Kryminały z południa, Paweł Bravo (artykuł)

Kryminały z południa

Miłośnicy kryminałów powinni być oswojeni z ponurą stroną rzeczywistości – wszak treścią ich ulubionego gatunku literackiego są zabójstwa, przestępstwa mniej lub bardziej okropne, a bohaterów pchają do działań na ogół mało chlubne cechy charakteru. A jednak od kilkunastu lat, wraz z zawrotną karierą autorów skandynawskich, w świecie kryminałów zrobiło się wyjątkowo duszno, depresyjnie i beznadziejnie. Zaczęło się od Henninga Mankella, potem niepodzielnie rządził czytelniczą wyobraźnią Stieg Larsson, w ślad za nimi zjawił się tuzin kolejnych „mrocznych piór”, takich jak Jo Nesbø, Camilla Läckberg, Yrsa Sigurðardóttir, Lisa Marklund, Gunnar Staalesen. Im trudniej było wymówić nazwiska tych autorów i autorek, tym bardziej czytelnicy dawali się uwieść nordyckiej wizji świata przenikniętego przez zło, zaludnionego przez ludzi o chorych duszach, pokręconej psychice, rządzonego przez prawo pięści i bezlitosną siłę pieniądza.

Nie widać końca tej podróży w głąb czarnej i lodowatej jaskini występku i beznadziei, jednak nie każdy, kto lubi spędzać czas z książką kryminalną w ręku, chce się dać porwać tej przygnębiającej modzie. Na szczęście świat nie składa się tylko z zimnej Północy, zbawienny ratunek dla czytelnika nadchodzi z jaśniejszego Południa – od autorów albo urodzonych w łaskawszym klimacie i wśród piękna krajów śródziemnomorskich, albo wybierających cieplejsze i radośniejsze okolice jako miejsce życia i scenerię dla śledztw prowadzonych przez swoich bohaterów.

Od wielu lat najważniejszym obrońcą południowego stylu pisania kryminału i najpoczytniejszym południowcem jest Andrea Camilleri, niestrudzony twórca kolejnych, co rok wydawanych także w Polsce, przygód komisarza Montalbano. Wielkiego hedonisty, dowcipnego rozmówcy i niestrudzonego smakosza – zarówno jeśli chodzi o potrawy, jak i o kobiece wdzięki. W kwestii relacji damsko-męskich pozostaje jednak staroświecko wierny narzeczonej, opierając się na ogół pokusom; za to nie umie oprzeć się im przy stole. Autor zaś opisuje uroki sycylijskiego sposobu życia w taki sposób, że czasem mafia i przemoc, które stanowią przecież codzienność w pracy komisarza, wtapiają się w pogodne i mimo wszystko optymistyczne tło, stanowiąc tylko skazę na obrazie świata, w którym dobrze jest żyć. Dokładnie odwrotnie niż u Skandynawów, gdzie cały świat jest zasadniczo dotknięty  złem i nawet bohaterowie walczący po stronie dobra noszą w sobie jakąś skazę, niepozwalającą im cieszyć się własnym życiem.

Zamiłowanie do jedzenia, niekoniecznie wyszukanego, ale zawsze najwyższej jakości i bardzo urozmaiconego, to cecha innego włoskiego komisarza-obżartucha, Guido Brunettiego.  Powołała go do życia Donna Leon, Amerykanka, która osiedliła się w Wenecji i to miasto wybrała za miejsce pracy swojego bohatera. Jak opowiadała kiedyś w wywiadzie, gdy zaczynała tworzyć postać Brunettiego, nie chciała wcale nadawać wielkiej wagi jedzeniu, tylko po prostu opisała, jak do kwestii posiłku podchodzą Włosi: „dobrze zjeść to nie jest jakiś wyczyn czy powód do dumy i autopromocji. To po prostu coś, co robisz dwa razy dziennie w sposób, który daje ci jak najwięcej czysto fizycznej przyjemności”. Donna Leon okazała się bardzo skuteczna w odmalowaniu tej przyjemności. Czytelnicy wcale niezrażeni tym, że komisarz Brunetti pomiędzy posiłkami musi zajmować się nieraz bardzo przykrymi przestępstwami, tak bardzo rozmiłowali się w jego postaci, że wymusili na autorce napisanie osobnej książki dotyczącej potraw, jakie pojawiają się w kolejnych tomach, wydanej i u nas pod tytułem „Szczypta Wenecji”.

Wspólną cechą wielu południowych kryminałów jest też to, że po ich lekturze aż chce się pojechać w opisywane miejsca; seria powieści Leon to też atrakcyjny sposób na poznanie i pokochanie na odległość Wenecji. Już na miejscu turysta może z łatwością odszukać organizowane specjalnie dla czytelników wycieczki po mieście śladami Brunettiego. Czy ktokolwiek zapałał kiedyś ochotą, żeby pojechać do zimnego, ciemnego Bergen czy Ystad po przeczytaniu mrocznej skandynawskiej powieści?

