Rana Pawła goiła się, usunięto sączki. Właściwie to Paweł mógłby iść do domu. Ale lekarz chciał go jeszcze jakiś czas zatrzymać bo rentgen wykazał, że kula ukruszyła kawałek kości z jednego z kręgów. Krąg jako taki był w porządku, ale lekarz chciał Pawła poobserwować i zrobić trochę badań neurologicznych. A tymczasem ojciec pięknej nieznajomej wychodził do domu. Był smutny i przygnębiony, bo oznaczało to, że więcej tej ślicznotki nie zobaczy. Jakiś żal go ogarnął, rzewność. No dobra, trudno. W końcu nie pierwszy i nie ostatni raz zauroczyła go jakaś spódnica. Czas szybko zaleczy rany, i takie tam… Przymknął oczy, przynajmniej w marzeniach była tylko jego. Właśnie brał ja w ramiona, gdy owinął go znany mu i jakże pożądany zapach. Przez chwilę pomedytował nad siłą ludzkiej wyobraźni, gdy poczuł jakiś ciężar gniotący łóżko i przygniatający pierś. Ostry ból przeszył mu płuca, w oczach stanęły świeczki…
Ale gdy ujrzał, kto go tak urządził te cierpienia stały się nic nieznacząca fraszką. To była ona. Zalała go potokiem słów przepraszając za swą niezdarność. Mówiła, ze się potknęła, że jej przykro. Powiedziała, że ma na imię Andżela. Pobiegła po siostrę, która zaaplikowała Pawłowi jakiś środek przeciwbólowy, poprawiła mu poduszki – o niebiańska rozkoszy – jednym słowem troszczyła się o niego. Czyli wszystkim, a w szczególności pielęgniarkom dawała jasny i czytelny sygnał – ten chłop jest mój i wara wam od niego baby! Choć Paweł wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie został wzięty w posiadanie przez Andżelę. Ona doskonale widziała, z jakim słodkim wzrokiem przychodziły do Pawła wszystkie te piguły, aby zmienić mu opatrunek lub podać leki. Ale on tego nie widział. To Andżela sprawiła, że to właśnie JĄ dostrzegł. Oznaczyła terytorium. Pawłowi wydawało się, że poderwał Andżelę jakieś dwa miesiące później. O odwieczna, kobieco mądrości! Następnego dnia przyszła z ciastem na przeprosiny, a potem już tak wpadała pogadać. A potem Paweł wyszedł ze szpitala i zaprosił ja do kina. Po kinie wylądowali u niego. Tej nocy Paweł nie zapomni nigdy. Już Andżela się o to postarała. A pół roku później wzięli ślub…
- Witam państwa, możemy zaczynać? – stary rozpoczął odprawę – tłum ludzi z parującymi kubkami kawy, szukający sobie miejsca aby przysiąść, lub chociaż wygodnie oprzeć o ścianę. Ktoś zahaczył kogoś dyndającym karabinem, ktoś przydeptał, po chwili dopiero towarzystwo ucichło…
- Na początku pragnę wam przedstawić naszą nową koleżankę, naszego rodzynka – tu stary wskazał na nową dziewczynę, która nieco speszona uśmiechała się powitalnie. Nowa, błyszcząca kabura z wielgachnym pistoletem wystawała z pod lewej pachy stercząc pod dziwnym kątem, ale za to ślicznie odcinała się na tle śnieżnobiałego sweterka. Sweterek, cudownie obcisły podkreślał tez inne, kształtne i krągłe walory jej figury. Tak jak obcisła spódnica. Długie, zgrabne nogi. A na nich szpilki. Paweł nie nic przeciw szpilkom, ale zakładanie ich na akcję?
– Przedstawiam wam komisarz Kamilę Wilczyńską. Ukończyła właśnie szkołę oficerską w Szczytnie i dostała przydział do nas.– Stary wyszczerzył się cały w uśmiechu. A Kamila nieco speszona cos tam bąknęła o tym, ze postara się sprostać, że jest dumna i tego typu kawałki. Paweł zamyślił się. Wilczyńska. Czy nie jest córką starego Wilczyńskiego? Inspektora ze sztabu doradczego Komendanta Głównego? No, no. To by tłumaczyło, skąd trafia zielona, niczym szczypior na wiosnę śliczna panienka z okienka do ich wydziału. Gdzie każdy, kto tu trafił miał za sobą lata praktyki na ulicy. To stanowiło o sile ich wydziału. No, ale na układy, nie ma rady.
- Zanim przejdziemy do rzeczy, chcę poruszyć jedną ważną sprawę – kontynuował Stary – Pani Kamila jest z nami pierwszy dzień, z małym, jak wiadomo, doświadczeniem w terenie. Nie mogę puścić jej samopas. Z drugiej strony dobrze, gdyby wdrażała się na bieżąco. Dlatego przydzielę panią do specjalnej załogi – Stary znów błysnął krzywymi kłami w uśmiechu – Maciejak!
- Jestem. – Paweł odezwał się mechanicznie.
- Jesteś odpowiedzialny głową za panią Kamilę. Ty, pani Kamila i Tereszyński w dniu dzisiejszym jesteście w odwodzie. Zabezpieczycie tych, którzy będą działać w pierwszej linii.
Słowom starego towarzyszył głośny pomruk aprobaty wszystkich mężczyzn w tej sali, którzy w ten żartobliwy sposób dawali znać, że równie dobrze, a nawet lepiej, daliby sobie radę z tym zadaniem.
- I jeszcze jedno. Maciejak, żadnych wygłupów, zrozumiałeś?
- Tak jest, panie naczelniku
- No. Zapamiętaj sobie. Jesteś w odwodzie. Odwód. Jak znowu mi coś wykombinujesz, to nie wiem, co ci zrobię!
Czyli miał robić za niańkę. Dobrze, przynajmniej sobie pogada z piękną Kamilą. Jak już wszyscy zbójcy będą spętani, podjedzie, pokaże jej miejsce akcji. Może jakieś przeszukanie zrobią, albo odkonwojują zatrzymanego do aresztu. Taka tam wykończeniówka. Spacerek. Odwód. Nieźle to sobie stary wykombinował. Ale czemu młodej nie dał wolnego? W jakiś bardziej normalny dzień można by zacząć wdrażać ją do pracy… A tak dziewczynę niepotrzebnie naraża na stres i odciąga dwóch gliniarzy od roboty, osłabiając resztę ekipy. Nie pchaj się w kłopoty! Dobre sobie. Tu każdy pcha się w kłopoty. Balansuje na krawędzi. Inaczej się nie da.
