Bajeczki, Gaja Grzegorzewska

Bajeczki

W jednym z odcinków serialu „Gotowe na wszystko” pojawia się wątek organizowania szkolnego przedstawienia o Czerwonym Kapturku. Jedna z matek próbuje przeforsować pomysł z poprawną politycznie wersją, w której wilk jest zły, bo ma kolec w łapie. Leśniczy nie zabija go, tylko usuwa kolec i puszcza zwierza wolno. Kobieta twierdzi, że zabicie wilka jest rozwiązaniem zbyt drastycznym, mogącym nieodwołalnie uszkodzić dziecięcą psychikę. Nadopiekuńcza matka w absurdalnie pojmowanej potrzebie chronienia najmłodszych przed cierpieniem kwestionuje cały sens płynącej z bajki nauki. Trzymanie dzieci w wyidealizowanym świecie wyjałowionym z trosk i zagrożeń nie tylko nie uchroni ich przed złem, ale wręcz uczyni z nich bezbronne kaleki. Będą zupełnie nieprzygotowane na zagrożenia czyhające poza kloszem, spod którego przecież w końcu będą musiały wyjść.

W przeciwieństwie do wielu współczesnych bajek epatujących bezmyślnym okrucieństwem, przemoc w klasycznych bajkach poza rozrywkową miała również funkcję utylitarną.

Cóż powiedziałaby bohaterka „Gotowych na wszystko”, gdyby wiedziała, że ta wersja „Czerwonego Kapturka”, przed którą tak chciała chronić dziatki, jest naprawdę niewinna w porównaniu do pierwotnej opowieści o dziewczynce z koszyczkiem? Ludowy bajarz sprzed kilkuset lat nie szczędzi makabrycznych detali, dotyczących mordu dokonanego przez wilka na babci, takich jak zlewanie krwi do butelki i układanie na półmisku świeżych plastrów staruszki. Zimna płyta sporządzona z kawałków babci nie pozostawia wątpliwości, że jej odratowanie przez leśniczego zdecydowanie nie wchodzi już w grę. Potem następuje nacechowana pedofilskimi aluzjami scena, w której wilk, niczym obleśny stary cap, namawia Kapturka do rozebrania się do rosołu i legnięcia z nim pod pierzyną. Ostatecznie dziewuszka zostaje pożarta. I nikt jej nie ratuje... I co, teraz wersja, w której leśniczy zabija wilka, nie wydaje się już przesadnie drastyczna? Natomiast wersja ludowa może i jest okrutniejsza, ale równocześnie bardziej prawdopodobna. A płynie z niej prosta życiowa nauka, że lepiej unikać niebezpieczeństw, niż liczyć na pomoc, która może nie nadejść.

Również bajka o Kopciuszku, w której w ramach zmieszczenia się w absurdalnych kanonach piękna dwie próżne dziewuchy dokonują na sobie amatorskich operacji plastycznych, odcinając to piętę, to palec, nie pozwoli dziecku zasnąć. Ale z drugiej strony dziewczynka wcześnie uświadomi sobie, że nie warto cierpieć dla wydumanego kaprysu mężczyzny, który na dodatek woli inną. Do podobnych konkluzji można dojść po lekturze „Małej Syrenki” Andersena, która niewiele ma wspólnego z cukierkową ekranizacją Disneya. U duńskiego autora Syrenka zostaje człowiekiem za cenę utraty głosu (i języka) i potwornego bólu, który odczuwa przy każdym kroku. Dziewczyna ma nadzieję, że jako człowiek zdobędzie miłość księcia. Ten jednak kocha inną. Tym sposobem, stawiając na szali całe swoje dotychczasowe życie, naiwna idiotka traci wszystko. Natomiast rozsądna czytelniczka przyswaja sobie płynącą z bajki naukę, że altruistyczna, jednostronna, ślepa i nieszczęśliwa miłość wcale nie nobilituje, tylko robi z człowieka frajera.

Inne wersje „Kopciuszka” przedstawiają jeszcze bardziej ponurą wizję świata, bliższą dziełom Markiza de Sade niż bajkom na dobranoc. W jednej dziewczę ucieka od ojca, który pragnie ją poślubić, by pofolgować swoim chorym chuciom. W kolejnej zła macocha przy próbie zamordowania Kopciuszka przez pomyłkę pakuje do pieca własną córkę. Jak niewiele z tych wersji, mogących stanowić pożywkę dla freudystów, zostało w całkowicie pozbawionej makabry ekranizacji Disneya!