Tych dwoje obrońców południowego stylu życia ma już ugruntowaną pozycję, ale nie są sami – na pomoc spieszą im nowi autorzy, odkrywani od niedawna dla polskiego czytelnika. Veit Heinichen to przypadek nieco podobny do Donny Leon – cudzoziemiec, który tak zakochał się we Włoszech, że się tam osiedlił i choć nadal pisze po niemiecku, jego powieści są arcywłoskie. Ojczystym miastem z wyboru Heinichena jest Triest, fascynujące skrzyżowanie włoskiego żywiołu z austrowęgierską tradycją i wpływami położonej tuż obok Słowenii i Chorwacji. Tam właśnie działa komisarz Proteo Laurenti, człowiek mający swoje słabości, uwikłany w świat równie niedoskonały, gdzie walka ze złem nigdy nie jest łatwa ani stuprocentowo skuteczna – to wszystko jednak nie przeszkadza mu cieszyć się życiem, jego drobnymi przyjemnościami i relacjami z ludźmi. Gorycz żywota, nieuchronna u człowieka w średnim wieku będącego w trudnym i nie całkiem udanym związku, jest znacznie lżejsza do przełknięcia, gdy można zjeść dobre owoce morza i popić znakomitym winem dostarczanym przez sławnych na cały świat słoweńskich winiarzy z Krasu…

Poszukiwacze kryminalnych zagadek i sensacji w słonecznym i pogodnym odcieniu mają jeszcze do wyboru dwie kobiece postaci z bardzo różnych epok i miejsc, które łączy pozytywna energia, z jaką traktują rzeczywistość. Molly Murphy z powieści Rhys Bowen  to dzielna imigrantka z Irlandii, która w Nowym Jorku z początku XX wieku próbuje zostać prywatną detektywką, co oznacza, że obserwujemy nie tylko jej zmagania ze światem przestępczym (zostaje zamieszana nawet w zamach na prezydenta!), ale i z konwencjami społecznymi, które pannom na wydaniu oferują co najwyżej zajęcie guwernantki albo panny do towarzystwa. We współczesnej Barcelonie walczy natomiast ze zbrodnią inspektor Petra Delicado, znana z już siedmiu powieści Alicii Gimenez-Bartlett. Jest wrażliwą idealistką, ukrywającą swoją kruchość pod maską ironii, a jej bardzo niezależny charakter nie ułatwia jej życia uczuciowego. Żyje co prawda samotnie, ale daleko jej do zgorzknienia, choćby dlatego, że tworzy swego rodzaju parę z podwładnym Feminem Garzonem.

Do tej niewielkiej, ale sprawdzonej w bojach z przestępcami i z ponurym nastrojem grupy dołączają nowe posiłki z Włoch – dzięki młodemu autorowi już okrzykniętemu „toskańskim Camillerim”. Marco Malvaldi, bo o nim mowa, jest na dobrej drodze, by godnie wspiąć się na wyżyny wyznaczone przez sycylijskiego mistrza. Stworzona przezeń postać barmana imieniem Massimo i czwórki starszych wiekiem stałych klientów jego lokalu w pewnej nadmorskiej mieścinie koło Pizy to idealna odtrutka na mroczny i pesymistyczny obraz ludzkiej natury, jakim atakują nas nordycy. W miasteczku, gdzie najważniejszą chwilą dnia jest sjesta, a podstawowym zajęciem chodzenie na plażę, czasem dochodzi do przestępstw, ale, jak to na prowincji bywa, policja jest opieszała i niezbyt bystra. Na szczęście ludzie dużo plotkują i opowiadają – a gdzieżby to mieli robić, jeśli nie w lokalnym barze? I tak mimowolnie Massimo, mający matematycznie ścisły umysł godny Herkulesa Poirota, łączy fakty w coraz bardziej spójną układankę, a nieznośni staruszkowie wtrącają swoje trzy grosze, na pierwszy rzut oka bez sensu, ale po chwili bezcenne. I tak między jedną kawą a drugą – Massimo jest jej wielkim kapłanem i niestrudzenie próbuje przekonać klientów, że cappuccino pije się tylko z rana – cała ekipa z baru odnajduje właściwe tropy, które pozostaje tylko podrzucić niezdarnemu komisarzowi.

Kto więc lubi lektury z dreszczykiem, zagadki i tropienie zbrodni, nie musi od razu popadać w depresję; przeciwnie, może przy okazji myślami uciec na południe, do świata pełnego słońca, dobrego jedzenia i beztroski, starczy że na półkach księgarskich odszuka właściwych autorów.


Paweł Bravo