A niby dlaczego go stary tu ściągnął? Znali się od lat. Współpracowali jeszcze w czasach służby Pawła w pododdziale antyterrorystycznym. Gdy Paweł wyszedł ze szpitala po zagojeniu się rany, w miarę szybko wrócił do służby. Miał obawy, czy sprosta psychicznie, czy nie będzie się bał podchodzić do kontroli samochodów. Ale nie. Wypadek nie odcisnął żadnych trwałych śladów na psychice. Jedynym śladem, jaki pozostał mu po tym wydarzeniu, była jego „gwiazda szeryfa”. Tak nazywał pieszczotliwie swoja ranę na piersi. Tam, gdzie kula weszła w ciało, rozerwała skórę na kształt gwiazdy. Miał taka ranę na piersi i nieco większą na plecach, gdzie pocisk opuścił ciało.
Podczas pobytu w szkole podoficerskiej zaprzyjaźnij się z takim jednym koleżką antyterrorystą. Wspólnie biegali i chodzili na siłownię. Tamten też miał za sobą patrolówkę i namawiał Pawła do przejścia do ich jednostki. Po szkole Paweł złożył raport, przeszedł stosowne badania i rozpoczął służbę w nowej jednostce. Andżela początkowo nie była zadowolona. Przez kilka dni chodziła z zapuchniętymi od płaczu oczami. Pytała, co z dzieckiem? Paweł uspokajał ją, że taką ma pracę. Będzie robił to samo, co do tej pory. Tylko będzie bardziej wyspecjalizowany. Andżela pytała ironicznie, czy na pewno uważa, że grupy antyterrorystyczne robią to samo, co policjanci z patrolu? Patrol, to patrol. Ma pogodzić zwaśnionych małżonków i wlepić mandat kolesiowi żłopiącemu piwo „pod chmurką” . A antyterroryści chyba, czym innym się zajmują. Paweł długo i cierpliwie tłumaczył, że przecież jako antyterrorysta będzie inaczej wyposażony niż policjant z patrolu. Po za tym, w odróżnieniu od patrolówki zawsze będzie wiedział, z czym ma do czynienia. Nie jedzie w ciemno. A właśnie taka jazda w ciemno jest najgorsza. Sama wie, poznała go w szpitalu, właśnie przez taka sytuację…
Nie zagrzał jednak długo miejsca w nowej pracy. Po intensywnym szkoleniu przyszedł czas na akcje. Rutyna. Zatrzymywali ludzi na ulicy, w samochodach i w domach. Wchodzili razem z drzwiami w huku i błysku petard, sprawnie blokowali jadące ulicą samochody. Szybcy, sprawni i zgrani. Każdy wiedział, co ma robić, tam nie było miejsca na improwizację. A pomiędzy akcjami trening, trening i jeszcze raz trening.
Aż pojechali na kolejną akcję. Kryminalni z jednej z komend wytropili podejrzewanego o zabójstwo i brutalny gwałt gościa. Facet był uzbrojony. Zorientował się, że jest obserwowany. Zamknął się w swoim domu. Wychylił przez okno i krzyczał, że zabije każdego, kto do niego wejdzie a ostatnią kulę przeznacza dla siebie. Jako zakładniczkę wziął gosposię. Dowódca szykował grupę do szturmu. Dowódcą był ten sam krzywozęby gość prowadzący teraz odprawę. Sytuacja była groźna, szczególnie dla zakładniczki. Szturm musiał skończyć się tragicznie…
Paweł nie wytrzymał. Zdjął i odrzucił hełm, upuścił karabin, odpiął kamizelkę i śmiało wszedł na podwórko obleganego. Stary dostał wtedy piany, darł się, że postawi Pawła pod sąd, że ma natychmiast wracać! Paweł olał go. Szedł w stronę budynku. Widział desperata celującego do niego z pistoletu prze okno na pierwszym piętrze. Stanął pod tym oknem i krzyknął: „Idę do ciebie, nie mam broni, chcę pogadać!” Nie zważając na krzyki z tyłu za sobą nacisnął klamkę drzwi. O cudzie, były otwarte. Wszedł w ciemne wnętrze. Zanim odrzucił ekwipunek, zdążył dyskretnie włożyć z tyłu za spodnie przeładowany pistolet. Co chciał zrobić? Nie wiedział do końca, zdał się na instynkt. Wiedział, po prostu wiedział, że jeśli weszłaby cała grupa, zakładniczka przypłaciłaby to życiem. Może źle zrobił, może popełnił błąd w ocenie sytuacji... Wtedy zginie. Ale nie mógł się wycofać. Czuł, że ten zdesperowany człowiek, zaszczuty w swoim domu, w głębi ducha nie chce umierać. Chce znaleźć wyjście z matni, w jakiej się znalazł, tylko nie wie jak to zrobić. To była szansa. Paweł pomału postanowił nogę na stopniu schodów wiodących na piętro. U ich szczytu w półmroku korytarza dostrzegł tego mężczyznę. Szczelnie zasłaniał się sparaliżowaną strachem tęga kobieta koło pięćdziesiątki. Jej obfite, rozlazłe kształty ułatwiały mężczyźnie zadanie. Chował się za nią, jak za tarczą.
- Spokojnie nie mam broni, chcę pogadać
- Zamknij drzwi na klucz
- Posłuchaj ...
- Zamknij, mówię! Bo ją zabiję!
- Spokojnie, dobrze, dobrze. Zamykam.
- Czego chcesz?
- Pogadajmy. Mam na imię Paweł, a ty ?
- Nic ci do tego! Zabiję ciebie i ją
- Co ci to da? Jeśli teraz wyjdziesz ze mną, będzie to okoliczność łagodząca...
- Gówno wiesz! I tak będę odpowiadał za zabójstwo! Jedno więcej, jedno mniej, co za różnica. Wolę zginąć z bronią w ręku!
- Wyjdźmy razem
- Przestań. Nie pójdę siedzieć. Nie pójdę. Za nic!
- To wypuść tę kobietę, a zostaw sobie mnie. Do mnie ta ekipa nie będzie strzelać. Zadrży im ręka. Jestem jednym z nich. Jestem ich kolegą
- Nich się to skończy, niech się to skończy! – wrzeszczał mężczyzna. Oczy błyszczały niezdrowym blaskiem, łzami i szaleństwem. Przerażona zakładniczka, zaczęła się szarpać, krzyczeć spazmatyczne. Mężczyzna wrzaskiem nakazał jej spokój nic nie pomogło. Paweł patrzył z przerażeniem jak tamten przykłada lufę pistoletu do jej skroni. Nie ma czasu! Paweł błyskawicznie ocenił sytuację. Jednocześnie sadził po schodach w górę i płynnym ruchem wyciągnął broń. Tamten zorientował się, skulił się za swoją żywa tarczą, tak, że nawet ubranie nie wystawało za obręb oszalałej ze strachu kobiety. Jednocześnie tamten kierował broń w stronę Pawła. Nie zdążę, nie zdążę – tłukło mu się po głowie. Miał jedna szansę. Jedna na tysiąc.
