko miernym erzacem tego, co działo się w środowy wieczór w Literatce. Niemniej podejmę wyzwanie i spróbuję oddać słowem to, co gały widziały, a uszy słyszały. A był to panel złowróżbnie nazwany Obyś innych pisarzy uczył z udziałem tegorocznych trenerów na warsztatach. Weteranów - Marty Mizuro i Mariusza Czubaja oraz, debiutujących w tej roli, Gai Grzegorzewskiej, Marcina Świetlickiego i Marcina Wrońskiego. Moderatorem (choć, zważywszy na ogólny klimat rozmowy, nie wiem, czy jest najodpowiedniejsze określenie) panelu był dyrektor Festiwalu – Irek Grin we własnej osobie.
Początek był zupełnie poważny i na serio, bo i mamy się czym chwalić (co odnotowujemy z niemałą dumą). Czworo uczestników warsztatów zadebiutowało już pełnowymiarowymi powieściami w dobrych wydawnictwach, doczekaliśmy się antologii „Zaułki zbrodni”, a kilkadziesiąt dalszych opowiadań zostało opublikowanych w prasie i antologiach literatury kryminalnej. A że wieczór generalnie przebiegał w dość swobodnej atmosferze, na tym zakończyły się poważne tematy i zaczęły zwierzenia.


Tu prym wiódł Marcin Świetlicki, który z sobie tylko znanym wdziękiem wyznał, że wreszcie odnalazł swoje życiowe powołanie. Okazało się bowiem, że jako nieodrodny syn swoich rodziców – nauczycieli, również i on od zawsze wykazywał pewne skrzywienie ku pedagogii, a bycie trenerem wreszcie pozwoliło mu dać upust tej (dotąd skrywanej) części jestestwa. Po raz pierwszy w życiu robi to, co zawsze chciał! A nawet wydaje mu się, że urodził się po to, aby uczyć, bo tylko to go uszczęśliwia (czy to znaczy, że nie możemy liczyć na kolejne kryminały?).


Niektórzy zyskali również nowe pseudonimy. I tak Marcina Świetlickiego już nie ma. Zastąpił go Pan Koguto. Mariusz Czubaj od teraz jest po prostu Zwięzłym Mariuszem, a Marcin Wroński – Julią Hartwig kryminału. To ostatnie wymaga komentarza: Wroński był już czterokrotnie nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru, i póki co na nominacjach się kończy (trzymamy kciuki za „A na imię jej będzie Aniela”). Podobnie rzecz się ma z Julią Hartwig i Nagrodą Literacką Nike.

Ale moi mili, dość tych świństw, resztę wieczoru niech spowije milczenie.  

Zofia Jurczak 

Wideorelacja z 2. dnia
Więcej zdjęć z 2. Dnia MFK Wrocław 2012 tutaj.