Szokujący felieton, Gaja Grzegorzewska

Szokujący felieton

Przeczytałam ostatnio debiutancki thriller Karin Slaughter, która słynie z soczystych opisów trupów i aktów przemocy. Wszystko przedstawia bardzo drobiazgowo, nie oszczędzając czytelnikowi żadnych szczegółów. Pochłaniając strony (tak – strony! Nie wersy, a całe strony!), na których autorka z lubością rozpisuje się na temat stanu głowy ofiary samobójczego strzału, z zapałem konsumowałam kromkę z domowym smalcem. Jadłam sobie niewzruszona, czytając o resztkach krwi za paznokciami osoby, która stała zbyt blisko samobójcy. Przeżuwałam mój posiłek, podczas gdy fragmenty mózgu i krwawe rozbryzgi spływały po ścianie, a kawałeczki kości nadal tkwiły w kieszeniach koszuli. Przeżuwałam, ale nie przeżywałam. Kolejny rozdział skupiał się na sekcji zwłok, a ja nieporuszona ładowałam kiszoną kapustę do paszczy, a potem całe garści żelek. I znowu kapustę. I cóż, że pani doktor przeprowadzającej sekcję przez ręce przelewały się jelita niczym makaron. Może te jelita nawet trochę przypominały tę kapustę, którą jadłam tak beznamiętnie. Dopiero po dłuższej chwili (gdy się już najadłam) pomyślałam: hej, co ze mną jest nie tak?

Prawie nic nie robi już na mnie wrażenia. Może dlatego, że zajmuję się tym tematem z dwóch stron: jako twórca i jako odbiorca. Jako odbiorca literatury kryminalnej i w pewnym sensie badacz zbrodni i historii kryminalistyki łyknęłam już tyle wszelakiej przemocy, w każdej możliwej formie, że bardziej poruszają mnie poboczne aspekty powieści i autentycznych zdarzeń niż temat główny. Jako twórca staram się natomiast wymyślać takie przypadki, które zburzą chociaż na chwilę spokój podobnych do mnie rozbestwionych starych wyjadaczy. Temu planowaniu nowych sposobów uśmiercania zawsze towarzyszy pytanie: czego jeszcze nie było?

Czytelnicy przywykli do tylu zabiegów stosowanych przez autorów, że ciężko jest dogodzić tym francuskim pieskom. To że stare poczciwe zadźganie ofiary nożem nie robi żadnego wrażenia, to oczywiste. Ale odbiorców powieści kryminalnych przestaje nawet ruszać ćwiartowanie zwłok, patroszenie czy wpychanie obciętych genitaliów do ust! Było, było, było. Wszystko już było. Już Edgar Allan Poe wyczerpał większość opcji w swoich opowiadaniach. Lubował się w misternych sposobach uśmiercania swoich bohaterów: grzebał ich żywcem, podpalał, zamurowywał, obcinał głowy, ćwiartował, oddawał na pastwę kanibalom.

Ostatnim kryminałem, który zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie, była przeczytana jakieś pięć lat temu powieść Dennisa Lehane’a „Gdzie jesteś, Amando?”. Opisy kaźni, jakiej poddane zostały dzieci, sposób przedstawienia ich odrażających oprawców i wszystkie nieprzyjemne, obrzydliwe szczegóły dotyczące miejsca, w którym dramat się rozegrał, sprawiły, że przez chwilę miałam ochotę odrzucić tę książkę ze wstrętem. Oczywiście nie zrobiłam tego i czytałam dalej z niesmakiem i smutkiem, ale równocześnie z pewnym zafascynowaniem i podziwem dla talentu pisarza.

Od tamtej pory jako czytelnik wciąż czekam na jeszcze jeden kryminał, który byłby w stanie poruszyć mnie w podobny sposób. Natomiast jak autor nadal wyczekuję swojej  wyjątkowej niepowtarzalnej zbrodni, której siła rażenia będzie tak wielka, że odbiorca zareaguje na nią tak, jak ja przed laty na dzieło Lehane’a.


Gaja Grzegorzewska