Wycelował i błyskawicznie strzelił. Kobieta wrzasnęła z bólu, tuż pod lewym obojczykiem wykwitł szkarłat przybierając kształt przedziwnego kwiatu. Kobieta osuwała się, a mężczyzna kryjący się za nią kompletnie zgłupiał. Puścił swojego więźnia, pozwalając bezwładnemu ciału osunąć się na ziemię a sam dłonią zbrojną w pistolet przyciskał swoją ranę. Kula przeszła na wylot przez kobietę i utkwiła w ciele zamachowca. Ta chwila dekoncentracji przeciwnika wystarczyła Pawłowi. Ułamku sekundy dopadł go, powalił na ziemię, sprawnie wytrącając broń z ręki. W tym samym momencie głośny huk wstrząsnął domem wywalając w chmurze dymu i kurzu drzwi wejściowe, wszystkie szyby na parterze prysły tęczowymi, migotliwymi błyskami. Tuż za nimi wpadły do domu przykulone czarne postacie przytulone do kolb swoich karabinów i sprawnie opanowały dom. Stary natychmiast był przy Pawle. Kilku jego kolegów zajęło się rannymi. Paweł wiedział, że kobiecie nic nie będzie. Rana, jaką jej zafundował nie była śmiertelna. Wiedział, co robi. Inaczej zginęłaby a on razem z nią.
- Nic ci nie jest? - Spytał stary.
- Nie, w porządku.
- Chwała Bogu – odparł stary. To był ułamek sekundy. Paweł nie zauważył ciosu, który zwalił go z nóg.
- Kretynie – darł się dowódca – naraziłeś nie tylko kolegów, ale i cywilna osobę! Co ty sobie wyobrażasz?
- Myślałem...
- W mordę, ty nie jesteś od myślenia. Tu jest praca zespołowa, a nie czyjeś indywidualne wyskoki! Jesteś skończony, rozumiesz? Skończony! Módl się, abyś tylko wyleciał z hukiem, a nie wylądował w pierdlu!
Potem było zawieszenie w czynnościach i śledztwo zakończone postępowaniem sądowym. Zawieszenie trwało pół roku a postępowanie sądowe ciągnęło się przez sześć lat. Ostatecznie Paweł został uniewinniony. Przez czas zawieszenia Paweł imał się różnych zajęć. Rozwoził między innymi Pizzę oraz pracował jako ochroniarz w nocnym klubie. Stary zachował się wtedy w porządku. To on wynalazł mu te robotę w nocnym klubie, załatwił adwokata i generalnie wspierał Pawła. Gdy minął okres zawieszenia i Paweł został przywrócony do służby, stary wezwał go do siebie. Powiedział, że osobiście lubi i ceni Pawła. Docenia jego odwagę. Ale nie może tolerować osoby o tak wybujałej indywidualności w zespole. Dał mu ultimatum. Albo Paweł sam odejdzie, albo stary znajdzie pretekst, aby go karnie usunąć. Paweł powiedział mu, gdzie go można pocałować i na co naskoczyć, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
Ale życie samo rozwiązało ten problem. Uległ kontuzji podczas treningu. Ćwiczyli skoki ze śmigłowca. Maszyna zniżała lot, zawisała nieruchomo nad ziemią, a oni wyskakiwali. Czy pilot zawiesił śmigłowiec ciut za wysoko, czy też Paweł niefortunnie upadł, skończyło się na bolesnym skręceniu nogi. Po zdjęciu gipsu i rehabilitacji lekarze orzekli, że może nadal pracować w pododdziałach antyterrorystycznych, ale nie w sekcji bojowej. Siedzenie na tyłach nie było tym, co Paweł lubił najbardziej. Wtedy znowu przyszedł do niego stary. Powiedział, że jest miejsce, gdzie tacy jak on są bardzo potrzebni. I tak Paweł wylądował w wydziale kryminalnym jednej z warszawskich komend rejonowych. W sekcji do spraw zabójstw i napadów. A naczelnikiem tego wydziału bardzo szybko został stary. Odtąd szli ze sobą krok w krok. Dowódca i jego podwładny. Razem z komendy rejonowej po kilku latach trafili do komendy głównej, do jednostki zwalczającej przestępczość zorganizowaną…
***
- Kontynuujmy naszą odprawę. Przekazuję teraz głos sprawcy całego zamieszania, komisarzowi Paleckiemu – Stary umilkł, wyraźnie zmęczony, a Palecki zaczął się produkować.
- Spotkaliśmy się tu dziś z powodu tych panów – wyjął plik fotografii i rzucił na stół. Zdjęcia rozeszły się po całej sali w mgnieniu oka. - Mamy informację, że ci dwaj sympatyczni panowie mają spotkać się z jakąś ekipą z Gdańska. Nie wiemy, z kim. Wiemy, gdzie i kiedy. Ma dojść do przekazania dziesięciu kilogramów amfetaminy
- Czy ci figuranci są w jakiś sposób kontrolowani? Czy będziemy tkwić przez cały dzień w tym „znanym miejscu”, czekając nie wiadomo na co?- głos z sali rozbawił zebranych, bo właśnie tak wyglądała poprzednia realizacja Paleckiego.
- Nie, nie – Palecki nieco zaczerwieniony gorliwie zaprzeczył – figuranci są cały czas pod naszą kontrolą. Mamy na podsłuchu ich telefony stacjonarne i komórkowe. W ich samochodach mamy zamontowane GPS-y. Wewnątrz ich grupy mamy informatora.
- Tere fere – mruknął do siebie Maciejak.
- Wiemy też, gdzie jest umiejscowiona fabryczka amfetaminy. Po zatrzymaniu naszych figurantów podczas przekazania narkotyków, natychmiast wkraczamy do laboratorium.
- Ładny gips – pomyślał z niechęcią Maciejak. Jeśli to prawda spędzimy na tej robocie najbliższe czterdzieści osiem godzin. Perspektywa spędzenia tylu godzin na nogach wcale mu się nie uśmiechała.
- Plan jest następujący: dwa samochody podskoczą pod McDonalda przy wylotówce na Gdańsk. Jeśli uzyskamy jakieś informacje o figurantach, załogi te obejmą ich obserwacją. Następne dwie załogi pojadą o tu - Wskazał palcem na mapie – rozlokują się tak, aby być niewidoczni. Właśnie tam dojdzie o przekazania narkotyków. Zadaniem tych załóg oraz tych z trasy gdańskiej w swoim czasie będzie zatrzymanie uczestników transakcji. Reszta załóg przemieszcza się o tu, do tej miejscowości – wskazał palcem miasteczko znajdujące się o jakieś pięćdziesiąt kilometrów od granic ich miasta – Dziesięć kilometrów dalej, w tej wsi znajduje się laboratorium – Następnie wyjął ręcznie narysowany szkic przedstawiający plan wsi z zaznaczoną trasą dojazdu do tkwiącej na uboczu posesji.
