W upalną noc, Gaja Grzegorzewska

W upalną noc

Już nieraz wspominałam, jak bardzo uniwersalną lekturą jest kryminał. Sprawdza się o każdej porze roku.

Na przykład trudno o bardziej kryminalną pogodę niż jesienna. Bo niby kiedy założyć prochowiec i kapelusz, po którego rondzie może ściekać deszcz, jak nie właśnie wtedy? Obfite opady sprzyjają siedzeniu w domu, a to znowuż sprzyja lekturze. Po jesieni nadchodzi jednak zima i każdy miłośnik kryminalnych opowieści skwapliwie wylicza zalety i przyjemności płynące z pochłaniania kryminałów, gdy za oknem pada śnieg. Śnieg pada, wicher wieje, a nam – co prawda bezpiecznym w zaciszu swoich domów – jakoś łatwiej niż w innym czasie wyobrazić sobie odciętą od świata posiadłość zasypaną śniegiem i grupkę ludzi zdanych tylko na siebie oraz na łaskę i niełaskę mordercy kryjącego się pośród nich. Jak w „Pułapce na myszy” czy „Tajemnicy Sittaford” Agathy Christie. Wyobrażamy sobie, co muszą czuć policjanci Kjella Oli Dahla, gdy oddychając przez zmarznięte nosy, z trudem unosząc opatulone ochraniaczami stopy, przemierzają skute lodem Oslo w poszukiwaniu mordercy, jak ma to miejsce w „Mężczyźnie w oknie”. Pochłaniamy kolejne strony „Nocnej zamieci”, rozkoszując się mrokiem tajemnicy z przeszłości i plastycznym opisem śmiercionośnej zamieci z bezpiecznej perspektywy wygodnego fotela albo wręcz ciepłego łóżka. Najmniej kryminalną porą roku jest chyba wiosna. Wszystko budzi się do życia, a więc zupełnie niezgodnie z ideą kryminału, gdzie wszystko dąży ku destrukcji. Gdyby przeprowadzić badania, zapewne okazałoby się, że najrzadziej wybieraną przez autorów jako tło akcji porą roku jest wiosna. A do tego wiosenne miesiące to te, w których czyta się najmniej kryminałów. I chyba w ogóle czyta się najmniej. Lektura przegrywa z tak długo wyczekiwanymi promieniami słońca, zabawą na świeżym powietrzu, rowerem i pierwszymi imprezami pod gołym niebem.

Żadna jednak pora roku nie sprzyja tak bardzo pochłanianiu dzieł z obrębu gatunku kryminalnego, jak lato!

I w końcu przyszła do nas ta oczekiwana, wytęskniona i ponad miarę idealizowana fala upałów! (Oczywiście teraz, gdy żar się leje z nieba i uderza nas zatykający zaduch, gdy tylko opuszczamy chłodne wnętrza, a spiekota  wyciska ostatnie poty lepiej niż osobisty trener, wszyscy zaczynają narzekać i tęsknić do miłego chłodku.) A że upały nie sprzyjają nadmiernej pracy umysłu, niezobowiązująca kryminalna rozrywka wraca do łask. Tym bardziej, że nadchodzi czas urlopów, podróży pociągami i wylegiwania się na plaży.

Szłam ostatnio nocną porą przez rozgrzane miasto, temperatura spadła zaledwie o parę stopni, było parno i duszno. W powietrzu dało się wyczuć napięcie i agresję. Tłumy przewalające się przez głośne rozświetlone ulice były żądne krwi, zaczepne, szukające konfliktu. Miałam wrażenie, że wystarczy jedna mała zapalna iskra, by zaczęły się zamieszki, jakich świat nie widział. Takie noce niosą obietnicę przygody. Powietrze przepojone jest zapachami przywołującymi trudne do uchwycenia wspomnienia. Łatwo nam wtedy uwierzyć w namiętności miotające bohaterami i rodzącą się pod wpływem upałów skłonność do przemocy. Przez głowę przewijają się sceny z Chandlera czy Jamesa Lee Burke’a, z „Drżącej ręki fałszerza” Patricii Highsmith, z filmów Spike’a Lee z pogranicza kryminału, czyli „Summer of Sam” lub „Rób co należy”, albo z klasyka takiego jak „W upalną noc” Normana Jewisona. Tak, lato to zdecydowanie najbardziej kryminalna pora. Chociaż pewnie zmienię zdanie, gdy nadejdzie jesień, bo punkt widzenia, jak wiadomo, zależy od punktu siedzenia.

A pogoda i tak dopisała własny epilog, gdyż w momencie, gdy wystukuję na klawiaturze te słowa, znowu pada, a upały są jedynie wspomnieniem. Idę poczytać.

 

Gaja Grzegorzewska