Mimo lukrowanej estetyki Disney jest natomiast w dużym stopniu kontynuatorem wiktoriańskiej tradycji opowieści dla dzieci, gdzie zło występowało dodatkowo pod postacią niesprawiedliwości społecznej, a śmierć była nieodłącznym elementem fabuły. Nawet w tych raczej wesołych powieściach autor obowiązkowo uśmiercał przynajmniej jednego dziecięcego bohatera („Małe kobietki”). Ewentualnie pozbawiał go rodziców, w rezultacie czego mały protagonista zdany był na łaskę w najlepszym razie charakteryzujących się emocjonalnych chłodem opiekunów („Tajemniczy ogród”, „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Mały lord”). W najgorszym zaś biedak lądował w bezdusznej państwowej placówce, prowadzonej przez sadystów („Mała księżniczka”, „Olivier Twist”). Wyczyny tych działających za przyzwoleniem otoczenia sadystów opisywane były z perwersyjną skrupulatnością, która budzi u czytelnika bunt. Wyrzucone poza nawias społeczeństwa dziecko jest natomiast totalnie bezbronne i może liczyć tylko na siebie. Tym zaskarbia sobie współczucie i sympatię czytelnika, który uczy się przy okazji, że nie wszyscy dorośli są dobrzy i nie każdemu należy się szacunek. Tym, co ostatecznie ratuje małych bohaterów i czyni ich postaci atrakcyjnymi, jest ich niezłomna postawa moralna i umiejętność zachowania godności pomimo ciągłych upokorzeń. Tym samym promują wartości ponadczasowe, niezależne od statusu materialnego, które wynoszą ofiary ponad ich oprawców. Zło natomiast nie jest atrakcyjne, bo jest reprezentowane przez ludzi tchórzliwych i słabych.

Także we wczesnych filmach Disneya bohaterowie często wywodzą się z nizin albo spadają z drabiny społecznej na skutek przeciwności losu. Od początku mają pod górkę, a ich smutny los doprowadza dzieci do łez, rozbudzając wrażliwość, ale i pociąg do melodramatu w latach późniejszych. Dumbo traci rodzinę i jest bezlitośnie wyśmiewany, Kopciuszek ma tylko ojca nieudacznika i żyje w ciągłym poniżeniu, na łasce macochy, Tramp, zakochany kundel, jest bezdomnym włóczęgą, a matka Bambi zostaje odstrzelona, odzierając dzieciństwo ze złudzeń i przygotowując najmłodszych do zaakceptowania śmierci jako nieodłącznego elementu życia.

Czasami te funkcje edukacyjne, przemycane pod postacią rozrywki, przybierają formy zdecydowanie skrajne. Mocno kontrowersyjne metody wychowawcze prezentują bogato ilustrowane „Bajki dla niegrzecznych dzieci”, napisane przez niemieckiego psychiatrę Heinricha Hoffmana w 1844 roku. Do dziś budzą grozę. Głupota i nieposłuszeństwo dzieci są w nich karane na przykład obcinaniem palców. Niegrzeczne dzieci sprowadzają na siebie marny los – zostają spalone żywcem, toną, spotyka je śmierć głodowa. Makabryczne ilustracje nie pozostawiają pola wyobraźni. Te bajki budziły równocześnie strach, odrazę i fascynację. A do tego odnosiły zamierzony skutek, bo nie pamiętam, abym po ich lekturze jeszcze kiedykolwiek wpakowała kciuk do ust. A i zupę zjadałam jakoś chętniej.

Nadgorliwa mamuśka z „Gotowych na wszystko” może i miała dobre chęci, ale na pewno nie miała świadomości, w czym gustują dzieci. Z tego co pamiętam, im bardziej makabryczna bajka, tym większe wzbudzała emocje i mocniej zapadała w pamięć. A wraz z nią przemycana przez autora życiowa nauka. Bajki obnażają przed dziećmi nie zawsze radosną prawdę o świecie, pełnym przykrych niespodzianek, gdzie nie należy każdemu ufać, trzeba umieć sobie radzić samemu i mieć świadomość, że sprawiedliwość nie zawsze zwycięża. Przy okazji przygotowują do przyszłej roli adresata bajek dla dorosłych. A więc horrorów, które nader często korzystają z mitów, legend i bajek. Oraz kryminałów, opartych w znacznej mierze na dychotomii dobra i zła, z wyobcowanym, samotnym, emocjonalnie osieroconym bohaterem. Wyedukowany, dorosły odbiorca co rusz odnosi wrażenie, że już kiedyś gdzieś o tym czytał. A naznaczone lękami z czasów dzieciństwa motywy pojawiające się w powieściach dla dorosłych straszą podwójnie skutecznie.

Gaja Grzegorzewska