- W chwili obecnej wytwórnia jest obserwowana przez moich ludzi. Z tego co wiemy właśnie kończy się cykl produkcji narkotyku. Zaraz amfa będzie gotowa. Naszych gości spodziewamy się koło dziesiątej, jedenastej. O ósmej wszystkie załogi znajdują się na pozycjach wyjściowych. Łączność za pośrednictwem radiostacji i telefonów komórkowych. Czytam skład załóg.
Paweł przecisnął się w stronę Kamili.
- Witaj. Jestem Paweł. Cieszę się, że przyjdzie spędzić mi ten dzień w towarzystwie tak pięknej kobiety.
- Przestań czarować, czarusiu – błysnęła zębami w uśmiechu
- Widzisz tego gościa z czarnymi włosami? – wskazał palcem w kierunku Tereszyńskiego stojącego przy wejściu – on będzie naszą przyzwoitką. Podejdź do niego, wejdzie do mnie do pokoju. Ja zaraz przyjdę- Skinął ręką Kamili, kiwnął do Tereszyńskiego. Sam podszedł w kierunku Starego i Paleckiego. Chciał wziąć od nich plan sytuacyjny wsi. Stary, gdy go dostrzegł, położył mu rękę na ramieniu.
- Pawełku, pamiętaj, jesteś w odwodzie. Gdybyś nie wiedział, co to znaczy, sprawdź w słowniku znaczenie tego wyrazu.
- Dobra, dobra, nie pitol – gdy rozmawiali sami, bez osób postronnych, Paweł pozwalał sobie na poufałość. W końcu byli przyjaciółmi – nie będę się w nic pchał. Jestem zmęczony. Pasuje mi ten układ z odwodem. Muszę ci cos powiedzieć
- No ?
- Będę chciał odejść. Jestem już zmęczony.
- Gdzie ? na emeryturę?
- Myślałem o tym. Ale przyjmę propozycję Karola
- Borzęckiego ?
- Tak
- On zdaje się jest komendantem?
- Proponuje mi objecie stanowiska naczelnika wydziału kryminalnego.
- Znowu wrócisz na rejon?
- …
- Masz rację. Swoje lata masz, jesteś doświadczony. Gdy będziesz odchodził na emeryturę, zawsze parę groszy więcej.
- Nie masz nic przeciw?
- No, co ty. Cieszę się, że podjąłeś taką decyzję. Będziesz dobrym szefem
- Jak wrócę do fabryki, złożę raport o przeniesienie
- A ja go natychmiast poprę. Powodzenia. To lepsze niż ten twój ostatni pomysł.
- Jaki?
- Ten z wyjazdem do Iraku.
- Za pośrednictwem amerykańskiej firmy ochroniarskiej? Szukają fachowców, dają naprawdę dobrą kasę. Wreszcie mógłbym odłożyć parę groszy...
- Jasne – Stary odezwał się z przekąsem – szukają najemników, mięsa armatniego, kulochwytów. Dałbyś sobie spokój chłopie. Dwa razy byłeś ranny.
- Do trzech razy sztuka
- Jak Andżela, dzieciaki?
- Dzięki w porządalu.
- Mówiłeś jej o tym, że chcesz zasiąść na cieplutkim, naczelnikowskim fotelu? Że nie będziesz już z wywieszonym ozorem latał?
- Jeszcze nie. Dzisiaj dopiero tak sobie to wszystko przemyślałem
- Ty i myślenie ? Myślałby, kto. Chłopie, a może ty chory jesteś, zaziębiłeś się, czy jak?
- Przestań pieprzyć. Mam juz swoje lata. Nie mam tylu sił, co kiedyś. A po za tym ... wiesz, Andżela ma rację. Czas, abym wydoroślał. Dzieciaki dorastają, potrzebują męskiej ręki. A mnie nigdy w domu nie ma.
- Po tygodniu maratonu po dwadzieścia godzin dziennie to nie dziwota, że sił nie masz. Koń by padł, a co dopiero człowiek. I nie narzekaj na wiek, niejednego dwudziestolatka byś przeskoczył. No, dobra. Pogadamy, jak wrócisz. Ucałuj Andżelę ode mnie.
- Zrobię to na pewno
Stary nachylił się konspiracyjnie do Pawła i wyszeptał namiętny głosem.
- Ucałuj ją tam, gdzie najbardziej lubi ...
- Idź prosiaku, bo cię stuknę
- O co ci chodzi, skąd wiesz, gdzie chcę ucałować twoją żonę?
- Bo wiem, gdzie najbardziej lubi
- Trzymaj się Paweł. Będzie mi ciebie brakowało, wariacie.
Uścisnęli sobie ręce. Paweł chwilę się pokręcił po sali odpraw i wyszedł na korytarz. Zobaczył Kamilę opartą o ścianę otoczoną wianuszkiem adoratorów. Patrzył na jej śliczną, okoloną jasnymi włosami twarz.
- Ma piękny uśmiech – pomyślał rozmarzony. Podszedł bliżej, Kamila dostrzegła go, pomachała ręką.
- Nie poszliście do pokoju ? – zagaił Paweł
- Nie, ten młody kolega powiedział, że pójdzie do siebie, a ja jeszcze nie wiem, gdzie mam przydzielone biurko, nie wiedziałam, gdzie mam pójść.
- Zapraszam – wskazał ręką kierunek – chodź i rozgość się.
- Herbata, czy kawa? – spytał po chwili, gdy przebyli drogę do jego „apartamentu” jak nazywał żartobliwie swoje lokum.
- Kawę proszę. Jeśli można to sypaną.
- Z cukrem, ze śmietanką ?
- Z cukrem, bez śmietanki
- Chwała Bogu, bo śmietanki nie mam.
- To twój pokój? – spytała rozglądając się ciekawie po wnętrzu. Nic szczególnego. Dwa biurka zestawione razem stojące pod oknem, pod ścianą stolik z komputerem, naprzeciw zwalista bryła szafy pancernej.
- Tak, tutaj urzęduję
- Sam ? – wskazała brodą na pusty blat jednego z biurek.
- Tak, kolega odszedł na emeryturę.
- To może naczelnik tutaj mnie przydzieli?
- Chciałabyś?
- A ty? – spojrzała mu prosto w oczy, z figlarnym uśmiechem. Paweł poczuł, jak przenika go lube ciepełko. Kobieca kokieteria, czy tez naprawdę wpadł jej w oko? Jakże niewiele mężczyźnie trzeba. Jeden uśmiech, chwila zainteresowania i już sobie niesamowite rzeczy wyobraża! Pawle, Pawle, bądź dorosły!
- Dziewczyno, dla ciebie w ogień skoczę, smoka gołymi rękami zabiję, obsypie cię klejnotami, tylko bądź ze mną …
Zaśmiała się perliście. Kobieta, ech znowu kobieta … same utrapienie z nimi. Bez nich świat byłby prostszy. Ale jakże nudny i pusty!
Zanim poznał Andżelę, miał kilka przygód z kobietami. Zresztą wszystkie traktował na luzie, z przymrużeniem oka. Na studiach łatwo było o takie luźne znajomości. Jakaś balanga, dyskoteka, głośna muzyka. Wystarczył jeden błysk oka, zarzucenie włosów i już krew zaczynała żywiej krążyć. Rano budził się w objęciach tej czy tamtej... Z niektórymi był dłużej, z innymi tylko się przyjaźnij, a niektóre pojawiały się i znikały jak meteory na firmamencie jego życia. Potem, gdy rozpoczął służbę w policji tamte kontakty i znajomości jakoś porwały się. A w nowym miejscu dawał się odczuć duży deficyt na płeć piękną. A po służbie jakoś nie chciało mu się chodzić na imprezy, czy dyskoteki. Odkrył wtedy uroki innej, zupełnie bezproblemowej, niewymagającej żadnego zaangażowania miłości. Płatnej miłości. Bez tych wszystkich fochów i dąsów. Zupełny luz. Aż poznał Andżelę, jego Andżelę, najwspanialszą i najlepszą Andżelę. Przy niej żywiej biło mu serce, pragnął z nią być, patrzeć, jak rano czesze sobie włosy, jak je, jak się uśmiecha. Kochał ja miłością pierwszą, miłością szaloną. Ślub, dzieci i tak zwana proza życia nie zabiły tej miłości. Z biegiem lat stawali się sobie coraz bardziej bliscy, jak para przyjaciół. Paweł podziwiał jej wiotkość, subtelność i kobiecość. Ona podziwiała go tak, jak kobieta powinna podziwiać faceta. Imponowało jej, że jest taki twardy, silny a jednocześnie delikatny. Cieszyła się, że jest dobrym mężem i ojcem. Jak każda kobieta martwiła się o niego. Nie widział tego, ale gdy wychodził z domu, czasami płakała w poduszkę. Bała się o niego. Była wściekła, gdy niby pytał, a tak naprawdę oznajmiał, że właśnie chciałby zmienić charakter swojej pracy. Zawsze zmieniał z niebezpiecznej, na bardziej niebezpieczny. Gdy była młoda, to jej imponowało. Teraz wolałaby czasami, aby jej Paweł był takim sobie zwykłym misiem. By chodził do jakiegoś biura i tam wypełniał niezwykle ważne kwity a potem wracał do domu. By jak większość facetów w jego wieku, zasiadł w bamboszach za telewizorem i by z mądra minął pokomentował omawiane w dzienniku tematy, nie mając o nich zielonego pojęcia…
Ale Paweł rzadko kiedy wkładał bambosze. Nosiło go. Andżela, Andżela, piękna Andżela… Z nią chciał dzielić swoje życie do końca, przy niej się zestarzeć. Paweł kochał ją z całego serca. Była najpiękniejsza, najwspanialsza. Ale nie jedyna. Kilka razy zdarzyło mu się zapomnieć. Znajdował rozkosz w ramionach innych, ale nigdy nie znalazł ukojenia. Nigdy też nie robił swoim kochankom żadnych nadziei. Przygoda, owszem. Ale nic więcej. Nigdy nie wychodził pierwszy z inicjatywą. Kobiety … Dziwne, ale odkąd poznał Andżelę przestały bawić go zupełnie odarte z uczuć związki. Musiał coś do kobiety czuć. A to groziło zawsze zbyt głębokim zaangażowaniem. Spotykał wiele atrakcyjnych kobiet, które, po za estetycznymi, nie wzbudziły żadnych uczuć. A czasami trafiało się takie brzydkie kaczątko o zbyt wydatnym brzuszku, lub nieco dziobatej cerze, ale o ślicznym uśmiechu i już miękł. Niewiasta musiała mieć w sobie to nieuchwytne coś … Czasami żałował, że nie ma już wielożeństwa. Z drugiej strony, myślał, jakie piekło potrafi zrobić jedna kobieta w domu, to jakby ich miało być dwie lub więcej, to może dobrze, że jest jak jest. A teraz pojawiła się Kamila. Miła, ciepła, roztaczająca wspaniałą aurę, o głębokim, pełnym tajemnic spojrzeniu Kamila. Może faktycznie trzeba pogadać ze starym, aby Kamilę przydzielił do niego? Zobaczymy. Trzeba zobaczyć, czy nadaje się do tej roboty. Bo jak nie, to tylko będzie się z nią męczył.
- Hej, jesteś już? – Kamila figlarnie przypatrywała się jego twarzy – zdaje, sie, że byłeś bardzo daleko.
- Przepraszam, trochę się zamyśliłem.
- Masz wtedy takie oczy ...
- Pełne tajemnych głębi, jak ocean?
- Nie, zupełnie maślane
- Dziękuję za komplement
- Drobiazg.
- No, dobra, moja kusicielko. Pij kawę i spadamy. Masz kamizelkę?
- Nie, nie mam
- Niedobrze, poczekaj, pójdę do chłopaków obok, powinni mieć jedną wolną. Akurat Kurnicki jest na urlopie.
- Dzięki za troskę.
- Tylko jest jedno ale ... – Paweł wyraźnie się zafrasował – Kurnicki, to kawał chłopa, a ty to taka kruszynka-ptaszynka jesteś.
Złożyła usta w ciup, zrobiła słodka minkę i przyjęła pozę niewinnej naiwnej pensjonarki.
- Jak to się mój ochroniarz o mnie martwi ...
- Żarty, żartami, ale co by nie było jedziemy na poważne działania
- A co nam się może stać. Będziemy w odwodzie. Sam naczelnik tak powiedział
- Nigdy nic nie wiadomo. Lepiej mieć, niż nie mieć. To nie jest zabawa.
- Tak, rozumiem. Nie wiem, czy w tej kamizelce będzie mi do twarzy, ale przynieś ją
- Tak na marginesie, jeśli masz pracować w naszym wydziale, nie przychodź w szpilkach
- Masz rację. Po prostu wyobrażałam sobie, ze mój pierwszy dzień trochę inaczej będzie wyglądał.
Przymierzyła kamizelkę. Mało się w niej nie utopiła. Paweł musiał trochę pomocować się z zapięciami i ramiączkami i jako tako udało mu się przystosować kamizelkę do jej rozmiarów. Choć efekt nie był zadowalający. Kamizelka była po prostu za duża. Kamila przypatrywała się jego zabiegom z zainteresowaniem. Pokazał jej, jak umocować broń. Po prostu chłonęła każde jego słowo.
- Tak naprawdę, to na kamizelkę kuloodporną trzeba założyć drugą, materiałową tak zwana taktyczną – perorował – ona ma ponaszywane różne kieszenie, w których wygodnie chowasz oporządzenie i broń. To wszystko jest tak pomyślane, że co trzeba masz pod ręką.
- Długo pracujesz w policji? – spytała
- Długo
- Żałujesz?
- Że długo, czy że w policji?
Roześmiała się.
- Nie, właściwie tak… Wiesz, o co mi chodzi
- Zrozum, człecze kobietę.
- Lubisz swoja pracę?
Zamyślił się. Ile razy na to pytanie odpowiadał? Każdy nowoprzybyły zadawał to pytanie, każdy znajomy. Czy lubił? Czy można lubić ciągłe ryzyko, ciągłe życie w zagrożeniu? Czy można lubić pracę, jeśli spędza się w niej praktycznie całe życie, jeśli własna rodzina czasami jest bardziej odległa niż koledzy z sekcji? Jeśli większość czasu spędza się z nimi, a jeśli jest w domu, to, co chwila zerka na telefon myślami będąc w pracy?
Chwilę milczał, zajęty poprawianiem jej oporządzenia.
- Po prostu robię to, co robię, i już
- Nie odpowiedziałeś
- To nie jest takie proste. Sama zobaczysz.
- Weźmiesz mnie? – twardo spojrzała mu w oczy
- Nie teraz, musimy już jechać. Po za tym jestem żonaty. Jeśli ci to nie przeszkadza, to czemu nie – uśmiechnął się do niej
- Nie o to mi chodzi, wariacie. Mam na myśli, czy weźmiesz na szkolenie.
- Nie jestem instruktorem
- Chciałabym, abyś to ty uczył mnie roboty. Dużo o tobie słyszałam
- Jestem gwiazdą i nic o tym nie wiem?
- Naczelnik dużo mi o tobie opowiadał.
- Cholerny gaduła, jak wrócimy z roboty, utnę mu ten jęzor.
- Wasz wydział jest sławny, macie dużo osiągnięć, dużo o was słyszałam. Interesowałam się ta tematyką ... a może uważasz, że się nie nadaję?
- Skąd mam to wiedzieć. Ledwo się poznaliśmy.
- A może sądzisz, że kobiety nie nadają się do tej roboty?
- Przestań, Kamila. Do tej roboty trzeba być wyjątkowo twardym. Niewiele osób nadaje się, aby robić to, co robimy. Płeć nie ma tu nic do rzeczy.
- A co?
- Osobowość, predyspozycje...
- A ja je mam?
- Niewątpliwie masz gadane, duży urok i wiesz, czego chcesz. Zobaczymy, na razie nie mówię nie. Chodźmy już. Wszystko wzięłaś?
W chwilę później siedzieli w radiowozie. Tereszyński prowadził, Paweł usiadł obok, Kamila z tyłu. Paweł grzecznie przeprosił dziewczynę, ale, jak się wyraził, chwilowo będzie nieobecny. Wyciągnął się na rozłożonym fotelu i ukołysany ruchem samochodu zapadł w drzemkę. Przekimał całą drogę. Czasami się budził i leżał nie otwierając oczu, aby po chwili znów przysnąć na kwadrans. Gdy zasypiał śniła mu się Andżela. Albo Kamila. Sny o Andżeli były spokojne i kojące. Sny o Kamili ... Gdy budził się z tych słodko – gorących majaków leżał nie otwierając oczu. Słyszał, jak Kamila i Tereszyński prowadzą jakąś zdawkową rozmowę, ale słowa ich zamieniały się w jakiś niezrozumiały szmer, były jak głos radia sączący się pomału z cicha. Leżał i myślał. O swoim dotychczasowy życiu, o swoich planach, o postanowieniach. O tym, co wyszło, a co poszło nie tak. Postanowił, że dziś powie Andżeli o swojej decyzji o odejściu z pierwszej linii. Wiedział, że się ucieszy. Od dawna o tym marzyła. On też, niby chciał, niby miał dość, ale jakoś z tym odejściem szło mu niesporo. Tyle lat, to nie jest takie proste, ot tak, powiedzieć, koniec. Jak będzie wyglądało to nowe życie? Jak sobie ustawi pracę, podwładnych? Tylu rzeczy będzie się musiał nauczyć. Ale wiedział, że sprosta. Myślał, czy po napisaniu raportu pójść na urlop, czy też normalnie chodzić do pracy. Ale chyba pójdzie na urlop. Trzeba będzie parę razy spotkać się z Borzęckim, dobrze by było gdyby mógł spotkać się z przyszłymi współpracownikami, porozmawiać, zapoznać z problemami. Zaczął snuć i układać plany na przyszłość. A może wstrzymać się z tym przejściem miesiąc, lub dwa. Miałby okazję poznać się bliżej z Kamilą...
Stanęła mu przed oczami Andżela. Zaczął prowadzić z nią wyimaginowany spór, tłumaczył jej, że jego zafascynowanie Kamilą nic nie znaczy, nie jest żadnym zagrożeniem dla niej, dla ich małżeństwa. To tylko przygoda, miłostka, chwila radości – tłumaczył się, jak by było z czego. Nie, nie, żadne takie. Raport, urlop, przejście na komendę rejonową. A potem rok, lub dwa i emerytura. Starczy tego szarpania się. A może uda się na jakiś tydzień z dzieciakami gdzieś się urwać? Andżela nie będzie mogła wziąć teraz urlopu. Znowu przysnął. Zobaczył jakąś postać, cos krzyczała. Postać zaczęła się powiększać, nie to nie była postać, to była głowa, olbrzymia głowa ... to przecież ... nie, to nie może być ona, coś krzyczy ... UWAŻAJ!
Głośny krzyk obudził go, wzdrygnął się, usiadł.
- Co się stało ? – spytał na wpół przytomnie zajętych rozmowa Tereszyńskiego z Kamilą.
- Nic, coś ci się śniło. Chrapałeś – z wyrzutem stwierdził Tereszyński
- To był ładny sen? – pytała Kamila
- Nie pamiętam – odparł. I już wiedział czyja to była twarz. To był Celiński.
Po jakimś czasie osiągnęli wyznaczony cel. To było urokliwe miasteczko. Życie toczyło się tu spokojnie. Trochę pojeździli, trochę pochodzili, cały czas pilnie słuchając stacji. Na razie nic się nie działo. Postanowili, korzystając z ładnej pogody, wyskoczyć za miasto. Stacje i telefony mieli włączone, cały czas śledzili na bieżąco rozwój wydarzeń. A właściwie ich brak. Pospacerowali po lesie. Sosny pięknie pachniały, słoneczko rozleniwiało. Spokój. Zabrzęczał telefon w kieszeni Pawła. Chwilę posłuchał, powiedział „dobra” i rozłączył się.
- Nasi gdańszczanie już jadą. Mają być na miejscu, za jakieś dwadzieścia minut. Zbieramy się.
Za chwilę byli z powrotem w miasteczku. Wszystkie pozostałe załogi oczekujące na sygnał do wejścia do laboratorium zebrały się na rynku. Tam ruch był i tak spory, więc nie zwracali na siebie większej uwagi. Rozmawiali, śmiali się, zabijali czas, po czym w napięciu nasłuchiwali stacji. Wreszcie komunikat: figuranci pojawili się w wyznaczonym miejscu. Ktoś wzywał załogi stojące u wylotu miasta o pilny powrót w rejon spotkania. Stacja gorączkowo wypluwała z siebie komunikaty o tym, że ktoś ich widzi, inny dopytywał się gdzie, bo jest dokładnie naprzeciwko i tu są pustki. Inny wyzywał go od baranów i kazał mu natychmiast stamtąd spadać. Ktoś dopytywał się, czy było przekazanie, czy było przekazanie? Następnie stacja meldowała, że nie wie, ale gdańszczanie szykują się do odjazdu, chowają jakąś torbę do bagażnika. Jaką? A skąd, cholera można wiedzieć. Czy mieli ja wcześniej, czy mieli wcześniej tą torbę? Nie wiadomo, chyba nie. Uwaga, odjeżdżają, odjeżdżają, co robimy, jaka decyzja?
WCHODZIMY, POWTARZAM, WCHODZIMY!
Chwila ciszy. Po czym stacja triumfalnie obwieściła – MAMY ICH. Ktoś się dopytuje, czy jest towar? JEST, W TORBIE W BAGAŻNIKU, BINGO. Skąd wiesz - pytała stacja. Meldunek: biały proszek i śmierdzi jak należy. Tak na oko z dziesięć kilo. TRAFIONY.
Paweł i jego załoga słuchał tych komunikatów spokojnie. Już wiele, wiele razy słyszał takie rozemocjonowane głosy. Miał wrażenie, jakby wciąż robił to samo, tylko zmieniały się ludzie w samochodach i krajobraz za oknem. Trafili, jednak im się udało. To dobrze, to nie będzie zmarnowany dzień. Przez ten czas, gdy trwała akcja z zatrzymaniem dilerów w trakcie przekazania towaru ich wszystkie załogi otrzymały polecenie przemieszczenia się w pobliże wsi, gdzie miała być zlokalizowana wytwórnia. Po zatrzymaniu handlarzy, przyszła kolej na ich grupę. Dostali polecenie opanowania posesji wraz ze znajdująca się tam wytwórnią. Kilka samochodów wjechało na teren posesji, Paweł ze swoją zatrzymali się przy bramie wjazdowej. Paweł skinął przyzwalająco Tereszyńskiemu, który pomknął naprzód, by być w centrum. Tam zawsze mogło być gorąco. A sam Kamilą został na zewnątrz. W końcu był w odwodzie. Po chwili nad sennym wiejskim podwórkiem, znów zapanowała cisza, po przejściu tajfunu w postaci kilku grup uzbrojonych mężczyzn wdzierających się do wszystkich pomieszczeń. Oszalały ze strachu od huku petard łańcuchowy bryś schował się w najciemniejszym kącie swojej budy, rozgdakane przed chwilą kury, podfruwające z oburzeniem i gubiące pierze, wróciły do spokojnego dziobania klepiska. Po chwili spokojnym krokiem podszedł do nich Tereszyński.
- Jest laborka. W tej szopce – wskazał ręka na pomieszczenia – śmierdzi jak sto pięćdziesiąt. Dwóch gości zatrzymanych przy produkcji. Wszystko jak należy, weszliśmy podczas ostatniego cyklu produkcyjnego. Jest towar, są retorty, są współczynniki do produkcji. Malinka.
- A w domu?
- Jacyś starsi ludzie. Twierdzą, że wynajęli tę szopkę jakieś pół roku temu. Maja umowę. Rzekomo nie wiedzieli, co się u nich robiło
- Może mówią prawdę – stwierdził Paweł
- Może. Czas pokaże. Na razie będą zatrzymani do wyjaśnienia.
- No, to mamy co robić przez resztę dnia i najbliższej nocy. Oględzinki zajmą nam co najmniej dobę. Kamila – Paweł zwrócił się zapłonionej z ukrywanej emocji koleżanki – zapraszam do zwiedzenia laboratorium.
- Nie zatrzemy śladów?
- Spokojnie, idziesz z fachowcem.
Rozwalająca się szopa, jakich wiele w każdym wiejskim gospodarstwie. Sama linia produkcyjna wyglądała niepozornie. Kilka szklanych retort, jakieś baniaste naczynie. Wszechobecny, chemiczny, przenikający wszystko fetor. Kamila szybko wyszła na dwór. Przyjechała ekipa do zrobienia oględzin. Paweł z lekkim ironicznym uśmiechem przyglądał się, jak chłopcy ubierają się w specjalne ochronne ubrania, zakładają maski przeciwgazowe. On doskonale pamiętał oględziny, które wykonywane były bez tych gadżetów. Ale pochwalał ten sposób działania. Kiedyś mniej liczył się człowiek i jego zdrowie. Ekipa przystąpiła do oględzin i zabezpieczania śladów, pozostałe załogi po zrobieniu przeszukania na terenie całej posesji i wypisania stosownych protokołów, odjechali z zatrzymanymi. Paweł i jego załoga dostała za zadanie zabezpieczenia miejsca do czasu zakończenia czynności. Czyli mieli wynudzić się jak mopsy., cóż… Z zebranych naprędce patyków urządzili ognisko, Tereszyński zrobił zakupy – kiełbaski, chleb, dodatki. Siedzieli, sobie przy ognisku i gadali. Mijała godzina za godziną. Zapadł zmierzch. Uwagę Pawła przykuły dwa samochody wjeżdżające wolno na teren posesji. Nie widział dokładnie, co to za samochody, ale coś mu się nie spodobało w ich powolnej jeździe. Krzyknął ostrzegawczo do Tereszyńskiego:
- Wołaj wsparcie! Kamila, chowaj się! Natychmiast! – coś było w jego głosie, co kazało dziewczynie skierować w stronę zabudowań. Paweł obserwował idącą Kamilę, łączącego się przez krótkofalówkę z dowodzącym akcją Tereszyńskiego. Sam skierował się czujnie za pryzmę drewna porąbanego w szczapki i ułożonego w zmyślny kopiec na podwórku. Stanowczo, coś było nie tak. Paweł zobaczył wysiadających ze świerzoprzybyłych pojazdów młodych mężczyzn. Było ich około siedmiu, ośmiu. Już chciał do nich podejść, by ich wylegitymować, gdy dostrzegł w ich rękach znajome sprzęty. Mieli broń.
- Kryj się, kryj się ! – wrzasnął. W tym momencie usłyszał charakterystyczny terkot. Poszły serie z pistoletów maszynowych. Paweł widział gejzerki piasku wybuchające tuż przy nim, jakaś drzazga odłupana kulą zraniła go w policzek. Napastnicy ruszyli szybkim krokiem cały czas strzelając. Paweł wyszarpnął broń, błyskawicznie przeładował i oddał dwa strzały w ich kierunku. Znów to samo - pomyślał ze złością, jakie to nudne. Jeden z napastników zwalił się na ziemię. Paweł strzelał celnie. Odniosło to pożądany skutek, napastnicy zatrzymali się, przykucnęli, szukali schronienia, dwóch usiłowało odciągnąć rannego lub martwego kolegę do tyłu, w kierunku samochodów. Paweł kątem oka ostrzegł Kamilę, miała otwarte z przerażenia oczy, rozwiane włosy, siedziała w kucki za rogiem budynku wpatrując się błędnie w Pawła. Na razie bezpieczna – ocenił w myślach. Dostrzegł Tereszyńskiego wykrzykującego coś do stacji. Odwrócił się do napastników, ochłonęli, znów ruszyli naprzód. Za chwilę obejdą go z boku. Najlepiej by było schronić się w budynku. Ale zostałaby wtedy Kamila, teraz absolutnie sparaliżowana ze strachu. Musiał ją chronić. Znów posłał kąśliwe dwie kule, wrzask bólu i przewracające się cielsko zwalistego mężczyzny. Dobrze. Ale tamci już ochłonęli. Cała siła ognia poszła w kierunku kryjówki Pawła. Szczapki drewna nie mogły dać zbyt dobrej osłony. Kamila uciekaj, uciekaj – zaklinał dziewczynę w myślach. Coraz większy obłęd maluje się w jej oczach. Już są. Niedobrze. Mieli kałasznikowy. Bardzo skuteczna broń. O małym kalibrze i dużej sile przebicia. Kamizelka nie sprosta tej kuli, przejdzie przez nią jak przez masło. Najlepsza broń, i basta.
Następny strzał, niecelny, przeciwnik przypadł do ziemi, inny zachodzi z prawej, obrót strzał. Wytrzymać, za chwile Tereszyński i grupa od oględzin powinni go wesprzeć, jeszcze chwila. Kamila nadal tkwi za murem, z oczu płynął łzy, z ust wydobywa się mimowolny, wibrujący na wysokich tonach pisk i krzyk. Uciekaj, dziewczyno, schowaj się! Ból. Znowu ból, zakaszlał i splunął krwią. Nie wytrzymam, otoczyli mnie. To koniec...
To tak wygląda? Miałem iść w środę do dentysty – absurdalna myśl przemknęła prze głowę. Słyszał łoskot swojego serca, łup-łup, łup-łup, łup-łup, widział napastników. Strzelali w jego kierunku, on też strzelał raz za razem…
- Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, pan z tobą, błogosławionaś ty miedzy niewiastami… – powtarzał w myślach modlitwę. Ostatni raz odmawiał go razem z matką, gdy był małym chłopcem. Nie przestawał strzelać. Czuł, jak coraz więcej kul przenika na wskroś jego ciało
- błogosławion owoc żywota Twojego ...
- O Jezus! Jak boli, jak boli – darł się jeden z tamtych. Chyba dostał jeszcze jednego, przed oczami miał coraz większą ciemność, opadł na kolana, coraz bardziej ciężkie ręce podnosił przed siebie i strzelał na oślep do wszechobecnych napastników…
- Święta Maryjo ... - kolejna kula uderzyła w Pawła. Nie miał już sił. Bron wypadła z bezwładnych dłoni. Padając dostrzegł jeszcze Tereszyśkiego. Zdołał przybyć z odsieczą ze schowanymi dotąd w głębi budy policjantami. Wszystko trwało kilka sekund. Kilku napastników zdołało uciec. Większość została na placu. Paweł leżał na wznak. Czuł, że wstrząsają nim dreszcze, a nogi w niekontrolowany sposób kopią w ziemię.
- To tak wygląda... – wyszeptał – i w godzinę śmierci naszej ...
- Paweł, Pawełku, spokojnie, wszystko będzie dobrze – twarz Tereszyńskiego wykrzywiona przerażeniem i jego głos dochodzący z coraz większej oddali ... zdołał obrócić głowę, Kamila nadal tam była, obejmowała się ramionami i zanosiła głośnym łkaniem. Paweł chciał jej powiedzieć, że to nic, nic takiego. Wszystko będzie dobrze. Jest już bezpieczna. Kamila jest bezpieczna... bezpieczna. Nagle nastała ciemność. Słyszał, że ktoś z bardzo daleka go woła. Tereszyński? ..
Nagle znalazł się w domu. Zobaczył Andżelę krzątającą się po kuchni. Chciał jej powiedzieć, żeby się nie martwiła. To była ostatnia akcja. Odchodzi z pierwszej linii. Ale Andżela go nie słyszała. Tylko ulubiony kot Sulejpasza, wygiął się w łuk i zaczął prychać na Pawła. Co jest, nie poznał go? Znów ciemność. Zobaczył jakąś postać idąca w jego kierunku. Męczyły go te krzyki i szarpania. Czuł ból i niepokój. To była kobieta, o pięknych, choć pełnych melancholijnej zadumy twarzy i pustych, nieobecnych oczach.
- Chodźmy – powiedziała. Dziwne, ale nie ruszała przy tym ustami
- To ty – bardziej stwierdził, niż spytał Paweł
- Pójdziesz ze mną ?
- Nigdy nie odmawiam prośbom pięknych kobiet – odparł szarmancko. No cóż, był gotów
Uśmiechnęła się, przybliżyła i położyła rękę na jego ramieniu.
- To ukoi twój ból – powiedziała i pocałowała go w usta. Poczuł, że ogrania go spokój. Otworzył oczy, dostrzegł Tereszyńskiego fachowymi ruchami uciskającego jego klatkę piersiową. To stąd szarpanie. Niepotrzebnie, już dobrze, już dobrze. Ostatni raz głęboko, spazmatycznie westchnął. Znów ciemność i czekająca go, kobieca, świetlista postać.
- Choć już – powiedziała – muszę cię przeprowadzić. Wszedł za nią do długiego tunelu, na jego końcu majaczyło światełko. Poszedł. Nie miał już żadnych problemów. Przeminął, jak nieskończona rzesza przed nim i po nim... Przeminął...
Warszawa, 20.10.07 r.